Doris
-
Już pierwsze akapity książki powodują, że czuję powiew lodowatego wiatru i jego żałosne wycie w białej, bezkresnej przestrzeni Arktyki. I lęk. Przed zimnem, przed rozległym „nic” przede mną, za mną i wszędzie wokół, przed powarkiwaniem zdziczałych psów i odgłosem pękania lodowych tafli, odsłaniających wypełnione wodą rozpadliny.
To kraina, gdzie człowiek chyli głowę przed potęgą natury i wie, że nad nią nie zapanuje, musi więc wynegocjować w miarę sprawiedliwy rozejm, lecz nawet jeśli będzie przestrzegał wszystkich jego zapisów, może się okazać, że druga strona zechce pokazać swoją siłę. Tak żyją Inuici, stawiają swoje igloo nigdy nie wiedząc na jak długo, kiedy ten kawałek ziemi przestanie być dla nich gościnny i trzeba będzie iść dalej. Tak żyje nasza młodziutka bohaterka, Uqsuralik. I o tym opowiada nam w kolejnej znakomitej odsłonie serii Nowy Europejski Kanon Literacki – w powieści „Z kamienia i kości”, francuska pisarka Berengere Cournut.
Dzień po dniu wędruję z Uqsuralik przed siebie, dzieląc jej samotność, gdy próbuje wykrzesać ostatnie siły, by się nie poddać i myślę sobie, jak to życie pozostaje dalekie od tego, co znamy, jak obce i nieprzyjazne. Nie dość, że ekstremalnie trudne warunki zmuszają do ciągłej wędrówki, do samodzielnego zdobywania pożywienia, wciąż tego samego, którego podstawą jest mięso i tłuszcz upolowanej zwierzyny, to w dodatku rola kobiety w społeczności inuickiej, w tej wspólnocie, gdzie liczy się siła, jest poddańcza wobec mężczyzny, o czym nasza bohaterka ma okazję boleśnie się przekonać. Inuickie kobiety, przyzwyczajone od zawsze do takiego schematu, przyjmują go jako oczywisty i zrozumiały. Słaba kobieta ma niewielkie szanse na samotne trwanie w tym świecie groźnych zwierząt, zabójczego żywiołu natury i silnych mężczyzn.
Bytowanie Inuitów przypomina to pierwotne, jeszcze z czasów, gdy ludzie zasiedlali jaskinie, całkowicie zależni od pór roku, kaprysów przyrody i zachcianek licznych bogów i duchów, które współtrwały z nimi we wspólnocie. W stosunku do żywiołu i duchowości przejawiali niezwykłą pokorę.
Opowieść inuicka, bo tak ją nazywam, przepojona jest cała tą bezcielesną metafizycznością, która budzi respekt, a nawet lęk, wydaje się bowiem być równie nieubłagana i surowa, jak cała ta biała kraina. Burczy spod grubej lodowej pokrywy, wyziera z błyszczących głodem ślepiów zwierząt i duje żałobnie wraz z wichrem. Miejscowi wiedzą, że trzeba żyć z nią w zgodzie, o wszystko prosić, za wszystko dziękować, błagać o przychylność za pośrednictwem gestów i darów. Człowiek znaczy tu niewiele, nikt też się o niego nie upomni. Dzieli życie ze zwierzętami, sam będąc niczym na wpół dzika bestia. Musi polegać na sobie, nauczyć się metod przetrwania. Niemniej jednak, na ile by nie przypominał zwierzęcia, nie jest nim przecież. Potrzebuje towarzystwa, wsparcia, przyjaźni. „Jakże trudno jest być samą – bez ojca, bez męża, bez rodziny. Po prostu bez racji bytu.” To łączy nas, ludzie, gdziekolwiek byśmy się nie narodzili – potrzebujemy siebie nawzajem.
W powieści możemy podziwiać piękno charakterystyczne dla każdej z pór roku w Arktyce, obserwować jej florę i faunę, dla nas tak egzotyczną. Mylicie się, jeśli sądzicie, że to miejsce jest tylko białe i szare. Nawet zimą biel jest tutaj chromatyczna, a latem oczy aż bolą od barw: W tundrze kwiaty układają się w wielkie dywany: żółte, czerwone i fioletowe, z wolna zaczynają już rudzieć.”
Zabobony i wierzenia obejmują tu każdą sferę życia, dając pewną ułudę panowania nad nim. Czytając kolejne rozdziały, bywało że pod wpływem somnambulicznej wymowy tekstu zaczynałam tracić sama kontakt z rzeczywistością. Tak to było sugestywne, a wiara bohaterki w istnienie mężczyzny utkanego z promienia światła tak niezachwiana, że zaczęła mi się udzielać. W społecznościach żyjących blisko natury, a nawet wręcz w zespoleniu z nią, łączność człowieka ze światem nadnaturalnym jest zadziwiająco silna, co przejawia się w każdym aspekcie życia, w codziennych rytuałach. To rodzaj religii, dzięki której nie czują się opuszczeni, mają pewność ochrony przez dobre duchy, a te złe próbują przekupić bądź przebłagać. Jak widać, wiara jest dla człowieka bardzo ważna i należy do tych wierzeń podchodzić z całym szacunkiem. Podobnie jak do jego ścisłej więzi z duchami przodków, którzy towarzyszą mu w snach i podpowiadają, jak postąpić.
Wzruszająca jest wiara Inuitów w ponowne przyjście na świat, gdy ktoś przybierze ich imię. Przypomina to elementy innych wierzeń. Widać więc, jak istotne jest dla człowieka przeświadczenie, że umierając nie rozstaje się z tym światem na zawsze.
Społeczność inuicka jest nieliczna. Doskonale jednak wie, że w pojedynkę nikt tutaj nie będzie w stanie przeżyć. Ludzie wędrują więc w poszukiwaniu pożywienia, rozstają się, by niedługo wejść w skład innych grup, które na pewien czas staną się dla nich rodziną. Ich historia, to, w co wierzą, trwa i jest przekazywana w opowieściach i pieśniach, które umilają im wieczory. „I tak żyje nasza ziemia – w rytmie potężnego wspólnego oddechu.”