AdamTS
-
Nigdy nie należałem do fanów twórczości tego Pana od „Gry o Tron” (ja naprawdę nie pamiętam jego nazwiska i nie czuję potrzeby aby je sobie przypominać). Być może zniechęciły mnie do niej, przywoływane z czasów pracy w korpo, obrazki korposzczurów kiwających z udawaną rozwagą głowami i powtarzających, że „Winter is coming”, po tym jak w 2015 roku nie zadziałała „zakonnica w ciąży na pasach”, hipotetycznie potrącona przez ówczesnego PąPrezidą. A może dlatego, że mnogość wątków, postaci i wymyślność tego całego świata skutecznie odrzuciła mnie tak od książki, jak i od serialu. A może po prostu dlatego, że uwielbiam ten stan, kiedy jestem w mniejszości, bo przecież ”miliardy much na świecie nie mogą się mylić” i każdy marsz lemingów uruchamia u mnie dzwonki ostrzegawcze?
Natomiast ilekroć trafiam na jakąś powieść osnutą na wątkach polskiego średniowiecza, ze szczególnym uwzględnieniem pokręconych losów dynastii piastowskiej, to myślę sobie, że mam gdzieś te wydumane opowieści z Westeros. I nie dotyczy to jedynie tuzów pisarskich, za jakich uznaję m.in. Bunscha, Gołubiewa, Kossak-Szczucką czy Cherezińską. Całkiem niedawno swoim „Borutą” pozytywnie zaskoczył mnie „niejaki” Sobieralski (myślę, że Pan Marcin wybaczy mi ten złośliwy passus wymierzony w panią sprawującą urząd ministra oświaty) , a bardzo świeżym przyjemnym doświadczeniem była lektura „Rogatej duszy” Łukasza Malinowskiego.
Wyzwaniem dla autorów powieści historycznych jest opowiedzenie o rzeczach, które już się przecież wydarzyły, w sposób nie naruszający faktów a jednocześnie zostawiający jakieś pole dla wyobraźni. I tu nieocenioną rolę odgrywa fabuła, która pozwala spełniać jedną z głównych funkcji literatury, czyli opowiadać historię. Sposób, w jaki robi to Łukasz Malinowski, bardzo mi odpowiada. Wybrana przez niego konwencja kryminału przekształca w zagadkę i tak już tajemniczy świat średniowiecza, tak jakby ono samo w sobie nie było dla większości z nas zagadką.
Jak my – współcześni – postrzegamy tamte czasy? W dużym uproszczeniu, pomijając indywidualne doświadczenia, zasób wiedzy czy światopogląd, spotykamy się z dwoma głównymi sposobami opowiadania o tamtych czasach. Jeden można nazwać „plakatową karykaturą”, drugi „próbą obrony” – przytaczam za Piotrem Zarembą, który użył tych określeń w omówieniu jednego z historycznych thrillerów Hansjorga Thurna. I tu kolejny plus dla Łukasza Malinowskiego, bo – moim zdaniem – zgrabnie ominął te: Scyllę i Chabrydę interpretacyjną i pokazał je po swojemu. Jak mogło mu się to udać, zrozumiałem dopiero kiedy postanowiłem dowiedzieć się coś więcej o autorze.
„Pisarz, publicysta, naukowiec, doktor nauk historycznych, ekspert od kultury średniowiecznej Skandynawii i znawca etosu wikińskiego” – to wypis z przypadkowo wybranego portalu. Stało się dla mnie jasne, dlaczego jego opowieść z czasów panowania śląskich Piastów nie da się zaszufladkować do żadnego - z uznawanych za dominujące - nurtów w popkulturowej debacie o średniowieczu. Średniowiecze wg dr Malinowskiego jest mroczne i niezbyt czyste, ale nie odpychające; żarliwa wiara chrześcijańska miesza się pospolitymi grzechami i z pogańskimi wierzeniami, a ludzie są po prostu ludźmi. Dobrym symbolem takiego podejścia jest opis turniejowej konfrontacji dwóch grup rycerzy, z których jedni uosabiać mieli siedem grzechów głównych a drudzy siedem cnót. I tak ścierają się w „Rogatej duszy” pycha z pokorą, chciwość z hojnością, zazdrość z miłością, gniew z cierpliwością itd. a wyniki tych pojedynków – toczących się również poza turniejowymi szrankami - nie są tak oczywiste, jak można by się spodziewać.
To może – dla przyzwoitości - słówko o fabule. W kwietniu 1241 r. w bitwie pod Legnicą dał głowę (bardzo dosłownie) Henryk II Pobożny, książę śląski, krakowski i wielkopolski, więc zgodnie z zasadą senioratu władzę po nim przejął najstarszy z synów Bolesław. Nie minęły jeszcze dwa lata od klęski śląskiego rycerstwa w starciu z mongolskimi wojownikami, jak nowy książę postanowił wyprawić pierwszy w tej części Europy turniej rycerski. W dniu, w którym miał rozpocząć się turniej w jamie wędzarnianej znaleziono ciało bogatego dworzanina, a szybkie rozwiązanie sprawy i ukaranie winnych miał zapewnić podkomorzy i ptasznik dworski w jednej osobie czyli Raszko Drzemlik. Zanim obdarzony niewdzięcznym zadaniem śledczy wpadł na pierwszy trop, doszło do kolejnej zagadkowej śmierci, i kolejnej, a przerażona ludność zaczyna szeptać o Diable z Löwenberga.
Jednak to nie moce piekielne stoją za tymi wydarzeniami, albo też nie w takiej roli jaką przypisują im mieszkańcy miasta. Dosyć przewrotnie autor powierza diabłu rolę narratora, z której – przyznaję – ten wywiązuje się perfekcyjnie. Wysłannik piekieł wie o ludziach więcej niż oni sami zdają się wiedzieć, zna ich zalety i słabości, wie o skrywanych pragnieniach i targających nimi żądzach i może do nich zwracać się tak, jak nikomu innemu nie przystoi.
W świetle zawartości treści „Rogata dusza” to tytuł, który można interpretować na wiele sposobów. Naturalnie narzucającym się odniesieniem jest młody książę Bolesław, który dorobił się wielu przydomków: Łysy, Cudaczny, Okrutny ale najlepiej znany jest potomnym jako Rogatka, co jak pisał Jan Długosz: „w polskiej mowie oznacza człeka zuchwałego i jakby bodącego rogami”. Kolejnym kandydatem do tytułowego bohatera może być tajemniczy uczestnik turnieju, zakuty w czerwoną zbroję i hełm garnczkowy z rogami, ale równie dobrze może chodzić o Podkomorzego, który znany był niegdyś jako Czarny Raszko - nie bez przyczyny oczywiście. A może rację ma narrator, który wskazuje nas czytelników zakrzywionym paluchem z krogulczym szponem i dopomina się posłuchu?
„O występniki wszelakie, rozpustniki, co z cudzymi żonami na hop chadzacie, zabijaczki życia w sobie, knujące po kątach tajemniki, i takoż obojętniki, co na cudzą krzywdę oczy przymykacie i wy wszystkie ****** syny chodźcie tu do mnie i uszu nadstawcie, bo prawić będę o grzechach głównych które czernią wam duszę.”
Ilu czytelników tyle będzie opinii, nie sposób jednak pozostać obojętnym na przesłanie, które kieruje do nas autor, wzmacniając efekt plugawym pyskiem narratora:
„Powiadają że każdy człowiek rodzi się skalany grzechem pierworodnym i słusznie prawią boście wszyscy są do występku powołani paskudy wy moje”.
P.S.
Tych kilka akapitów wyleciało z głównego tekstu, ale uznałem, że jeśli ktoś doczytał do tego momentu i nie uznał tego czasu za stracony, przeczyta i to:
Zaczynałem tę lekturę ze trzy razy. W pierwszym podejściu słowo wstępne sprawiło, że „Rogata Dusza” trafiła na sam spód stosiku książek do recenzji. Od zagłębienia się w opowieść odrzucił mnie wątpliwej proweniencji narrator, przywołując wspomnienia związane z lekturą „Metamorfoz” Jabłońskiego. Całkiem skądinąd niezła w warstwie historycznej i fabularnej tetralogia, epatowała – zbyt nachalnie w moim odczuciu – bliskim autorowi rodzajem obyczajowości, który jest dla mnie mało akceptowalny. Obawiałem się, że z „Rogatą duszą” może być podobnie, więc i drugie podejście było nieudane. Przy trzeciej próbie postanowiłem przeczytać więcej niż jeden rozdział i ani się spostrzegłem, jak byłem niemal w połowie powieści.
Oczywiście że można czytać książki historyczne, bądź raczej osadzone w historycznych realiach, bez wiedzy i znajomości historii, epoki, obyczajów, można skupić się na samej kryminalnej fabule i wraz z bohaterami powieści odnajdywać i gubić tropy i zżymać się po kolejnych niepowodzeniach w wykrywaniu sprawcy. „Rogata dusza” obroniłaby się i przed takim czytelnikiem, ale o ileż uboższe będzie to doznanie. To tak jakby jeść kiełbasę upieczoną na elektrycznym grillu, na czwartym piętrze bloku w centrum miasta, oglądając serial Netflixa, albo jeść ją po wcześniejszym upieczeniu na kiju nad samodzielnie przygotowanym ogniskiem, wsłuchując się w odgłosy otoczenia, pobliskiego lasu, jeziora lub strumienia. Co kto lubi.
Nic nie ujmując naszemu nobliście, którego książki czytałem wielokrotnie i zawsze z ogromną przyjemnością, gdyby „Krzyżaków” napisano językiem zbliżonym do tego jakim w „Rogatej duszy” posługuje się Łukasz Malinowski, to przyswoiłyby ich nawet fanki Ralpha Kamińskiego. No dobra, przesadziłem – do czytania potrzebne jest jednak coś więcej niż umiejętność kontrolowania odruchów fizjologicznych. Więc fanki i fani szczekającego Ralpha - nie, ale dziatwa szkolna w swej przeważającej masie na pewno tak. Pewnie i minister Nowackiej by się udało, choć nie podejrzewam jej o to, że mogłaby wprowadzić powieść Malinowskiego na listę lektur – choćby nieobowiązkowych. Z jednej strony może i dobrze, bo status lektury szkolnej nie pomaga w zdobywaniu serc i umysłów czytelników, z drugiej strony szkoda, bo „Rogata dusza” trafiłaby w ten sposób do szerokiej rzeszy odbiorców, a sporo atutów przemawia za tym, że powinna.
Podsumujmy zatem: po pierwsze wspomniany już język, stylizowany znacząco ale nieprzesadnie. Po drugie ogromna wiedza autora, co przełożyło się na dbałość o realia historyczne i obyczajowe epoki. Po trzecie: pełnokrwiści bohaterowie, zarówno Ci historyczni jak i postaci fikcyjne, no i - last but not least – interesująca i wciągająca warstwa fabularna, o której pisałem wcześniej.