Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Nie Ma Albertyny

Kup Taniej - Promocja

Additional Info

  • Autor: Marcel Proust
  • Tytuł Oryginału: À la recherche du temps perdu. Albertine disparue/ La fugitive
  • Cykl: W poszukiwaniu straconego czasu
  • Gatunek: Literatura Piękna
  • Przekład: Maciej Żurowski
  • Liczba Stron: 323
  • Rok Wydania: 2023
  • Numer Wydania: I
  • ISBN: 9788377798775
  • Wydawca: MG
  • Oprawa: Twarda
  • Ocena:

    5/6

    4/6

    6/6


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Nie Ma Albertyny | Autor: Marcel Proust

Wybierz opinię:

inka

  Nie ma Albertyny to szósta, przedostatnia część cyklu W poszukiwaniu straconego czasu autorstwa Marcela Prousta. Tytuł okrzyknięty arcydziełem literatury i trudno z tym stwierdzeniem polemizować, choć nie każdy sprosta wysoko postawionej poprzeczce.

 

Obecny tom lekko różni się od pozostałych części. Pierwsze pojawiły się w tłumaczeniu Tadeusza Boya – Żeleńskiego. Ten i ostatni przekład przygotowany przez Wydawnictwo MG (jak zwykle staranna, estetyczna publikacja) należy do Macieja Żurowskiego. Dla uważnego lingwisty subtelna zmiana jest widoczna w redukcji zbyt rozwlekłych zdań i usunięciu nadmiaru archaicznych słów. Ale niemała w tym zasługa redakcji rękopisu. Co prawda W poszukiwaniu straconego czasu powstało dzięki Proustowi, aczkolwiek Nie ma Albertyny to pierwszy tom wydany pośmiertnie, któremu ostateczny kształt nadał nie sam twórca, a edytor. Zaznacza się to również w wymiernej objętości stron. To zdecydowanie najkrótsze wydanie z dotychczasowych tomiszczy.

 

Wydawałoby się, że autor nie zaproponuje w tej części już nic oryginalnego. Tymczasem tom ten jest wyjątkowo mroczny, obsesyjny. Z pięknymi, choć już nie tak zaskakującymi konstrukcjami językowymi oraz pogłębionym studium psychologii postaci. Utwór zawiera, jak zwykle, szczegółowe analizy, refleksje ocierające się o wiwisekcję ubraną w turpistyczną estetykę literacką. Bezsprzecznie również Nie ma Albertyny nawiązuje silny dialog z czytelnikiem, motywując go do refleksji i szukania odniesień, analogii do własnych doświadczeń życiowych.

 

Publikacja składa się z czterech rozdziałów: Smutek i zapomnienie, Panna de Forcheville, Pobyt w Wenecji, Nowe oblicze Roberta de Saint – Loup. Pierwszy, to pomost nawiązujący do poprzedniej części – Uwięzionej. Dużo tutaj emocjonalnego stylu, patosu. A rzecz dotyczy odejścia ukochanej i żałoby narratora po jej tragicznej śmierci. Każda myśl, przedmiot jest pretekstem do roztrząsania minionych zdarzeń, szukania przyczyn ocierającego się o paranoję: jak? przez kogo?, dlaczego? Bolesne wspomnienia rozciągają się na niebywałą skalę. Od idealizowania przedmiotu miłości do skrajnej nienawiści. To obraz prawdziwej udręki, niemalże narcystyczne, masochistyczne punktowanie własnych krzywd, wrażeń. Wszechogarniający smutek, na jawie i w koszmarach sennych. Marcel dał się zresztą już poznać jako osobnik zazdrosny, zaborczy, egoistyczny i małostkowy, a jego skłonność do nadinterpretacji nie raz była przyczynkiem do rozwlekłych rozważań i monologów. Co oczywiście stanowi sedno i urok cyklu. Jak i wyszukane cytaty, jak zwykle porażające prostotą truizmów.

 

Cały proces bardzo przypomina etapy żałoby. Amplituda doznań zmienia się. Od silnych emocji, zaprzeczania, wyparcia, rozpaczy, po powolne wyciszanie. Nie bez powodu rodzi się skojarzenie z prozą elegijną. Łączącą naturę pożegnalną ze smutną refleksją i liryczną formą.

 

Podsumowując - mamy tutaj wszystkie synonimy bólu egzystencjalnego: smutek, cierpienie. Do tego teorie spiskowe, śledztwo w poszukiwaniu dowodów zdrad. Nienawiść wymieszaną w równych proporcjach z miłością.

 

Ale Nie ma Albertyny nie samymi rozterkami Marcela stoi. To nadal doskonałe studium socjologiczne, obalające mity dotyczące elit. Proust demaskuje podziały klasowe, mentalność arystokratów, artystów, intelektualistów, ale i nizin społecznych. Nieodłącznie, od pierwszego tomu, kontynuowany jest też wątek prawdziwych lub domniemanych relacji nieheteronormatywnych. Zwłaszcza w ustępach o pierwszej miłości Gilbercie, jej związku z Robertem de Saint – Loupem oraz relacjach z genialnym kompozytorem Vinteuilem.

 

Ciekawym przerywnikiem czasoprzestrzennym jest podróż z matką do Wenecji i plastycznie odmalowana architektura miasta. To ukłon w stronę artystycznych zainteresowań samego Prousta, który kontynuuje wątki z poprzednich części i dalej proponuje refleksje nad sztuką.

 

Cały sekret tomu szóstego zawiera się w odkryciu, że to nie Albertyna jest główną bohaterką, a wciąż Marcel i jego świat. A właściwie, czas postrzegany przez pryzmat zmieniającej się, ewoluującej jednostki.

 

Niewątpliwie to powolna lektura wymagająca skupienia, częstych pauz i powrotów. Na etapie szóstego tomu nie można rzucać się na głęboką, czytelniczą wodę. Takie samobójstwo byłoby niewskazane. Decydując się razem z Proustem szukać straconego czasu, trzeba konsekwentnie podążać do celu tropem oswojonych już postaci. Apetyt wzrasta w miarę jedzenia, nieprawdaż? Jaki szaleniec zrezygnowałby w tym momencie z dokończenia przygody z całym cyklem? Przecież wkrótce – część ostatnia. Rozwikłanie zagadki i czytelnicza nagroda.

Atypowy

  Pisałem już o tym, że w przypadku całego cyklu „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcel Proust stworzył arcydzieło literackie. Nie ma potrzeby tego powtarzać – kto dotarł do „Nie ma Albertyny” ma już za sobą aż pięć tomów tej niezwykłej powieści, którą określa się jako quasi-autobiograficzną. „Quasi” wskazuje na to, że to autobiografia jedynie z pozoru. Proust czerpie pełnymi garściami z własnych doświadczeń i obserwacji, ale tworzy powieść pełną fikcji. I jest to wielka przygoda, również pod kątem czysto literackim.

 

Oczywiście można sięgnąć po tę część, bez znajomości poprzednich tomów, ale będzie to zadanie bardzo karkołomne. Aby dobrze uchwycić co powoduje poszczególnymi postaciami, potrzebna jest nam podstawa, którą budował Marcel Proust w poprzednich częściach cyklu. Sięgając po „Nie ma Albertyny” spotykamy się z naszymi dobrymi znajomymi, a autor podejmuje dalej wątek, zawieszony na końcu „Uwięzionej”.

 

Tym razem jednak przychodzi nam nie tylko spotkać się ponownie. Tym razem przyjdzie nam również pożegnać się na dobre. To część o ostatecznym rozstaniu. Jak sam tytuł wskazuje, chodzi o Albertynę. To, że jej „nie ma” w pierwszej kolejności odnosi się do tego, że postanawia opuścić głównego bohatera cyklu. Ale ma też bardziej brutalne, ostateczne znaczenie – Albertyna po tym rozstaniu również umiera. Jest jeszcze trzecie znaczenie owego „nie ma” i dotyczy ono pamięci. Albertyna umiera fizycznie, ale również umiera we wspomnieniach. Marcel Proust w niesamowity sposób przedstawia nam wiwisekcję blaknięcia wspomnień. Na przykładzie Albertyny opisuje proces znikania człowieka z pamięci ludzkiej.

 

Każdy kto zetknął się z książkami Marcela Prousta wie, że to literatura, którą można określić jako niespieszną. Akcja rozwija się wolno, a całymi akapitami snują się wewnętrzne przemyślenia głównych bohaterów. Miłośnicy współczesnych kryminałów, w których akcja rozpisywana jest często co do minuty, i wydarzenie goni kolejne wydarzenie, mogą mieć pewne trudności w tym aby odnaleźć się w tego typu powieści. Uważam jednak, że w tym zabieganym świecie, warto dać szansę właśnie takiej książce. Książce, w którą możemy się zanurzyć i po prostu oddać się narracji, która nie sprawia, że czujemy oddech na plecach. Marcel Proust nie stosujeszalonych zwrotów akcji na koniec każdego rozdziału, które zmuszają nas do tego by rozpocząć następny. Nie musi tego robić, nie tylko dlatego, że nie poszatkował swojego tekstu na dziesiątki rozdziałów. W tym wypadku ponad trzysta stron, to raptem cztery rozdziały. Warto w nie wniknąć.

 

„W poszukiwaniu straconego czasu” jest dziełem życia Marcela Prousta. Pracował nad tą powieścią praktycznie nieustannie od 1909 roku, aż do śmierci w 1922 roku. Cykl składa się z siedmiu tomów, liczących łącznie blisko cztery tysiące stron. Ostatnie dwa tomy – w tym „Nie ma Albertyny” - zostały zredagowane i wydane pośmiertnie przez brata autora – Roberta Prousta.

 

Choć to świetna proza, ciężko mi ocenić ją wyżej, ze względu na to, że coraz bardziej uwierała mi w tym tomie postać głównego bohatera. Marcel, niestety po raz kolejny, daje się nam poznać jako niezdrowy zazdrośnik. Gdy prezentuje swoje myśli, trudno nie stwierdzić, że w dużej mierze składają się one z niczym nieuzasadnionych, chorych domysłów, które posądzają drugich o najgorsze motywy. Dlatego nie jest wstanie stworzyć szczęśliwego związku, ani zbudować zdrowych relacji. Nic dziwnego, że Albertyny już przy nim nie ma. A z czasem zupełnie znika.

 

Trudno Marcela polubić, i to może być przeszkodą przy lekturze tej monumentalnej powieści. Jednak jeśli ktoś dotarł już do tomu szóstego – prawdopodobnie będzie ciekawy jak kończy się ta historia. Ja, choć coraz bardziej jestem poirytowany postacią głównego bohatera cyklu, z przyjemnością sięgnę i po ostatni tom. Co by nie mówić – jest to kawał naprawdę solidnie napisanej prozy.

Tomasz Niedziela

  Kolejny tom Prousta. Coraz bardziej go poznajemy, chociaż przecież tak bardzo znamy wszystkie jego fobie, miłości i lęki. Ten tom, to same rozstania – nie tylko z Albertyną, także z innymi znajomymi. Może akcja nie nabiera tempa, ale opisy i dygresje dotyczą sporej ilości zdarzeń, co do tej pory raczej się nie zdarzało. Widać, że zbliżamy się do końca.

 

Pokrętna miłość i zazdrość najpierw kumulują się w odejściu Albertyny, potem niespodziewanie i zupełnie przypadkowo ona ginie. Nie ma więc mowy o jakiejkolwiek szansie na powrót, nic już się ponownie nie wydarzy. Marcel odkochuje się więc, oczywiście cały czas katując się jej możliwymi niewiernościami, w dalszym ciągu męcząc wspólnych znajomych żądaniami zwierzeń i wyjaśnień na temat jego wybranki.

 

Czas powoli nam się zapętla, wracamy do pierwszego tomu. Wracamy w tym sensie, że można zrozumieć dlaczego nie jest on tak autobiograficzny jak inne tomy. Potomkowie bohaterów z tego tomu weszli w lata dorosłe i wchodzą w życie. A przecież Swann był zawsze bliski autorowi, trudno więc, żeby nie śledził losów jego córki, w której się swego czasu podkochiwał. Akcji jak na tę powieść mnóstwo! Czasami gubiłem się w tym wszystkim. Dodatkowo autor ma taką swoją manię, że używa przez dłuższy czas tylko imienia lub tylko nazwiska bohatera i nie zawsze potrafię się połapać kto jest kim. Ale to nie jest zbyt wielki problem...

 

Powieść znowu płynie dygresjami, wspomnieniami i opisami rzeczy i wydarzeń, które akurat nasuwają się autorowi same. Pod tym względem niewiele się zmieniło. Nie zmienił się też opis klasy próżniaczej. Proust opisuje ją z nieustanną sympatią, nie mniej wady jej są nie do ukrycia. Można wręcz powiedzieć, że główny bohater jest kompletnie nie przystosowany do życia. Dziedziczy ogromny majątek i na skutek „porad” różnych znajomych (którzy kompletnie się nie znają na rzeczy) traci jego zdecydowaną większość. A chciał go pomnożyć tylko po to, żeby mógł zaspokoić kaprysy Albertyny (samochód, jacht, willa). Mogło się stać taj jak w porzekadle, że kobieta może zrobić z mężczyzny milionera, pod warunkiem, że wcześniej był miliarderem. Nikt nie myśli o tym, że majątek może pochodzić z pracy. No, ale przecież w prasie ukazał się jeden (!) artykuł Marcela, więc zapracował na siebie...

 

Potem przychodzi Wenecja – wyjazd zapomnienie. Albertyna w tle, ale wszędzie przecież jest mnóstwo młodych, pięknych dziewczyn. Może nie wszyscy lubią Wenecję, ale ja należę raczej do jej admiratorów. Most Rialto podoba mi się nieustannie. Inne miejsca zresztą też.

 

Ciekawe są dygresje na temat przemijania. Znika uroda, znikają siły i możliwości a wszyscy nadal chcą mieć wpływy, możliwości, być w centrum uwagi. Jednym się to udaje, innym nie. Bardzo ciekawie zatoczyły koło losy Odety. Cały czas pozostała w kręgu uwagi i zainteresowań, cały czas błyszczała w towarzystwie, z czasem nawet nie był jej potrzebny do tego wianuszek mężczyzn (cóż, pomógł dobry ożenek córki, czyli zięć. Zięć, który również z czasem, z powodu zmian, nie może być już przyjacielem Marcela, bo „oni” nie mają przyjaciół.

 

Podsumowując – książka niewątpliwie fascynująca, powiem więcej, mam ochotę zabrać się znowu za pierwszy tom! Wiem, nie da jej się czytać w biegu, trzeba ją ze spokojem smakować, co jeszcze bardziej podkreśla jej zalety. Niewiele takich dzieł powstało.

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial