Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Bękart

Kup Taniej - Promocja

Dodatkowe informacje


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Bękart | Autor: Ida Jessen

Wybierz opinię:

Doris

„Wiatr pędzący po niebie i chmury, i deszcz. Ciepło i zimno niesione przez wiatr. Wiatr zawodzi, nikt nie wie, skąd się wziął. Pogwizduje i wyje, jest tam zawsze. Tak jak noc i dzień. Są też wilki. Żmije zwijają swe ciała, żółte motyle patrolują okolicę, skowronki wzbijają się ku niebu. Są i ptaki drapieżne. Nie ma za to domostw. Ani ludzi. Jest światło i mrok, jest szarość. Jest noc i dzień, są pory roku. Wiatr. Wiatr tam jest.”

 

        Przez te nieprzyjazne tereny surowej Jutlandii połowy XVIII wieku zmierza ku swemu przeznaczeniu kapitan Ludwig von Kahlen, równie posępny i skryty, co zdeterminowany. Ów mierniczy Izby Skarbowej wiezie w jukach papiery z królewską pieczęcią, w sercu zaś niezłomne postanowienie ujarzmienia i zasiedlenia ciągnących się bez końca, płaskich wrzosowisk, uczynienia tej ziemi urodzajną matką plonów. Coś go do niej przyciąga, coś z nią łączy, gdy tak przystaje co rusz, by zsiąść z konia i wziąć do ręki brudną bryłę, wsłuchując się w jej monotonny szept i zdając się go rozumieć. Są równie samotni. I równie nieprzejednani. Czas im się zmierzyć z sobą.

 

        Nikt nie wierzy, że mu się uda. Nikt też nie kwapi się do pomocy. Panuje bowiem powszechne przekonanie, że niezmierzone połacie wyschniętych wrzosowisk nie należą do króla, a są wspólną własnością tutejszej społeczności, a raczej tego, kto z nich najsilniejszy. Kapitan jest więc niemile widzianym intruzem, zakłócającym spokój, wprowadzającym przez nikogo nie akceptowane zmiany. Król jest daleko, nikt tutaj o nim nie myśli, ani nie pamięta. Ludzie zaś w pocie czoła zmagają się z każdym dniem, nie snując planów na kolejny, zapadając nocą bez czucia w czarną czeluść snu, by znów przed świtem dźwigać się do codziennych zajęć. Wyrastająca ponad horyzont, zdająca się wręcz dotykać nieba imponująca rezydencja kapitana, zwana Królewskim Domem, zdaje się więc z nich szydzić.

 

„Każdego rynkowego dnia wśród ludzi pojawia się nadzieja na to, że uda im się uciec od tej udręczonej, kiepskiej ziemi. Uciec od zmarzniętych stóp, świerzby, wszy i głodu. Uda zarobić trochę pieniędzy. Dostać od życia coś więcej niż powykręcane biodra, kościste dłonie, zniekształcony artretyzmem kręgosłup, na którym trzyma się żylaste, poszarzałe ciało.”

 

        Nic więc dziwnego, że Królewski Dom przybyłego skądinąd kapitana kłuje w oczy, wzbudzając zawiść i niezdrową ciekawość. Przeszkadza on zwłaszcza miejscowemu, dotychczas jedynemu tak potężnemu w okolicy właścicielowi ziemskiemu – Schinkelowi. Przedstawiono go w powieści nader złowieszczo, niczym kameleona, oblekającego dla niepoznaki różne kostiumy, by chytrze zdobyć sekretne informacje, zacierającego ręce i śmiejącego się diabolicznie na myśl o nowej ofierze, jaką złoży za chwilę na ołtarzu swojej chciwości. O jego podstępnej i złośliwej bezwzględności kapitan wkrótce będzie miał okazję się przekonać.

 

        Dziwny i nadzwyczaj niepokojący to świat, w którym zwierzę więcej znaczy niż człowiek, a małą Cyganeczkę można kupić za dwadzieścia szylingów. Natura i człowiek w wiecznym miłośnie-nienawistnym uścisku. Człowiek wydziera jej plony, ona zaś zazdrośnie ich strzeże i pokazuje pazury. Tu niczym w mrocznej baśni koń potrafi zatłuc kopytami dwanaście wilków, a drobna dziewczynka tańcząc z wdziękiem porcelanowej laleczki, rzuca cieniutkim głosikiem: „no, ty zasrany draniu.” Tutaj nawet kobiety muszą być silne, zacięte w miłości i nienawiści. Im trudniej się obronić, są zdobyczą, jak wszystko inne, co przynależy do bogaczy, a uciec w tej słabo zaludnionej krainie nie bardzo jest dokąd.

 

        W skrócie można powiedzieć, że „Bękart” jest opowieścią o morderczej walce, w której słabszy, mniej zahartowany i przebiegły nie ma większych szans.  Człowiek bierze się za bary z nieokiełznaną przyrodą, dotychczasową panią tej ziemi, nie ma więc mowy, by łatwo zgodziła się ją oddać. Ludzie toczą miedzy sobą bitwy o dobra materialne, ale też, co dla nich bardzo ważne, o godność. Chłopi, bardzo źle traktowani, nawet przez, wydawałoby się, że przyzwoitego, kapitana, podnoszą jednak głowę, buntują się, choć wiedzą przecież, jak surowa czeka ich kara. Kobiety i dzieci, najbardziej bezbronne stworzenia, padają ofiarą przemocy. Nikt się tutaj nad nikim nie lituje, twarde zasady gry pozostają oczywiste, dla każdego jednakie, trzeba się z tym pogodzić. 

 

        Podobnie surowy, nieociosany, zgrzytliwy jest język, jakim Ida Jessen opisuje jutlandzką rzeczywistość. Inny by tutaj po prostu nie pasował, nie uwierzylibyśmy prawdzie podanej w ckliwy, emocjonalnie zabarwiony sposób. Mamy więc sprawozdanie, oschłe i minimalistyczne, przypominające ciąg dalszy zapisków w kapitańskim dzienniku. Wiejące chłodną rezerwą niczym wiatr nad wrzosowiskiem, zabarwione z lekka tylko goryczą, której nie dało się ustrzec,  Te opary nas pętają, dręczą, akcja posuwa się powoli, z trudem brnąc przez jutlandzkie wertepy, zmierzając jednak konsekwentnie ku nieuchronnemu dramatowi. Podczas lektury cały czas nas ściga niepokój, zwiastujący złowrogie zamiary, kładzie się nam cieniem na plecach.

 

        Zastanawiające, ale ludzie bardziej mogą tutaj ufać zwierzętom aniżeli swoim sąsiadom. To koń walczy w obronie swojego pana z watahą wilków, to gąsiorowi zwierzyć się może mała, pyskata romska dziewczynka, która niewiele dobrego w życiu zaznała, to pies nie odchodzi na krok od człowieka, podczas gdy inny człowiek gotów jest zdradzić go za szylinga.  Owa więź człowieka z przyrodą najsilniej wybrzmiewa w tej epickiej, wzorowanej na najlepszej XIX wiecznej naturalistycznej prozie, powieści. Nawet wydzierając jej skarby, człowiek traktuje ziemię z szacunkiem, wiedząc, że to ona go karmi.

 

        „Bękart” ma w sobie rysy hemingwayowskie, steinbeckowskie, w tej skandynawskiej, powieści, z której wieje chłodem, czuć echa wielkości amerykańskiej prozy o pionierach kolonizujących nowe ziemie, czyniących sobie powolnymi ogromne, nigdy wcześniej nieucywilizowane jej połacie. Momentami wyczuwamy nawet pewną podniosłość w tej przeważająco szorstkiej narracji, jakąś bezwiedną dumę podszytą kroplą czułości, gdy mowa o niezwykłym majestacie i dzikim pięknie ówczesnej Jutlandii.  Człowiek, ze swoją małostkowością, pożądliwościami i bezwzględnym zapamiętaniem oraz całym szeregiem pozostałych, targających nim emocji, wypada na jej tle blado, a czasami śmiesznie. Jednak nie do śmiechu nam, gdy uświadomimy sobie, że czas płynie, jednych ludzi zastępują kolejni, równie żarłoczni w swojej chęci natychmiastowego posiadania, którzy w niezmierzonej pysze i głupocie zapominają o jednym, nie przeżyją natury, jeśli ją zniszczą, wykopią tym samym grób dla siebie.

 

Komentarze

Kod antyspamowy
Odśwież

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial