Doris
-
Rodzicami stajemy się bez przygotowania, polegamy na swojej miłości do dziecka i intuicji, licząc, że podpowiedzą nam, jak mamy działać, jak reagować, by było to dla dziecka najlepsze, by nie wyrządzić mu krzywdy. Przeczytałam kiedyś takie mądre słowa Ewana McGregora, że „Regułą bycia rodzicem jest to, że nie ma reguł. Dlatego jest to takie trudne.” Bardzo silnie wybrzmiewa to w książce Katarzyny Michalczak, której narracja została poprowadzona dwutorowo, jakby w chórze na dwa głosy – matki i jej 17-letniego syna Radka. Matką jest sama autorka, która postanowiła podzielić się z innymi swoimi niełatwymi doświadczeniami związanymi z wychowywaniem dziecka będącego w spektrum autyzmu.
Mamy więc okazję do porównania ich, jakże odmiennego wówczas, spojrzenia na konkretne sytuacje z życia. Bardzo ujmujący jest sposób opowiadania przez Katarzynę Michalczak o sprawach w końcu przecież bolesnych dla niej i dla syna. To bezpośrednie, szczere zwierzenie, w którym nie brak chwytających za serce momentów bezradności, a także wstydu, ze ignorancją zawiniła zbyt wiele.
Ale kto wówczas wiedział o autyzmie, o Aspergerze? Z książki wynika, że nawet psycholożka, specjalistka przecież, także rozłożyła ręce w niemocy, nie potrafiąc zinterpretować wyników testów. Doskonale rozumiem autorkę, moje doświadczenia były bardzo podobne, tyle że trochę wcześniejsze, a wiec wiedza w tych kwestiach, jak i możliwość uzyskania pomocy, były jeszcze bardziej nikłe. Ta relacja przypomniała mi moje porażki i moją bezsilną złość, gdy kolejny raz odbijałam się od ściany, słysząc: „Przykro mi, pani syn rozwala mi grupę”, „Proszę coś z tym zrobić”. Przypomniała mi także jego traumę paraliżującą go co rano, przed pójściem do szkoły.
Opisane w książce sytuacje dotyczą różnych okresów życia dziecka i różnych sfer jego aktywności. Matka kreśli portret swej matczynej miłości, która mimo momentów załamania, nie pozwoliła jej się poddać, kazała szukać coraz to nowych sposobów na nawiązanie relacji z dzieckiem.
Na specjalną uwagę zasługuje tutaj fakt braku pomocy ze strony instytucji do tego powołanych, wyspecjalizowanych w opiece nad dziećmi, a więc przedszkola, szkoły, poradni lekarskich i psychologicznych. Każda z nich najchętniej pozbyłaby się kłopotu, jak to zresztą czyniły, i scedowała go na inne barki. Co ma w takiej sytuacji zrobić matka? Ano właśnie to, co pani Katarzyna, nie załamywać rąk, szukać, czytać, pytać i… kochać. I wybaczyć sobie, kiedy czasami nie daje rady, bo przecież następnego dnia znów zrywa się myśląc tylko o dziecku. Sporo lat trwało nim skołowana matka otrzymała wreszcie „instrukcję obsługi syna”, a wtedy do ich życia zawitały promyki słońca.
Pada tutaj sporo niełatwych pytań, na które matka musi znaleźć odpowiedź, nie wie przecież, czy zdiagnozowanie dziecka, które wepchnie go do określonej szufladki i ją natychmiast zatrzaśnie, będzie dla niego dobre, czy tylko skomplikuje mu życie? Nie wie, czy informować go o swoich uczuciach, czy zapisać go do szkoły specjalnej czy do zwyczajnej. Tyle pytań… Taka odpowiedzialność…
Po pierwszej części, która jest dwugłosem, przychodzą kolejne rozdziały, jeden matczyny, drugi synowski, bardziej wnikliwie analizujące relacje, osobne, a więc pozwalające pełniej się wypowiedzieć. Widzimy, jak ważne jest rozumienie zaburzeń, by odpowiednio do nich reagować, jak ważne jest nie mieć nierealnych oczekiwań. W książce matka i syn prowadzą przyjazny, otwarty dialog, mówią bezpośrednio do siebie, o tym co czuli i czują teraz, o swoich porażkach we wzajemnych kontaktach i o przyczynach tych niepowodzeń, ale też o przełamywaniu barier. To doskonale pomyślana forma narracji, która zapewne wiele dała i samym autorom podczas pracy nad książką, ale też będzie pomocna wielu innym osobom zmagającym się w swoim życiu z podobnymi trudnościami.
Na co zwrócić uwagę, gdy zachowanie dziecka znacznie odbiega od normy i zaczyna nas niepokoić. Jak rozmawiać i budować, tak trudną w tej sytuacji do stworzenia, więź emocjonalną. I w końcu, jak zachować w tym wszystkim choć trochę przestrzeni dla siebie. To wszystko zostało zawarte w tej niewiele stron liczącej książeczce, która może stać się drogowskazem dla innych rodziców. Wszystkim pozostałym zaś także pozwoli wejrzeć w to bardzo zamknięte, broniące dostępu do swego wnętrza, spektrum – spektrum autyzmu. Czytajcie wiec i zgadnijcie, dlaczego Radek jest kotem.