Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Ktokolwiek, tylko nie ja

Kup Taniej - Promocja

Additional Info

  • Autor: Hałyna Kruk
  • Tytuł Oryginału: Хто завгодно, тільки не я
  • Seria: Nowy Europejski Kanon Literacki
  • Gatunek: Literatura piękna
  • Przekład: Bohdan Zadura
  • Liczba Stron: 112
  • Rok Wydania: 2022
  • Numer Wydania: I
  • ISBN: 9788367249812
  • Wydawca: Biuro Literackie
  • Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
  • Ocena:

    6/6


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Ktokolwiek, tylko nie ja | Autor: Hałyna Kruk

Wybierz opinię:

Doris

       Książka „Ktokolwiek, tylko nie ja” jest pierwszą, i od razu szalenie udaną odsłoną nowej serii wydawnictwa Biuro Literackie. To wybrane, crème de la crème, 21 dzieł pochodzących z 21 krajów, przetłumaczonych przez 21 tłumaczy i napisanych w XXI wieku. Niecodzienny pomysł, przekrój przez problematykę współczesności z perspektywy różnych kultur i odmiennego widzenia świata.

 

       Od razu widać, że ukraińska pisarka Hałyma Kruk ma poetycką duszę. Wszystkie opowiadania zamieszczone w tym zbiorze są jedną wielką przypowieścią o kobiecie rozpisaną na wiele głosów, wiele rozmaitych historii, tworzących pewną spójną całość, którą można by ująć w klamrę „samotność wśród ludzi” albo „wszystko, co utraciłam”, temat szczególnie ważny w naszej popandemicznej scenerii, gdy nic już nie jest takie samo, jak kiedyś. Mówimy o uczuciu nieznośnym i uwierającym, które nadchodzi znienacka, pojawia się i zaczyna zajmować coraz większą przestrzeń, rozpycha się bezlitośnie. Mąż, matka, dzieci i… pustka, która nagle powoduje zawieszenie się maszyny zwanej kobietą, dotychczas niezawodnej, wykonującej nadgodziny bez słowa skargi. Tylko niekiedy myśli biegną w kierunku internetowych stron z miłosnymi ofertami bliżej nieokreślonych szejków czy amerykańskich wojaków, co pozwala działać wyobraźni, tylko czasami pozwala sobie na noc pełną miłości „w przerwach między którą mija życie”. Wtedy może uwolnić się od monotonii powtarzalnych sekwencji, a może nawet uda się jej na moment wyłączyć przeklęty analizator, który pracuje chyba na jakimś turbodoładowaniu, nie umyka mu ani jedna chwila, zrobi wszystko, by zaburzyć szczęśliwą ulotność wyrzutami sumienia, gdy „ja, do bólu poprawna, odważam się być taka, jaka jestem naprawdę. I pluję na wszystkie stereotypy i umowności.”

 

       A potem znów w człowieku żłobi się szczelina, przez którą przenika pustka. Tylko te przelotne zapomnienia się są w stanie na ułamek czasu zatrzymać jej nieustanne poszerzanie się, niby głodnej paszczy, która przyzywa, by w niej zniknąć.

 

       Są też miłości niespodzianie się zaczynające, które równie nagle się wypalają. I nie próbuj ich podsycać. Nic to nie da. I tak pozostaniesz z pustym sercem. Dlaczego tyle rzeczy w życiu mamy tylko na chwilę? Dlaczego życie to ciągłe pożegnania, zostawiające po sobie właśnie takie wiejące chłodem pęknięcia. Wszystkie te straty bolą. Jednak jak niewiele wiemy o bólu przekonujemy się dopiero, gdy tracimy dziecko, z którym już rozmawiamy, snujemy plany na potem, głaszcząc je poprzez tkanki wzdętego nim brzucha. Dziecko, które już pokochałyśmy i zdążyłyśmy oddać mu się w niewolę. Nasza kłótnia z Bogiem się nie kończy: „Za co ty tak mnie… no dobrze, mnie, ale za co ty tak je…” Przecież miałaś nauczyć je „słuchać ciszy i nie bać się samotności”, miałaś pokazać mu świat, obiecałaś mu…. A później, mimo tych obietnic, zdarza się nam przegapić dzieciństwo własnego syna, bo przecież kobieta jest w stanie udźwignąć wszystko, być w kilku miejscach jednocześnie, wstrzymać czas i ruszyć Ziemię…

 

       Nie przewidujemy utraty, nie przygotowujemy się na nią wcześniej, by nie kusić losu, nie przywoływać złego, a może też przez zbytnią pewność siebie, że my same, niczym mityczny Atlas, damy radę całemu światu. Tymczasem okazuje się, że tak naprawdę uprzątamy w kółko stajnię Augiasza. I nagle widzimy, oczywiście już po fakcie, że w natłoku obowiązków tyle ważnych, być może najważniejszych rzeczy zaniedbaliśmy, odłożyliśmy na później. A tymczasem żadnego „później” nie będzie, jest za to owo niepełne o nasze zaniechania „wczoraj”. I zostają nam tylko fotografie, na których uwieczniono te wszystkie niewykorzystane okazje. Tylko obiektyw potrafi zatrzymać, przechować przeszłość.

 

       Słowo pozwala się autorce ugniatać i formować wedle jej woli. Wyczuwa, że może z zaufaniem oddać się w jej delikatne dłonie. A ona czyni z nim cuda. Chwile czułości tak opisane poruszają: „Po prostu słucham jego ust na swoim ciele i z moich oczu wytaczają się wielkie jak wiśnie łzy”. Jest też sporo scen erotycznych, wymuskanych, sensualnych. Nawet te bardzo dosłowne mają w sobie coś z poezji, by idealnie móc oddać uniesienie kochanków, wyjątkowość ich przeżyć. Bo choć wszyscy znamy te emocje, to każdy przeżywa je po swojemu, we własnej, osobnej intymności.

 

       Jest to także opowieść o miłości. Przecież miłość nie wyklucza samotności, pozwala co najwyżej o niej na trochę zapomnieć. Erotyka jest u Hałymy Kruk bardzo wysublimowana, łącząca konkret z aluzyjnością, z symboliką i metaforą. Tak powinno się pisać o miłości, by słodkie sacrum przeplatało się z dzikim profanum.

 

       Ale nie myślcie sobie, że autorka zatraciła się tutaj w melancholii, owinęła w smutek, a rzeczywistość to dla niej tylko morze łez. Świat jest zbyt różnorodny, zaskakujący i często aż nazbyt absurdalny, musi więc czasami wywołać śmiech, choćby miały w nim pobrzmiewać nuty histerii. Krytycznego, ostrego, zanurzonego w ironicznym dystansie humoru tym otwierającym się, co rusz nowym historiom nie brakuje. Nie wiedziałam, że można tak zabawnie i prześmiewczo ukazać życie rodziny w epidemicznej kwarantannie. Tak udanie, na zaledwie paru stronach, wykpić wszystkie ograniczenia, nasze lęki i to poczucie osaczenia w czterech ścianach mieszkania, które nagle zaczyna wydawać się przymałą klatką. Czytając to, w Marii rozpoznawałam siebie, jej klaustrofobia była moją klaustrofobią, jej bieganie kursorem po ekranie komputera, moim deja vu.

 

       Cechą powieści/opowiadań Hałymy Kruk jest nie tylko piękny język, ale też ogromne zróżnicowanie historii, co wyraża się także bardzo dobitnie w stylistyce narracji, od melancholijno-poetyckiej, przez dramatyczną, realistyczną, do ironii, a nawet absurdalnej groteski. Gdy przyrównamy historię matki na oddziale patologii ciąży z problemem Hoławskiego, jego automatycznej erekcji na widok „cycków” , to zobaczymy zarówno ich krańcową odmienność, jak też motyw, który je bezsprzecznie łączy – doznanie skrajnej samotności, świadomość, że nikt oprócz nich samych nie rozwiąże ich problemu. A problemem tym jest właśnie zatrzaskiwanie drzwi, niedopuszczenie nikogo do siebie tak do końca, lęk przed przepracowaniem tego, co zalega im w sercach, a czego nie potrafią z nikim dzielić. Każdy z tej prozy wyciągnie zapewne coś tylko dla siebie, coś, co najbardziej go poruszy. Jestem pewna też, że nikt nie odejdzie z pustymi rękoma, gdyż jest to przypowieść bardzo uniwersalna, na tyle ogólna, by każdy mógł się w niej odnaleźć i dość mądra, by pobudzić nasze szare komórki, kazać im przyjrzeć się naszym własnym szczelinom samotności, zanim nie staną się przepaściami i nie pociągną nas za sobą.

 

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial