Szyszka
-
Gdy przeczytałam opis książki Kaliny Rut zatytułowanej Exitus Szpitalis, wiedziałam, że zostaniemy ze sobą dłużej. Poczułam się, jakby autorka uchyliła kurtynę i pozwalała widzom zerknąć na to, co się dzieje, gdy aktorzy zejdą już ze sceny. Tylko tym razem aktorami byli lekarze.
Już tych kilka zdań na okładce pokazało, że grzecznie nie będzie. Dodatkowo pokusiłam się o sprawdzenie, co tak naprawdę oznacza tytuł. Niezawodny Internet podpowiedział mi, że łacińskie Exitus może znaczyć zejście, zgon, wyjście, koniec, finał, wychodzenie, przechodzenie i jakże twarde słowo – przerzynanie się. Szpitalis szczególnie wyjaśniać nie trzeba. Moja ciekawość osiągnęła zenit!
Kalina Rut jako młoda i pełna pasji kobieta weszła na trudną drogę wieloletniej nauki, a następnie praktyki, by w społeczeństwie zaistnieć jako lekarz. Jako jednostka szanowana, ze stabilną pozycją finansową, spełniona zawodowo i szczęśliwa. Za te wszystkie stresujące egzaminy, nocne dyżury, wyrzeczenia… Tak jej się marzyło i wierzyła, że to tylko kwestia determinacji i czasu. Wejście w grono medyczne okazało się jednak zderzeniem rozpędzonej ciężarówki pełnej padliny ze świeżutko odmalowaną na biało ścianą. Jak wyszła z tego starcia?
Exitus Szpitalis, to historia smutna i momentami przerażająca, zwłaszcza że prawdziwa, ale opowiedziana z humorem. Ciętym, momentami rubasznym i czarnym, ale wywołującym śmiech. A przynajmniej do momentu, kiedy do człowieka dociera, że w każdej chwili sam może się stać statystą w tym przedstawieniu, a wtedy śmiech zmienia się w nerwowy chichot. I nagle pojawia się jakieś kłucie w klatce piersiowej, coś głucho chrupnęło w kolanie, ciało oblewa zimny pot. Czyżby pora na mnie?!
Już po pierwszym akapicie utonęłam w tekście. Miałam wrażenie, jakbym nagle przeniosła się na słowny stand-up, podczas którego kabareciarz wyrzuca z siebie słowa z prędkością karabinu, a wszystko jest tak wciągające, że nie chce się uronić ani literki. I co ciekawe, nie ma przerw na brawa czy łyk wody, słowa płyną i płyną równą wysoką jakością, jak żołnierski defiladowy krok ku chwale Kim Dzong Una.
Moim zdaniem autorka ma wyjątkowy dar opowiadania. Dzięki licznym anatomicznym opisom i nieoczekiwanym porównaniom kreśli wizję świata, w który przyszło jej się zanurzyć. Przykłady typów pacjentów, całej listy chorób, czy sytuacji ujętych medycznym żargonem tylko dodają pikanterii, ale też ukazują, jak na zwykłego szarego obywatela patrzy personel medyczny. Momentami czułam zrozumienie, w innych przypadkach ogarniała mnie trwoga, a czasami wręcz zniesmaczenie. Ta książka wywołała we mnie emocjonalny rollercoaster.
Póki co idę sobie zmierzyć ciśnienie. Profilaktycznie… I wy, Drodzy Czytelnicy, też zaczniecie po lekturze, do której gorąco zachęcam. Oczywiście, jeśli aktualna rzeczywistość jeszcze nie przeraża Was aż nadto.