Doris
-
Już miałam zacząć zdaniem: „kto z nas nie zna Ernesta Brylla…” – gdy musiałam zatrzymać niesforne pióro pędzące po kartce papieru, bo wszak jest równie wielu tych, co pamiętają jego niesamowite oratoria i sztuki, które doprowadziły ich w konsekwencji również do bryllowej poezji, jak i tych, młodych, którzy nawet o nim nie słyszeli. A szkoda, bo jego twórczość była tyleż intelektualna, co i ludowa, a przede wszystkim żywo komentująca łączność między tym, co dawne, a tym co obecne, między tradycją a współczesnością. Jestem fanką Ernesta Brylla, dlatego też mój ukłon w stronę wydawnictwa MG, które postanowiło przybliżyć czytelnikom jego sylwetkę, jest szczególnie głęboki.
„Ten Bryll ma styl" to tytuł bardzo adekwatny, oddający prawdę. Bryll był niepodrabialny. Ponieważ autor świadomie zastosował narrację w większości pierwszoosobową, zamieszczając fragmenty wypowiedzi Ernesta Brylla, wygląda to tak, jakby to bohater biografii opowiadał o sobie. I rzeczywiście, od razu widać, że ma styl, lekki i dowcipny, gawędziarski. Przytacza mnóstwo anegdotek ze swojego życia, z doświadczeń i spotkań z ludźmi, później zaś inni dopowiadają resztę od siebie, niejako w konfrontacji czy też uzupełnieniu. Jest to więc forma bardzo przyjemnej rozmowy, podczas której wspomnienia wydobywane są bez najmniejszego wysiłku, z uśmiechem, niekiedy przekornym, wyskakują niczym króliki z kapelusza magika. Z jednej strony rodzinne, skomplikowane pomorskie koneksje, z drugiej codzienność, z trzeciej twórczość – od tych najwcześniejszych rymowanek, które stawały się szkolnymi hitami, po te dojrzałe, które podziwiamy do dzisiaj. Wszystko to tak pięknie niewymuszone, dowcipne. Jak pisał, taki też był. Lubiany. Nawet za obiady w stołówce literatów najczęściej nie płacił: „byłem bowiem” facetem tak mile jedzącym”, że mnie starsi pisarze zapraszali, stawiali obiadek. Niektórzy mówili, że jak ja zjadam, to nawet im chce się jeść.”
Szalenie interesująco opisana została atmosfera PRL-u, inna w różnych jego okresach. Z pewnością wpływała na twórczość, wiele tematów bywało zakazanych, inne zaś też niebezpiecznie było poruszać. To czas aluzji i niedomówień. W latach 50-tych „samo pisanie o poczuciu strachu, niepewności było odbierane jako niebezpieczne w naszym „szczęśliwym życiu”. Cieszy mnie mnogość zamieszczonej w książce o Bryllu bryllowej poezji, gdyż to ona w dużej mierze określa go nie tylko jako twórcę, ale też jako człowieka. Po chronologicznie przedstawionych wierszach widać jego rozwój, są coraz lepsze, a to rezultat oczytania i pilnej pracy nad sobą i warsztatem poetyckim. Bryll mówił o sobie – „jestem naturszczykiem” i jako taki cechował się skromnością i pokorą, rozumiał, że aby wchodzić na coraz wyższy poziom nie wystarczy sam talent i intuicja.
Bryll przyciągał ludzi, już jako młodziak, ledwie student. Osiecka, Hłasko, Himilsbach, Grochowiak… On jednak zawsze był trochę obok grupy, nie potrafił i nie chciał oddać się jej bez reszty. Film, telewizja, teatr, to też były jego żywioły. Okazało się, że Bryll znakomicie się tutaj sprawdza, także jako kierownik literacki, pełen pomysłów na każdą okazję, a jego utwory są tak dobre, że upływ czasu im nie zaszkodził.
Ernest Bryll to kilka dekad polskiej kultury, także tej bardziej popularnej. Czasy barwne, urozmaicone, choć w tle zawsze bieżąca polityka, marzec 1968, później lata 80-te, wytyczne partii, także dotyczące kultury, które obchodzono na różne przemyślne sposoby. Można by o nich oddzielną książkę napisać. Czasami bywa śmiesznie, gdy władza zbyt późno zaczyna rozumieć tekst sztuki i wszyscy nagle rakiem zaczynają wycofywać się z opublikowanych wcześniej entuzjastycznych recenzji.
W biografii Brylla świat absurdu socjalistycznej Polski rzuca się w oczy, potraktowany z ironicznym przymrużeniem oka nie straszy, a po prostu bawi. Bryll jest uczciwy w tym prostym opowiadaniu siebie, przyznaje, że niekiedy zbyt łatwo szedł na ustępstwa, układał się, a nie powinien. Sprzyjał idei solidarności, jednak czynnie było go zbyt mało, zbyt skąpo. Nie kluczy, nie unika tematu, co doceniam. Nic też nie odbierze jego poezji ducha wolności, nie przykryje piękna frazy ani nie zaburzy tej bryllowskiej swojskości i delikatnego liryzmu.
Widać, że styl książki i styl Ernesta Brylla, zarówno ten na życie, jak i ten literacki, są spójne, podobnie ciepłe, serdeczne i swobodnie płynące. Lektura jest więc samą przyjemnością, a dla starszych czytelników też powrotem do czasów dawno minionych.
Tomasz Niedziela
-
Bardzo dawno nie czytałem, a tym samym nie recenzowałem, czyjejś biografii. Jakoś mnie to nie porywało. Wiem, że to prawda jest najciekawsza, ale mnie zawsze pociągała fabuła. Po przeczytaniu książki „Ten Bryll ma styl” jestem skłonny zmienić zdanie.
Życie i kariera Ernesta Brylla obejmuje czas od głębokiej komuny, aż po czasy współczesne. Bardzo do mnie przemówiło porównanie do żółtego sera – w komunie trzeba było sobie znaleźć tyle wolności i przestrzeni ile się dało, czyli robić jak największe dziury w serze. Nie od parady uznawano nas za najweselszy barak w socjalistycznym obozie. I wielu twórców starało się tak czynić, by nie szkodzić innym, a starać się jak najbardziej pozostać sobą. Nie było to łatwe. Niektórym się udawało, niektórzy poszli na skróty, jeszcze inni stanęli zdecydowanie po drugiej strony barykady.
Kiedy Pan Dariusz Michalski opisuje boje Brylla z cenzurą, z partyjnymi notablami, dyrektorami i tym podobnymi typami, potrafię to sobie wyobrazić. Na pewno w jakiś sposób ograniczało to swobodę twórczą. Z drugiej jednak strony, jakie dzieła wtedy powstawały! Teraz cenzury nie ma, wszystko wolno, a jakby poziom obniżył się znacznie.
Zastanawiam się czy nie ma zapotrzebowania wśród odbiorców na „Kolendę nockę”, „Na szkle malowane” czy wreszcie „Rzecz listopadową”? A może po prostu nie ma odważnych by ponownie to wystawić? W teatrach musi dominować sztuka współczesna? Tak jak Pana Lupy – bo coś dotarło do nas ze Szwajcarii, że nie zawsze współcześni twórcy stają na wysokości zadania.
Może to tylko mój sentyment do tamtej sztuki, bo czasy były raczej bardzo nieciekawe. Raz jeszcze należy podkreślić, że twórcy stanęli wtedy na wysokości zadania. Kultura wysoka przetrwała. Tylko czemu nie czerpiemy z niej szeroką ręką?
Wiele rzeczy o Panu Bryllu wiedziałem, wiele było dla mnie nowych. Jakoś nie zakonotowałem, że prowadził Zespół Filmowy „Silesia”, bo jego ambasadorowanie kojarzę – głównie fakt, że nim był. Co by nie powiedzieć – wszędzie potrafił się odnaleźć.
Nie chciałbym tutaj dokonać przekłamania, sle chyba pamiętam jakieś spotkanie z Panem Bryllem w telewizji, gdzie była dyskutowana najważniejsza dla uczniów i studentów zagadka: „co poeta miał na myśli” - najważniejsze pytanie zadawane przez nauczycieli. I cóż Pan Bryll odpowiedział? „Nic” - poeta nic nie miał na myśli, po prostu „wena” go naszła i napisał. No i co ci biedni uczniowie mieli w swoich wypracowaniach napisać?
Jak na biografię bardzo mało w tej książce wątków osobistych, prywatnych, żadnych niedyskrecji, sensacyjnych wydarzeń, kochanek, przyjaciółek, plotek. Bardzo stonowane i krótkie wypowiedzi na ten temat. Tak, ten Bryll ma styl, a to taka rzadkość. Można też powiedzieć: klasa. Kilka drobnych wtrąceń co do polityki, też z ogromną klasą. Ci wszyscy nasi niewydarzeni politycy powinni to czytać i uczyć się, uczyć i jeszcze raz uczyć! Chociaż wątpię, żeby to coś dało.
Dorobek poetycki, dramaturgiczny i telewizyjny jest ogromny. W dodatku okazuje się, że wielokrotnie jako kierownik literacki potrafił Pan Bryll być w tle, a jednocześnie wpływać na dzieło, które współtworzył. Kto tak potrafi.
Cóż, cała ta biografia, to jedna wielka laurka dla Ernesta Brylla. Czy na nią zasłużył? Zapewne tak. Jak już wspomniałem, niewielu twórców potrafiło przetrwać komunę na poziomie, dotrwać do czasów współczesnych i nie dać się porwać naszej wojnie plemiennej. Może tylko żal, że tak mało słychać teraz jego wierszy, dramatów, oratoriów czy musicali. Ale kto wie, kiedy to wszystko znowu wróci...?
MarJadka
-
To kolejna z biografii napisana przez Dariusza Michalskiego. Dlaczego ją wybrałam? Nie wiem nic o Erneście Bryllu. Poza tym, że jest poetą i autorem tekstów piosenek. A – i kojarzę jeszcze tytuł „Rzecz listopadowa”. Nic poza tym. A Dariusz Michalski pisze św2ietne biografie. W dodatku każda ma tytuł przykuwający – przynajmniej moją - uwagę.
Nie muszę oczywiście wspominać o tym, że w książce jest mnóstwo zdjęć. Trudno mi sobie wyobrazić biografię bez materiału ilustracyjnego. Tutaj jest go naprawdę sporo, choć ciężar książki nie przechyla się na obrazki. Nie – zdjęcia są idealnym uzupełnieniem tekstu. Dodatkowym smaczkiem są podpisy umieszczone obok (a nie jak zazwyczaj pod) zdjęć. Dlaczego? Bo są to podpisy autorstwa Ernesta Brylla, a więc jeszcze bardziej ciekawe i dające do myślenia.
Niebagatelne znaczenie ma tutaj sam ciężar książki. Na szczęście jest ona po prostu lekka – co przy formacie zbliżonym do A$ i objętości ponad 460 stron ma niebagatelne znaczenie. I nie piszę tego w kontekście książki kieszonkowej. Po prostu – książka wydana na papierze kredowym, z kolorowymi ilustracjami czy zdjęciami, jest przepiękna, ale odwraca uwagę od treści i sprawia niemałe trudności w trzymaniu jej w dłoniach przez dłuższy czas. W tym przypadku cały akcent położono na treść. Co nie znaczy, że wydanie jest niejakie. O nie – wręcz przeciwnie! To kolejny przykład znakomitego edytorskiego dzieła. Mimo, że zdjęcia wkomponowane w czarny tekst są czarnobiałe, bardzo wyraźnie zaznaczone są poszczególne części. Dzięki zastosowaniu kursywy, odstępów, rozstrzeleniu druku, akapitów całość jest bardzo przejrzysta i łatwa do znalezienie. Do tego mocno pogrubioną i podkreśloną (oraz nieco powiększoną) czcionką zaznaczone są poszczególne rozdziały – czyli ważniejsze wydarzenia z życia Ernesta Brylla. A że bohater książki miał naprawdę barwne życie, jest o czym opowiadać!
Niewątpliwą wartość mają zamieszczone w tekście wiersze Brylla. Wydrukowane mniejszą czcionką niż cały tekst, z odstępami, doskonale odznaczają się wśród całości. Szkoda, że nie zamieszczono indeksu wierszy zamieszczonych w całym tekście, ale ostatecznie można to zrobić samemu. Na szczęście każdy wiersz ma podany swój tytuł i sporo informacji o nim.
Czy można napisać biografię bez tego, co o kimś powiedzieli albo współcześni mu, rodzina, przyjaciele? Można, ale na pewno byłaby to biografia uboższa, niepełna. Tutaj na pewno tego nie zabrakło. Dariusz Michalski wymienia na końcu wszystkich (i to w porządku alfabetycznym), których zacytował.
Jeśli chodzi o samą biografię. Czyta się ją jak fascynującą historię, od pierwszej do ostatniej strony. Bo to nietuzinkowa postać. Jego wiersze śpiewało wielu naszych wspaniałych wykonawców, m. in. Czesław Niemen, Marek Grechuta, Stan Borys czy Skaldowie, a nawet Bernard Ładysz. Był tłumaczem literatury irlandzkiej, czeskiej i żydowskiej. Nauczył się czeskiego, namówiony przez kolegę. Żydowski przyjaciel (jak o nim mówi Bryll) nauczył go w młodości jidish, czytając mu w tym języku swoje wiersze. Uwiedziony przez irlandzkich poetów tłumaczył ich twórczość. Poeta został potem pierwszym polskim ambasadorem w Irlandii. Można by tak długo wymieniać. Najlepiej przeczytać samą książkę.