Kozel
-
Coś dla miłośników Bridget Jones albo rodzimej Judyty? Myślę, że „Lokator” autorstwa K. M. Serafin może okazać się całkiem satysfakcjonującą pozycją. Powieść nie jest wolna od wad i bolączek charakterystycznych dla debiutantki, ale jeśli ktoś poszukuje niewymagającej lektury na wakacje czy do pociągu, może uznać czas spędzony z książką za całkiem udany. Zacznijmy jednak od początku…
Kiedy „Lokator” po raz pierwszy trafił w moje ręce, zastanawiałam się, kim właściwie jest jego autorka. Okazuje się, że Polką – tym bardziej nie rozumiem zatem przeniesienia akcji na amerykański Manhattan. W świecie przedstawionym brakuje jakiegokolwiek akcentu, który wprowadziłby nowojorski klimat, a opisywane wydarzenia mogłyby rozegrać się dosłownie wszędzie. Moim zdaniem osadzenie wydarzeń na naszym rodzimym terenie pozwoliłoby nawet zyskać większą autentyczność oraz wzbogacić fabułę o lokalny koloryt.
Sam koncept jest dość banalny. Główną bohaterką powieści jest Sara, która po bolesnym rozstaniu postanawia zrezygnować z randkowania, skupić się na karierze i po prostu wrócić do równowagi. Nieoczekiwanie jednak do sąsiedniego mieszkania wprowadza się nowy lokator – oczywiście, przystojny i bezczelny, jak pragnie tego konwencja typowa dla takich książek. Szybko okaże się, że relacje dwojga nie ograniczą się do bezosobowych mijanek na korytarzu, a między nimi zacznie iskrzyć i nie będą to tylko przypadkowe spotkania...
Ogólnie rzecz ujmując, jest to książka, która w całości bazuje na ogólnie przyjętych schematach fabularnych i w żadnym momencie nie próbuje ich przełamać. Od pierwszej strony czytelnik – czy może w tym przypadku: czytelniczka – doskonale wie, jakimi torami potoczy się opowieść. Mamy tu do czynienia z wielokrotnie już wytartymi tropami, prostotą myślenia i brakiem jakiegokolwiek przełamania, który wybiłby nas z rutyną, w jaką wpadają te gatunki literackie.
Dodatkowo autorka ewidentnie nie mogła oprzeć się pokusie wprowadzenia kilku zgranych chwytów, jak choćby przyjaciela-geja, koleżanki knującej intrygę, kłótni wynikającej tylko i wyłącznie z niedopowiedzenia, ścieżki enemies to lovers… Oczywiście, tradycyjnie fabuła musi zasadzać się na motywie przeprowadzki i szukaniu swojego miejsca na ziemi. Pojawia się również powiązanie relacji osobistej z miejscem pracy. W zasadzie każdy ze wspomnianych szczegółów stanowi utarty schemat, z którym nietrudno było mieć styczność po lekturze jakiegokolwiek współczesnego romansu. Brak świeżego spojrzenia na te elementy sprawia, że książka może wydać się przewidywalna i pozbawiona nowatorskich rozwiązań.
Osobiście raziły mnie także błędy językowe i stylistyczne. Przykłady? Choćby: „obcisła sukienka z wyciętymi plecami na ramiączkach” – chyba pierwszy raz zetknęłam się z plecami na ramiączkach. Nie należą do rzadkości koślawe konstrukcje składniowe, które pokazują, że książka nie przeszła należytej korekty. Szkoda, bo te niedociągnięcia odbierają przyjemność z lektury, która mogła być znacznie większa, gdyby zadbano o te szczegóły.
Ogólna ocena nie wypada jednak źle. Podsumowując: książka napisana jest prostym i lekkim językiem. Z całą pewnością trudno zakwalifikować ją do literatury ambitnej czy zaskakującej, natomiast można z czystym sumieniem dorzucić ją do wakacyjnego bagażu. Historia jest przewidywalna, ale w pewien sposób urocza i kompletnie nieszkodliwa, co stanowi atut na tle innych współczesnych i próbujących wyróżnić się na siłę romansów. Czytelnicy poszukujący prostej, niewymagającej rozrywki będą zadowoleni i znajdą w niej przyjemną chwilę wytchnienia od codziennych trosk. Trzeba jednak mieć na uwadze, że lektura nie potrwa długo, ponieważ książka jest dość skromna objętościowo.