Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Nasi Przyjaciele Na Wsi

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Nasi Przyjaciele Na Wsi | Autor: Gary Shteyngart

Wybierz opinię:

Doris

       Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to wszystko już gdzieś było. Grupka osób skupiona razem na niewielkiej przestrzeni wiejskiego raju Sashy Senderovsky`ego. Kolonia domków, będąca spełnieniem marzeń ich właściciela. Trudny czas pandemicznych ograniczeń pragnie on spędzić w gronie przyjaciół, być może przywrócić czar bliskości sprzed dwudziestu lat, bliskości, która nieco już się nadwątliła.

 

       Towarzystwo jest dość różnorodne, większość zna się jeszcze ze szkoły, a więc łączy ich szczególna więź i wspomnienia. Jest też była studentka Sashy, Dee, zapatrzona w swego mentora, Ed, przyjaciel o trzech paszportach i spadkobierca fortuny, mający niezwykłe kulinarne zdolności, a także rozchwytywany aktor, przekonany o swoim nieodpartym uroku, związany z Sashą pracą nad scenariuszem. Nie zapominajmy o gospodarzach, Sasha i Masha to rosyjscy emigranci z żydowskim rodowodem, małżeństwo w fazie nudnawej stabilności, a Nat to adoptowana przez nich azjatycka córka, kilkulatka będąca w fazie niezdecydowania co do swojej tożsamości i nie mająca łatwych relacji z otoczeniem. Każdy dźwiga na barkach własne problemy, które przywiózł ze sobą w bagażu. Spokojnej sielance nie sprzyja też lęk przed niewiadomym, jaki budzi fakt rozbuchanej pandemii i atmosfera światowej, zbiorowej histerii. Czyżby świat miał się skończyć właśnie teraz, gdy nasi bohaterowie nie mają nawet pewności, czy weszli już na drogę spełniania swych życiowych marzeń i ambicji? Tak naprawdę, to ich życie, większości, przypomina dość bezpieczną małą stabilizację, taką wegetację z dnia na dzień bez celu, od śniadania do kolacji, utarte koleiny, w których wygodnie wędruje się noga za nogą, noga za nogą…

 

       Jeszcze nie tak dawno mieliśmy wszyscy podobne obawy, frustrował nas przymus izolacji, maseczek, szczepień. Jak zachować dystans, gdy śmiejemy się przy wspólnym stole i tak bardzo chcemy objąć przyjaciół, poklepać ich serdecznie po ramieniu? To stwarza dodatkowe napięcia. Masha próbuje, z miernym jednak skutkiem, wymusić na reszcie zachowanie ostrożności. Możemy się domyślać, że dłuższe przebywanie grupy we własnym towarzystwie będzie generowało konflikty, zderzenie poglądów, ewoluowanie uczuć i inne zaskoczenia, zaś skrywane głęboko na strychu i w świstaczych norkach sekrety w końcu z hukiem wybuchną, rujnując kruchą harmonię. I dokładnie tak się dzieje. Jest jednak jedno ogromne zaskoczenie. To niesamowite, cieplutko-ironiczne poczucie humoru autora-obserwatora, które czyni tę powieść unikatową.

 

       Teraz jest właśnie najlepszy czas, przymusowego spowolnienia, inercji, by przyjrzeć się swemu dotychczasowemu życiu, dokonać podsumowań, skonfrontować je z tym, co obiecywali sobie 20 lat temu, młodzi i pełni nadziei, autor zaś potrafi nadać refleksjom swoich bohaterów ogólniejszy wyraz i zdystansować się od nich z wyrozumiałością. Z pewnością lustrem dla każdego z nich jest tu współobecność reszty mieszkańców, z którymi podejmują wzajemnie różne gry i niechcący niekiedy za bardzo odkrywają się z uczuciami, o które wcześniej nawet się nie podejrzewali.

 

       Wokół zaś wiosna niespodzianie zaczyna przechodzić w początki lata, czerwieniejąc klonami, za nic mając covidowy dramatyzm i zapowiedzi nieodwracalnych zmian, trzymając się ze spokojem swego zwykłego harmonogramu. I jest zupełnie tak, jak czyta Vinod jak w „Wujaszku Wani”: „Ogród. Widać część domu z tarasem. W alei pod starą topolą (…)Minęła piętnasta. Pochmurno.” Nawet jego, nie żyjącego przecież złudzeniami, mającego pełną świadomość swego jedynego płuca i postępującej choroby, ta schematyczna periodyczność przyrody uspokaja.

 

       Ze zdumieniem orientujemy się, że właśnie Sasha, jeszcze niedawno tak cieszący się na przyjazd gości, zaczyna czuć się wśród nich najbardziej nieswojo. Wszelkie porównania siebie, jakie czyni względem każdego z nich z osobna, lokują go dużo poniżej oczekiwań, jako niespełnionego marzyciela, który nie tylko zaprzepaścił głupio większość swoich szans, ale też zdradził ufającego mu przyjaciela. Przeglądając się w oczach innych, stanowczo się sobie nie podoba. Nie on jeden zresztą. Wspólny pobyt w posiadłości okazuje się być nie lada konfrontacją.

 

       Pobyt się przedłuża i atmosfera coraz bardziej gęstnieje. Tutaj, w zamkniętej enklawie, nabrzmiewają wzajemne urazy, bolą niespełnione pragnienia i niefortunnie lokowane uczucia, kłębią się wspomnienia, te dobre i te, o których lepiej byłoby zapomnieć. 120 mil dalej, w dole rzeki, stawka toczy się jednak o coś więcej. Umierają ludzie, strach pada na wszystkich, wprawiając ich w stan nerwowego podniecenia. Huraganowy wiatr, łamiący korony nawet stosunkowo dużych drzew, wyjący potępieńczo i przewracający wszystko na swojej drodze, stanowi idealną muzyczną oprawę tego pandemonium. W porównaniu z tym obrazem jałowe dyskusje, toczone za suto zastawionym delicjami stołem przez rozleniwionych mieszczuchów w pretensjach, wydają się wręcz grzeszne, a snucie kolejnych intryg, nawiązywanie przelotnych romansów, owe zazdrości, dogadzanie sobie i ogólne rozmemłanie sprawia wręcz żałosne wrażenie. Więc to jest owa próżniacza klasa wyższa, ludzie sukcesu, udający kogoś innego dla taniego efektu. Wokół nich zaś, różnokolorowej imigranckiej braci, toczy się prawdziwa wojna rozpołowionej Ameryki, wojna o światopogląd, o rząd dusz, o zmarginalizowanie „inności”, „obcości” tych, którzy odbierają reszcie prawa obywatelskie i wolność, posługując się jakimś wyimaginowanym wirusem.

 

       Niektórzy, jak Vinod, czują wyrzuty sumienia. „Dlaczego on był tutaj a oni tam? Bo jego rodzice mieli dokumenty? Bo wykształconym Hindusom w wielkim porządku rzeczy przypadało miejsce przed niewykształconymi Meksykanami?” Inni zaś w ogóle nie zaprzątali sobie tym głowy. Krążąc tak wokół siebie, dość nieufni, rozluźniając się niekiedy dopiero po odpowiedniej ilości alkoholu, którego bogaty zapas zgromadził zapobiegliwy gospodarz, sondują nawzajem swoje uczucia, przekraczają niejeden raz dopuszczalne granice i robią wiwisekcję życia, każdy własnego, jakby to były już ich ostatnie chwile. Może to jedyny taki moment, gdy można całkowicie odsłonić się przed drugą osobą, jednak co będzie, gdy się rozczarują i prysną złudzenia, jakimi się karmili? Co wówczas pozostanie? Może to prawda, że Każda relacja jest transakcją i nikt nie daje więcej niż musi”, a my po prostu idealizujemy życie. Śledząc rozwój sytuacji w powieści, sami próbujemy to zrozumieć, a autor raz i drugi wiedzie nas na manowce, podpowiadając sprzeczne tropy. Wychodzi mu to idealnie, podobnie jak sinusoidalne napięcie. Gdy wydaje nam się, że akcja osiąga już swój kulminacyjny moment, ona jakby na chwilę zamiera i wypuszcza powietrze, zanim eksploduje, by niedługo potem znów wspinać się w górne rejestry. To zabieg, który nie pozwoli nam zmniejszyć zaangażowania w lekturę i każe spodziewać się lada moment kolejnego zwrotu akcji, kolejnego zaskoczenia.

 

       Jeśli nawet początkowy szok towarzyszący uświadomieniu sobie kruchości świata, zapoczątkował próby zmieszczenia reszty swego życia w tych ostatnich tygodniach, przeżycia wszystkiego naraz, tego co mogłoby naszych bohaterów ominąć, czego obawiali się spróbować ze względu na własne zahamowania, lęk przed opinią społeczną lub niepełną świadomość określonych pragnień, a wrażenie jakiegoś ślepego szaleństwa jest pierwszym, jakie przychodzi czytelnikowi do głowy, to stopniowo widać powrót zdrowego rozsądku. I nie tylko to. Wyraźne jest wywrócenie pewnej bariery, przeszkody, która zabraniała bohaterom naturalności, bycia sobą, kazała wchodzić w wybrane przez nich bądź narzucone z zewnątrz role. Dzięki temu mogą wreszcie skonfrontować się ze swoimi prawdziwymi uczuciami, oczyścić się z trucizn i dostrzec, jak wyjątkowe są i zawsze były ich relacje. Wydarzyło się sporo zła. „Co z tego? Ludzie ranią się nawzajem, a nikt bardziej niż członkowie rodziny. Bo to była jego prawdziwa rodzina.”

 

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial