Mirosława
-
„Całość zgarnie ten, kto przeżyje wszystkich, czyli ten, kto ostatecznie umrze ostatni.”
Każdy z nas chodził do szkoły przez wiele lat, w czasie których poznawał mnóstwo osób. Z jednymi relacje układały się dobrze, z innymi nieco gorzej, a byli i tacy, z którymi w ogóle nie nawiązywało się żadnych bliższych znajomości. Jakiekolwiek by one nie były, po latach, już jako dorośli ludzie z nostalgią wracamy do czasów, gdy dopiero wchodziliśmy w dorosłość, a tym samym rodzi się ciekawość, co dzieje się u naszych kolegów i koleżanek z klasy i szkoły, do której razem chodziliśmy. Z tego względu chętnie organizowane są spotkania klasowe po latach, by powspominać dawne czasy i pogadać o aktualnych sprawach. Takie spotkanie postanowili zorganizować bohaterowie książki pt.: „Ostatni”, którą czytałam w formie elektronicznej, ale jest ona dostępna też w wersji papierowej.
Rysiek, Michał, Marcin, Piotr, Bartek, Olek, Filip i Jacek to ośmiu kumpli znający się ze szkoły średniej, wychowani na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, stanowią główne postacie tej powieści. Każdy ma za sobą inny życiowy bagaż wypełniony wspomnieniami z czasów szkolnych i w różny sposób radzący sobie z obecnymi realiami. Ich młode lata przypadły na przełomowe lata PRL-u, co zderzyło się z przemianą nie tylko ustrojową, ale też obyczajową, technologiczną i społeczną. Wraz z ich wzrastaniem i wchodzeniem w dorosłość następowały też zmiany w Polsce, o których też dowiadujemy się poprzez ich rozmowy i powroty do przeszłości. Ostatni raz widzieli się 15 lat temu i teraz stwierdzają, że to zdecydowanie jest za rzadko. Marcin rzuca pomysł częstszego spotykania się oraz założenia funduszu ostatecznego, na który będą przesyłać co miesiąc ustaloną kwotę, a jej całą uzbieraną sumę zbierze ten, kto z nich będzie żył najdłużej.
Szczerze pisząc, zupełnie czegoś innego się spodziewałam, po tym, jak przeczytałam blurb książki „Ostatni”. W jej krótkim streszczeniu głównego wątku pobrzmiewała groźna nutka i raczej oczekiwałam kryminalnej historii niż obyczajowej, a taką okazała się ta powieść. Byłam nastawiona na dynamiczną akcję i takiej nie otrzymałam. Pomysł z ustanowieniem funduszu miał ogromny potencjał, ale autor raczej postawił na ukazanie ośmiu męskich portretów ludzi, którzy po latach mają zupełnie inne postrzeganie rzeczywistości, niż to miało miejsce w czasach szkoły. Wraz z nimi poznajemy też inne osoby, które są związane z ich losami i wyłaniają się w trakcie opowiadania.
Każdy z bohaterów przedstawiony został w osobnych rozdziałach a ich wspólne losy ułożone aż w dziesięciu częściach, w których stopniowo odsłaniane są nam kolejne płaszczyzny fakty z życia poszczególnych osób. Poznajemy ich coraz lepiej i razem z nimi przeżywamy ich problemy, dylematy i codzienne sytuacje. Przebywamy z nimi od października 2018 roku, gdy mają oni po 45 lat, a kończymy w czasach pandemii w 2022 roku.
Całość prowadzona w narracji trzecioosobowej, a to daje możliwość ukazania w jednym czasie reakcji każdej ze stron. Fabuła toczy się wolno, gdyż wypełniają ją rozważania poszczególnych bohaterów, wspomnienia, wyjaśnienia, ale też opisy ich sytuacji czy sposobu myślenia. Dozowałam tę powieść po kawałku, gdyż nie byłam w stanie za jednym razem pochłonąć większej partii materiału. Powieść ma męski charakter, a kobiety są jedynie jednym z elementów życia bohaterów.
„Ostatni” to powieść złożona z różnych części, niczym puzzle, w których każdy element jest inny, ale razem tworzą wspólny życiowy wizerunek ludzi ze szkolnej ławy. Pan Maciek Bielawski stworzył opowieść na podstawie ośmiu męskich portretów pokolenia lat 70. XX wieku, które niejako są odzwierciedleniem polskich realiów, zarówno obecnych, jak i sprzed kilkudziesięciu lat. Opowiada o czasie przemian, czasie dorastania a wraz z nim o realizmie życia, który nie raz mija się z tym, co planujemy w młodości. Plany układane w przeszłości, gdy mamy po kilkanaście lat, często weryfikuje życie, a podejmowane decyzje mają wpływ na wiele spraw, które ukierunkowują nasze życie.
Agnesto
-
Spotkanie po latach, garstka kupli, którzy wspólnie przeżyli, a raczej przetrwali, okres szkoły średniej i pomysł Marcina rzucony bez pomyślunku:
„Zakładamy fundusz, fundusz ostateczny, rodzaj obywatelskiej emerytury dla (TYLKO) jednego z nas. Wpłacamy co miesiąc ustaloną kwotę i czekamy. Całość zgarnie ten, kto przeżyje wszystkich, czyli ten, kto ostatecznie umrze ostatni”.
Pomysł jest jeden, ich dziewięciu, miesięcy w roku dwanaście. Ile będzie żył ten, który w zdrowiu (jako takim) przeżyje wszystkich? Im dłużej każdy pociągnie, tym lepiej, bo gra będzie o wysoką stawkę. Im więcej miesięcy składkowych i im więcej wpłacających, to drugie - lepiej. Ale na kogo padnie? Przy odrobinie szczęścia (a wiadomo, że szczęście trafia najczęściej na głupiego) można będzie za tę kasę jeszcze kilka lat pociągnąć i to może całkiem nieźle, niczym relikt, dobrze zakonserwowany produkt poprzedniej epoki. Parafrazując „Antyk człowieka w dobrym stanie o dużym przebiegu”. Co więc robić? Czytając sam zadajesz sobie to pytanie i sam na nie szybko odpowiadasz – logiczne byłoby dbanie o siebie. Logiczne dla ciebie, mniej dla bohaterów, którym akurat ze zdrowiem jest nie po drodze.
Jest ich dziewięcioro, a każdy z nich jest inny, choć wspólnie się dogadują (lepiej przy alkoholu i papieroskach, bo jakby nie patrzeć, to męskie grono znajomych). Wśród nich jest jąkała, jest dorobkiewicz z żoną czekającą w domu (z pomalowanymi paznokciami), jest i alkoholik, który w sobie problemu nie widzi, jest i miłośnik natury. Każdego autor przedstawił inaczej i każdemu dał inne życie, nie zawsze sielskie i kolorowe. Maciej Bielawski wziął na warsztat kalejdoskop osobowości i psychiki ludzkiej, do którego dorzucił szeroki asortyment zachowań i odczuć.
I choć „Ostatni” jest powieścią o dużej liczbie bohaterów pierwszoplanowych, i choć czasem jeden cię irytuje, drugi złości, a piąty mierzi, to nie sposób się z nimi w pewien sposób nie zbratać. Każdemu los rzuca kłody pod nogi i w każdym z nich odnajdujesz jakiś pierwiastek siebie, dlatego tą powieść czyta się tak dobrze. Płyniesz po tekście, wchodzisz w niego (co trudno racjonalnie wytłumaczyć), a to wszystko dzięki treści i stylistyce. To dzięki całej fabule, która różnymi postaciami się toczy i która nudną nie jest. To świetnie napisana i skonstruowana powieść, która daje satysfakcję. Czytasz o ludziach, którzy są jak ty. To mieszkańcy bloków, pod którymi parkują stare i nowe auta, gdzie sąsiedzi czasem nazbyt interesują się życiem innych, a osiedlowe sklepiki upadają z dnia na dzień. Do tego pandemia i zakaz opuszczania domów, co znamy z doświadczenia i co wiemy, jak się w wielu przypadkach skończyło. Nerwy, stres i egoizm – to nagle z nas wyszło, jak przy naciśnięciu guzika z napisem COVID. I to pokazuje autor.
Niebywale precyzyjnie obmyślona i rozpisana powieść – taka jest książka Macieja Bielawskiego. To hybryda poradnika psychologicznego, literatury pięknej i dreszczowca. To perfekcyjnie rozpisana sztuka o życiu, które ciągle zaskakuje, a najlepszą wisienką na torcie „Ostatniego” jest to, że nie dość, że nie domyślisz się końca, to jeszcze potem długo o tym myślisz. Myślisz o bohaterach, czasem niedołęgach i przegranych. Czujesz więź, jak ja, z Ryśkiem – jąkającym się i samotnie mieszkającym człowiekiem, którego często odwiedza (nawiedza byłoby chyba bardziej odpowiednim określeniem) sąsiad Zygmunt (Rysiek imię Zygmunt wypowiada z zająknięciem, woli Zyga, co nie denerwuje właściciela owego imienia). I choć zawsze pożycza mu kasę, choć zawsze daje mu na alkohol i jest skłonny wziąć na siebie pożyczkę, by ten został ojcem z prawdziwego zdarzenia, to jednak właśnie do niego czułam sympatię. I nie dociekam dlaczego, bo czy to tak ważne? Ważna jest tu uczta czytelnicza i dzbanek kawy na stoliku obok, bo czyta się bez końca. Dobra książka i parujący kubek z kofeiną – duet pierwsza klasa.
Polecam.