Doris
-
„Wszyscy tak mamy i to normalne, wszyscy jesteśmy durniami i dzięki temu tragedia, ten klasyczny gatunek, wciąż powraca na scenę.”
„Wracz” mnie zaskoczył, stłamsił, powalił na kolana w zachwycie, ugotował ze śmiechu. Pokazał, że trudne prawdy można podać w sposób lekki, pozbawiony kwaśnej goryczy, doprawiony za to mocno pieprzem i papryczką chili.
To Rosja widziana po czesku, bez ściemniania, szczerze i wiwisekcyjnie, ale bez grama cierpiętnictwa i wzniosłości, za to w mocno krzywym zwierciadle, w którym nawet ohyda nabiera komicznego zabarwienia. Już Juliusz Słowacki pisał: śmiech ludzki jest zabójczą bronią”. Otrzymujemy tu tyradę, sowizdrzalską opowieść, która nie ma końca, aż dziwne, że zachowuje miejsce na oddech przy przecinku lub kropce. Zdania piętrzą się, cudownie okraszone dowcipem, przechodzą płynnie z jednego tematu w drugi. I choć powinno męczyć zero dialogów, brak akapitów, wręcz zachodzenie jednych słów na drugie, to aż nieprawdopodobne, ale nie tylko nie męczy, ale zasysa, pochłania, przygważdża do książki. To jedna z tych nieodkładalnych, do wielokrotnego czytania, a nawet do zaczytania. Mam takich książek dosłownie kilka. „Wracza” stawiam na jednej półce obok „Wierszy wszystkich” Szymborskiej, obok „Sklepów cynamonowych” Schulza, „Stu lat samotności” Marqueza i „Źródła” Ayn Rand.
Kiedyś największym mędrcem na królewskim dworze był błazen, ów wracz właśnie, który językiem kpiny i sarkazmu przekazywał niewygodne prawdy, rzecz, na którą nikt inny by się nie odważył. Błaznowi było wolno więcej i wiele uchodziło mu płazem. Niekiedy zaś nawet władca brał sobie jego słowa do serca. Tutaj takim trefnisiem jest wygadany Gusiew. Tego potoczystego, perlącego się humorem monologu nie da się zapomnieć. Ależ rewelacyjny monodram można by z niego zrobić. Tylko o co tu skrócić, a co zostawić… trudna decyzja.
To po prostu musi się tak mieszać. Opowieść o nagłym, zimnym kaukaskim wichrze bora i roli instynktów w napędzaniu człowieka do twórczego działania, o wróżbach z kart tarota i wspomnieniach dziadka z wojny ojczyźnianej. Między nimi, jak gdyby nigdy nic, przemycane są życiowe prawdy, które chciałoby się wypisać nad biurkiem, by w nie od czasu do czasu spoglądać:
Nauka Kościoła mówi o siedmiu grzechach głównych, ale jeśli porządnie przyjrzymy się pozostałym sześciu, zobaczymy, że wszystkie są przejawami pychy, tylko o różnych kontekstach.”
„(…) chodzący po krawędzi widza świat jaśniej i przeżywają uczucia w normalnym życiu nieosiągalne.”
Gusiew doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich zalet i wad. Mówi: „zrozumiałem, że w moim życiu nie zrobię żadnej kariery, skoro nawet w codziennej rozmowie nie mogę skończyć logicznego ciągu zdania, bo często zapominam, o czym właściwie mówię, i zaplątuję się w nieustannych próbach jednoczesnego śledzenia myśli, które podczas mówienia nagle wynurzają się w mojej głowie.” Jest tutaj rosyjska dusza, łaknąca cudów i wyższej mocy, ta, z której nawet marksizm nie wyrugował Boga, a co skutkuje mnożeniem się sekt i proroków, robiących niezłe biznesy, „bo człowiek rosyjski zawsze jest gotów uwierzyć w cokolwiek.” Wędrujemy ze starożytnej Grecji z jej filozofami i teatrem, mitami i wyroczniami, prosto w ramiona Włodzimierza Iljicza, trafiamy na wojnę, by za chwilę doświadczać chruszczowowskiej odwilży i patrzeć, jak ludzie pożyczają sobie w sekrecie książki z tzw. drugiego obiegu. Często też ta gusiewowska opowieść zlewa się nam w jedno z teatralnym przedstawieniem oraz z przytaczanymi tutaj wielokrotnie snami. Można powiedzieć z całą pewnością, że rosyjska rzeczywistość jest tak nieprzewidywalna i nieprawdopodobna, że jeśli umieścimy ją gdzieś na pograniczu światów, tego realnego i tego z marzenia sennego, a czasem z sennego koszmaru, będzie to całkowicie właściwe i usprawiedliwione.
Gusiew przeprowadza szczegółową analizę rosyjskiej duszy. Szuka jej w piosence, w literaturze i w filmie, przy czym Czechow i Bułhakow są mu najbliżsi. Owe nawiązania do twórczości, zaglądanie za kulisy jej powstawania, badanie motywów literackich, śledzenie nawiązań i metafor o szerszym zakresie, to prawdziwa gratka czytelnicza, takie wędrowanie labiryntem, którego korytarze coraz szerzej się przed nami otwierają i na ścianach pojawiają się wyraźne oznakowania, którędy najlepiej będzie nam pójść. Między zaś Puszkina, Lermontowa, Trzy siostry i nieśmiertelnego pod każdą szerokością geograficzną Hamleta, wplata Gusiew Czeczenię i Gruzinów, a także ideologię Putina „czyli faszyzm, wszczepiona przez wierchuszkę zaraza, która obecnie z powodzeniem szerzy się wśród ludzi, wspierana przez bandytów, oligarchów, generalicję, o prawosławnej Cerkwi nie wspominając.” Nasz gawędziarz przytacza mnóstwo historii i anegdot z życia swojego, rodziny, przyjaciół, opowieści zasłyszanych gdzieś i kiedyś. Każda z nich zapada w pamięć, bo mówi o rzeczach ważnych, o człowieku i o życiu, a wydźwięk ich jest zwykle ogólny, na granicy aforyzmu, przypowieści. Są też, co niesamowite, szczegóły rodem z poradnika dywersanta, wręcz niezła instrukcja produkcji bomby atomowej.
Gusiew ma swoją misję i jest w niej bardzo dobry. Słowa, które padają z jego ust są z gruntu prawdziwe i mówią wiele o człowieku, jego naturze i potrzebie interakcji. „Nawet sobie nie wyobrażasz, ilu ludzi cierpi z powodu braku komunikacji, więc ja tu robię nie tylko za dyspozytora i piorunochron, ale też koję samotne serca. I co rozmowa, to inny gatunek, czasem farsa, czasem melodramat…” Taki bard to również „wracz” w znaczeniu „lekarz”, może skutecznie zapobiec „chorobie żywego włosa”. To podobno „taki włos, który rozciąga się w ciele człowieka, przenika do wszystkich organów i je niszczy. Przypomina robaka… Ezoteryczna sprawa, powiedziałbym, zwykli ludzie tego nie łapią, tylko ci, którzy mają wgląd w wyższe poziomy ducha.” Ja nazwałabym to chorobą duszy i jeśli opowieści Gusiewa mogą choć trochę ją uleczyć, to są nieocenione. Ponieważ zaś odsłaniają głębsze prawdy, pokazują absurdy, których nie rozumiemy, bo przecież zrozumieć ich nie sposób, unaoczniają, że można z nimi żyć, zachowując pewien wewnętrzny balans i odrobinę kpiącego dystansu, to są niczym najlepsza terapia i powinno się ją przepisywać na receptę. Przebija z nich rosyjskość, wywiedziona jeszcze ze starej Rusi.
I właśnie to specyficzne, „czeskie” spojrzenie, umiejętność krytycznego odniesienia do własnych korzeni, do niełatwej tożsamości, zauważenia całej groteski, nonsensu, alogiczności, spotykanych codziennie, na każdym kroku od dziesięcioleci, pozwala na złapanie oddechu, podniesienie się i włączenie do dalszej gry w życie.