Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Gdzie Są Moje Zwłoki?

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 4 votes
Styl: 100% - 3 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Gdzie Są Moje Zwłoki? | Autor: Małgorzata Starosta

Wybierz opinię:

MagLaw

  Zacznę przewrotnie – jestem z natury mrukiem i nie bawią mnie żarty, które u innych powodują salwy śmiechy. Z tego względu nie śmieje się na kabaretach i nie oglądam komedii, nawet tych romantycznych, gdyż moja mroczna dusza spogląda na nie z politowaniem, w nieustającym oczekiwaniu na chociażby drobne uniesienie koniuszka ust, w miejsce gromkich salw śmiechu.

 

Z podobnych względów z założenia nie czytam komedii kryminalnych, gdyż najczęściej ich efekt jest podobny do wyżej wspomnianego. Jak w każdej regule musi się jednak pojawić wyjątek. Tym ale w moim przypadku są książki autorstwa Małgorzaty Starosty, które – co dopiero niedawno odkryłam, w pełni satysfakcjonują moje poczucie humoru, w którym przeważają nuty czarnego humoru, z domieszką ironii, a czasem nawet z kroplą absurdu. O tak, takie komedie kryminalne to ja mogę czytać, a jak nie czytać to słuchać w ciemno.

 

Z ogromną przyjemnością sięgnęłam zatem po najnowszy tytuł, który ujrzał światło dzienne, a który wyszedł spod pióra autorki, a który zachęca do zagłębienia się w niego bez reszty jakże uroczym tytułem: „Gdzie są moje zwłoki?”.

 

Sami przyznajcie, że brzmi intrygująco. Zapewniam Wam, że jeśli zdecydujecie się wyruszyć w poszukiwanie odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule nie będzie to dla Was czas stracony.

 

A wszystko za sprawą pewnej kontrowersyjnej pary głównych bohaterów, tak dalece od siebie odmiennych, że aż pasujących do siebie jak rękawiczki z dwóch różnych par, które razem jednak idealnie się komponują. Z że życiem rządzi przypadek, to tak też tych dwoje w zupełnie nieoczekiwanych okolicznościach nadepnęło na swe stopy i podążyło dalej w kierunku kryminalnej zagadki, z którą przyszło im się zmierzyć. Ich dalsze perypetie okażą się o tyle zaskakujące, że nieoczekiwanie znajdą ze sobą wspólną nić porozumienia chociaż różnić ich będzie wszystko, począwszy od płci, przez wiek, po temperament włącznie.

 

On jest przystojnym 50-latkiem, za którym wciąż jeszcze oglądają się kobiety, łechcąc jego ego, chociaż on z natury jest samotnikiem. Ona jest rudowłosą 25-latką, której obrączka na palcu bynajmniej do szczęścia nie jest potrzebna. On jest zagorzałym heavymetalowcem ze skłonnością do skóry i czarnych barw ochronnych, ona miłośniczką historii o barwnym usposobieniu. Wreszcie on jest patomorfologiem w jednym z miejscowych szpitali, a ona blogerką - youtuberką poszukującą ciekawych tematów w jej dziennikarskiej karierze. I chociaż on mógłby być jej ojcem to nieoczekiwanie połączy ich przyjaźń i wzajemna nić porozumienia, a przyczynkiem do wszystkiego będzie pewien trup, a raczej truposzka, która w niewyjaśnionych okolicznościach zniknie im ze stołu sekcyjnego. Co zatem wspólnego będą miały zaginione zwłoki z nazistowskim pomysłem rozrodczym Lebensborn też nie zdradzę, ale mam nadzieję, że to dodatkowo wzbudzi Waszą ciekawość. Kto by bowiem przypuszczał, że tak ważki, chociaż nie dość dokładnie jeszcze zbadany wątek historyczny stanie się częścią składową komedii kryminalnej, a tym bardziej, że poszukiwania jego powiązań ze współczesnością zaprowadzą czytelnika do pewnego dolnośląskiego miasteczka.

 

Nie zabraknie zatem zarówno czytelniczych, jak i historycznych wrażeń, gdyż autorka łączy wątki fabularne w tak spójny sposób, że pasują one do siebie jak uzupełniające się puzzle. Zwroty akcji, dużo dobrego humoru i nieoczekiwane sensacyjne elementy rodem z rasowych powieści szpiegowskich to gwarancja udanej zabawy i miło spędzonego czasu. Dodatkową wisienką na torcie było dla mnie osadzenie akcji powieści we Wrocławiu, a nawet przeniesienie niektórych wątków do dzielnicy, w której mieszkam. Być może kiedyś spotkam na żywo przystojnego sobowtóra George’a Clooney’a, a wtedy będę wiedziała, że w pobliżu może czaić się trup😊

Zaczytana Podróżniczka

  Czy można zgubić zwłoki pyta Małgorzata Starosta w  tytule swojej najnowszej powieści kryminalnej, którą pisała  codziennie w tamtym roku na Facebooku. Do tego pomagali jej w tym fani  poddając różne oryginalne  pomysły. Ja się temu tylko trochę przyglądałam, choć może coś zasugerowałam ….

 

Czy w takiej formie pisanie książki się udało? Czy komedia kryminalna  może także poruszać ważne, choć dla niektórych niewygodne, fakty historyczne?

 

Głównymi bohaterami tego internetowego eksperymentu są: Jeremi bardzo przystojny patolog oraz dość oryginalna Linda wiecznie szukająca przygód. Poznają się w dość nieoczekiwanej sytuacji i tak już trzymają się do końca. A wszystkiemu są winne zaginione zwłoki, których zaczynają szukać…. Bo coś tu nie do końca pasuje. W między czasie różnorakich i czasem specyficznych przygód próbują rozwiązać zagadkę przy okazji doprowadzając policję i prokuraturę do szewskiej pasji. Bo w tej powieści nie wszystko jest oczywiste. 

 

Czyje były zaginione zwłoki? Co się przy okazji okaże? Jakie jeszcze tajemnice czekają na ujawnienie? 

 

Ta dość niezwykła komedia kryminalna pokazuje, że w każdej sytuacji pozytywne podejście do świata pomaga  wiele przeżyć.  I właśnie dzięki lekko ironicznemu poczuciu humoru czyta się tą pozycję niezwykle lekko. Przyznam, że z lekkim ociąganiem zaczynałam  lekturę  „Gdzie są moje zwłoki”. I to był błąd. Bo tu zagadka goni zagadkę, a tytułowe zwłoki to pikuś w tym całym ambarasie.  Bowiem  wszystko co tu sie  dzieje, otacza bardzo ważny temat jakim jest Lebensborn czyli germanizacja zrabowanych polskich dzieci. 

 

Małgorzata Starosta  w swoim kryminalnym majstersztyku poruszyła ten niewygodny temat w bardzo wysublimowany sposób. I jej niezwykle poczucie humoru bardzo w tym pomogło. I pięknie charakterystyczne postacie Jeremiego i Lindy też miały na to wpływ oraz ich oryginalne słownictwo jak np. „ o matko z córką i papieżu z paździerzu”, „ Chęt­nie zo­sta­nę za­la­na bla­skiem olśnie­nia” czy „ Mam déjà vu jak stąd do Au­stra­lii.”

 

„– Ow­szem, znik­nię­te, ale nie te. – Opa­no­wa­nie, z jakim od­po­wia­dał na py­ta­nia Lindy, wy­sta­wia­ły zna­ko­mi­te świa­dec­two jego pro­fe­sjo­na­li­zmo­wi. Zero pa­ni­ki, ani grama stra­chu, nic, tylko sto­ic­ki spo­kój i kwiat lo­to­su”

 

Inni bohaterowie też są niczego sobie gdyż policjanci nadinspektor Wilczynski oraz podkomisarz Bączek są świetnym zgranym duetem, który także zabawnie podsumowywuje rzeczywistość .

 

„ muszę sko­czyć tam, gdzie lek­ty­ki króla nie do­no­szą”

 

„ Na­stęp­ny gada hie­ro­gli­fa­mi…”

 

I co najważniejsze zakończenie, a co za tym idzie wyjaśnienie kryminalnego zamieszania, jest niezwykle podobne do finałów kryminałów samej Agathy Christie. Dla mnie rewelacja. Bo już dawno się tak po pierwsze nie uśmiałam a po drugie  zaintrygowałam zagadkami zawartymi w powieści Gdzie są moje zwłoki Małgorzaty Starosty. 

 

Uwaga przy czytaniu tej książki nie wolno jeść ani pić. Grozi zachłyśnięciem! Ja się śmiałam w głos wiele razy. 

 

I tak, w takich pozycjach, jak komedie kryminalne, ciekawostki historyczne są jak najbardziej wskazane, bo jest to także bardziej wartościowe dla czytelnika. Ja jestem z młodszego pokolenia, które nie słyszało za bardzo o akcji Lebensborn prowadzonej przez Niemców podczas II wojny światowej. Bo prawdopodobnie ominięto to skrzętnie na lekcjach historii, a do tego dziadkowie na szczęście tego nie doświadczyli. 

 

Także ta książka idealna jest dla fanów Joanny Chmielewskiej lub Indiany Jonesa. 

Mirosława

 „Niekiedy życzenia wypowiedziane w złą godzinę spełniają się z nawiązką, zwłaszcza gdy usłyszą je te bardziej złośliwe duchy.”

 

 Na trasie z Wałbrzycha do Wrocławia, ok. 9 km od Świdnicy, leży niewielka miejscowość Mokrzeszów. Tam, w pięknym parku stoi niezwykły zabytek, który swoją świetność ma dawno za sobą. Neogotycki pałac o charakterystycznej żółtej elewacji został zbudowany w 1860 roku przez właściciela miejscowości i przekazany Zakonowi Kawalerów Maltańskich. W okresie przedwojennym mieścił się tutaj szpital sanatoryjny, a w czasie wojny jego mury widziały nie jedno, gdy w ramach prowadzonego tutaj Domu Matek realizowana była akcja Lebensborn, a dziś stanowi smutne świadectwo dawnej świetności. Ten trochę obszerny wstęp do mojej recenzji ma swoje uzasadnienie, gdyż dzieje dawnego szpitala zainspirowały autorkę do napisania historii, której fabuła wiedzie w progi opuszczonego budynku będącego tłem dla wydarzeń mających miejsce w książce „Gdzie są moje zwłoki”.

 

Zanim jednak odwiedzimy stare mury, poznajemy Jeremiego Organka, mieszkającego we Wrocławiu i pracującego w Zakładzie Medycyny Sądowej, jako patolog. Poznajemy go, gdy właśnie zmierza do pracy. Po drodze, w pobliskiej cukierni, odbiera tort w kształcie mózgu, co przez sprzedawczynię odebrane jest, jako coś dziwnego i ekscentrycznego. I za takiego jest on uważany przez otoczenie.

 

Gdy doktor Organek dociera do swojego stanowiska pracy, widzi na stole ciało młodej kobiety. Jest w lekkim szoku, gdyż według planu na tym miejscu miały być zwłoki Marcina Zygmunta. Natomiast piękna, ale niestety nieżywa blondynka w żadnym szczególe nie przypomina mężczyzny. Nie ma przy niej żadnej karty identyfikacyjnej, ale mimo to Organek przystępuje do sekcji. W jej trakcie zauważa, że w gardle zmarłej tkwi klucz o starodawnym kształcie. Gdy na chwile opuszcza salę prosektorium i do niej wraca, zamiast pięknej nieznajomej widzi ciało Marcina Zygmunta.

 

Nikt by mu nie uwierzył w to, czego doświadczył, gdyby nie Linda Miller, która akurat przyszła do jego szefa, Mieczysława Kurzawy, by zrobić wywiad na temat pracy patologa. Idąc do gabinetu kierownika, zagląda do prosektorium, gdzie akurat Organek przygotowywał się do sekcji młodej kobiety, nazwanej potem rusałką.

 

On – pięćdziesięciolatek o wyglądzie George’a Clooney’a i Ona – dwudziestopięciolatka z burzą rudych włosów, stanowią dwa przeciwne bieguny i zgrany duet. Jeremi spokojny, zrównoważony, kulturalny i pedantyczny, Linda pełna energii, ciekawska, pasjonatka historii i łaknąca przygody. To ona dostrzega na znalezionym kluczu wyrytą runę Algiz, a to doprowadza ich do odkrycia tajemnicy znikających zwłok i do wiekowego pałacu w Mokrzeszowie.

 

Powieść „Gdzie są moje zwłoki” powstała w sposób nietypowy, gdyż jest efektem pewnego eksperymentu pisarskiego, jaki przeprowadziła autorka na Facebooku. Jej fabuła jest dziełem fanów pani Małgorzaty Starosty. Wzięli oni aktywny udział w projekcie „Jeremiaszek”, tworząc poszczególne postacie, wątki i elementy historii, którą autorka ubrała w słowa, tworząc opowieść pełną zwrotów akcji, wciągającą, ekspresyjną, a przy tym poruszającą ważne zagadnienie, jakim jest germanizacja dzieci w ramach programu Lebensborn. Był to pomysł Hitlera, który chciał odnowić niemiecką krew poprzez selekcję kobiet i mężczyzn oraz stworzyć rasę nadludzi rasy aryjskiej. Ten element nadaje nieco goryczy tej lekkiej w swoim wyrazie powieści, w której kipi od humoru i zabawnych sytuacji. Jednak spośród nich wyłania się też historia i dramat dzieci poddawanych zniemczeniu i adoptowanych przez niemieckie rodziny.

 

„Ludzie są ludźmi bez względu na ich kolor skóry, pochodzenie, religię i przekonania. Ci, którzy głoszą co innego, powinni samych siebie uznać za niewartych życia.”

 

To moje drugie spotkanie z książką pani Małgorzaty Starosty. Po powieści „Cynamonowe gwiazdy” uważam, że zdecydowanie lepiej czuje się ona w komediach kryminalnych, niż w romansach, gdyż „Gdzie są moje zwłoki” jest napisana rewelacyjnie i trudno ją czytać z poważną miną, mimo że porusza trudny temat.

 

Ja przeczytałam tę książkę w formacie e-booka, ale jest ona dostępna także w wersji papierowej. Na jej okładce możemy zobaczyć głównych bohaterów, czyli Jeremiego Organka i Lindę Miller dających tej powieści kolorytu i humoru, ale także pozostałe postacie są bardzo charakterystyczne i wzbudzające sympatię. Wśród nich jest niezwykle kulturalny, wysławiający się pięknym polskim językiem nadinspektor Kazimierz Wilczyński, podkomisarz Michał Bączek zwracający uwagę na podszepty własnej intuicji i elegancka, niezwykłej urody pani prokurator Kalina Rumin. Do tego obecny żartobliwy ton wypowiedzi, oryginalne sformułowane zdania, porównania, wymyślone, nietypowe określenia, których nie sposób znaleźć w języku polskim i wiele zabawnych sytuacji daje w sumie świetny zestaw, przy którym czas biegnie szybko i przyjemnie.

żuczek75

  Już na okładce znajdujemy pytania „Czy można zgubić zwłoki? Zwłaszcza takie, których nigdy nie było?” Podpowiem. Można.

 

Jeremi Organek jest odrobinę ekscentrycznym, ale sympatycznym lekarzem w zakładzie medycyny sądowej. Z okazji swoich urodzin chce poczęstować współpracowników czymś słodkim, więc zamawia tort w kształcie ludzkiego mózgu. Niestety miło zapowiadający się dzień zmienia się w koszmar wariata. Jeremi ma dokonać sekcji niejakiego Marcina Zygmunta, ale na jego stole pojawiają się zwłoki młodej kobiety. Podczas chwili nieobecności doktora, tajemnicze ciało znika. Natomiast pojawia się Linda Miller, rudowłosa piękność, która jako jedyna może zaświadczyć, że zwłoki nie-Zygmunta kiedykolwiek leżały na sekcyjnym stole. Szef Organka, Mieczysław Kurzawa, podejrzewając u niego rozstrój nerwowy, wysyła go do domu. Wkrótce okazuje się, że ma on jeszcze inne, ukryte motywacje, by pozbyć się z zakładumedycyny sądowej swojego pracownika.

 

Jeremi Organek i Linda Miller łączą siły i próbują rozwikłać zagadkę. Jednak z każdym krokiem sprawa gmatwa się coraz bardziej. Włamywacze odwiedzili mieszkania ich obojga, a na dodatek nie zaprzątali sobie głowy dyskrecją i zacieraniem śladów. Znajdują się zwłoki, ale nie te. Męskie. Na dodatek w domu Lindy. Tu wkraczają przesympatyczni policjanci wespół z błyskotliwa panią prokurator. Gdyby wszyscy się zjednoczyli, przestępcy dawno zostaliby złapani. Jednak sporu czasu zabiera im dojście do wniosku, że warto grać do jednej bramki.

 

Warto wspomnieć, ż jedynym dowodem na obecność tajemniczych zwłok, które zaginęły w prosektorium, jest klucz wydobyty przez Organka z gardła denatki. Klucz jak to klucz. Otwiera nie tylko prawdziwe drzwi – w tym wypadku sekretne wejście w dawnym szpitalu w Mokrzeszowie, ale też drzwi do zagadki sprzed lat.

 

W czasie wojny Niemcy germanizowali starannie wyselekcjonowane polskie sieroty. Zamieszkiwały one w niemieckich rodzinach. Wkrótce wiele z nich zapominało lub nie chciało pamiętać o dawnym życiu i polskich korzeniach. Zdarzały się tez wyjątki. I tu autorka wplata historię polskiego rodzeństwa, które zostało rozdzielone i po latach ma szanse odbudować więzi. Jak Małgorzata Starosta łączy te dwa wątki? Sprawdźcie sami.

 

Książka ma dwie wyraźne warstwy. Pierwsza to zwariowana komedia kryminalna pędząca w zawrotnym tempie. Są nietuzinkowi bohaterowie walczący z przeciwnościami losu i konsekwencjami własnych głupich pomysłów. Sensacyjną awanturę podkreśla zabawna narracja ubarwiona szalonym językiem i słowotwórstwem jednej z bohaterek. Z drugiej strony mamy opowieśćzupełnie na serio, historię o hitlerowskich eksperymentach socjologicznych i ich powojennych konsekwencjach. Prawdę mówiąc do mnie przemawia bardziej ta poważna część. I to nie dlatego, ze komedia kryminalna, jak to często bywa nie jest śmieszna. Nie, nie dlatego. Jest zabawna i niegłupia. Jednak kiedy Małgorzata Starosta przechodzi do merytorycznej narracji o ważkich problemach wojennej rzeczywistości, wydawało mi się, że jest w swoim żywiole. Kreśli przekonujące obrazy, nienachalnie ukazuje emocje udręczonych przez nazistów ludzi, powołuje do życie postaci jak żywe.

 

Połączenie dwóch różnych światów i gatunków,z pozoru karkołomne, wypada dość zgrabnie, ale wolę Małgorzatę Starostę „na poważnie”. Autorka specjalizuje się komedii kryminalnej i ma na koncie już spory dorobek. Cykle „Pruskie baby”, „Agata Śródka czy „W siedlisku” mają wielu zwolenników, ale jak czekam na moment, kiedy Małgorzata Starosta odważy się skoczyć na głęboką wodę i napisze coś na serio.

Biegający Bibliotekarz

  Na wstępie muszę zaznaczyć, że komedie kryminalne nie są moim ulubionym gatunkiem literackim. Ba! Nie uwierzycie, ale nie przeczytałem żadnej powieści Joanny Chmielewskiej (wstydzę się), a słyszałem, że właśnie w jej książkach można znaleźć sporą dawkę humoru. Oczywiście znam autorki/autorów specjalizujących się w takich powieściach, ale... nie było mi po drodze. Czasem jednak warto sięgnąć po książkę z innego gatunku, żeby sprawdzić, czy taki typ literatury może przypaść do gustu. Dlatego też postanowiłem zmierzyć się z tematem, zaryzykować, bo przecież w pociągu i w autobusie jest tłok i nie za bardzo tak śmiać się wniebogłosy, czytając książkę. Przecież to nie głupio-śmieszne filmiki z TikToka...

 

Dla fanów komedii kryminalnych autorki Gdzie są moje zwłoki, pani Małgorzaty Starosty, nie trzeba przedstawiać. Dla tych, co jej nie znają, wspomnę, że jest wrocławianką, a jej korzenie związane są z Kresami Wschodnimi. Specjalizuje się w dziedzinie komedii obyczajowo-kryminalnych. Jest dyplomowaną polonistką. Znakomicie odnajduje się w posługiwaniu polszczyzną, szczególnie tą współczesną, którą często słyszymy u młodych ludzi. Jeśli przyjrzymy się pani Małgorzacie na zdjęciu zamieszczonym na skrzydełku bądź wejdziemy na jej profil facebookowy, to możemy stwierdzić jednoznacznie, że pozytywna energia bije od niej na niesamowitą odległość.

 

Okładka. Prosta, której kolorem przewodnim jest zieleń, ulubiona barwa autorki. W jej centralnej części możemy zobaczyć parę, która, jak się wkrótce okaże, będą bohaterami powieści. Ich zarys został nałożony na pewien znak, który będzie ważny dla fabuły książki. Litery i postaci zamieszczone na okładce są delikatnie wypukłe, czuć to pod palcami.

 

To tyle tytułem wstępu. Zajmę się teraz środkiem, choć trzeba też wyjaśnić czytelnikom, że niniejsza powieść powstała w dosyć nietypowy sposób. Spieszę wyjaśnić, czego dowiedziałem się z Internetów. Autorka zaproponowała wspólne pisanie powieści swoim fanom. Zabawa miała na celu wstępne ustalenie fabuły, miejsca, w których miała odbywać się akcja oraz wybranie bohaterów powieści. Odcinki mini powieści zostały publikowane na przestrzeni niespełna dwóch miesięcy od 2 czerwca do 31 lipca 2021 roku. To, co udało się zaprezentować podczas tych dni, autorka zebrała w całość i wyszła z tego... świetna lektura.

 

Dzięki inwencji twórczej i pomysłów czytelników, a przede wszystkim fachowemu oku pani Małgorzaty, został wykreowany duet bohaterów. On, patomorfolog, którego hobby jest gra w zespole muzycznym o ostrych brzmieniach, a z wyglądu porównywany do amerykańskiego aktora, Georga Clooneya. Ona, blogerka, pasjonująca się historią, rudowłosa kobieta. O kim mowa? O Jeremim Organku i Lindzie Miller. Co ich łączy?

 

Organek odkrywa, że na jego stole sekcyjnym znajduje się denat płci pięknej. Zastanawia się, dlaczego, jak to bywa w takich wypadkach, osoba nie jest w żaden sposób oznaczona. Jest tym faktem mocno zdziwiony, jednak postanawia dokonać swych powinności. Gdy ma zabrać się do swojej codziennej pracy, do sali, w której pracuje, zagląda kobieta. Patolog jest trochę zły na siebie, że w swoim roztargnieniu nie zamknął drzwi, jednak kobieta szybko opuszcza pomieszczenia. Nagły atak migreny powoduje, że Organek opuszcza na moment pokój sekcyjny, by zażyć pigułki. Gdy wraca... zwłok już nie ma.

 

Niezwykły splot wypadków powoduje, że rudowłosa dziewczyna, która również widziała zwłoki, pragnie pomóc Jeremiemu w ustaleniu tego, co mogło się wydarzyć. Nawet nie zdają sobie sprawy, w co wplątują się przez to!

 

Może nie śmiałem się do łez, nie wybuchałem niepohamowanymi napadami śmiechu, narażając się na spojrzenia klientów warszawskiej komunikacji miejskiej, ale często na mojej twarzy gościł uśmiech. Dodatkowym walorem powieści jest wątek historyczny związany z II wojną światową, Mokrzeszowem i germanizacją polskich dzieci, który pokazał czytelnikom, jak działania wobec dzieci stosowali niemieccy naziści, poplecznicy Adolfa Hitlera. Dowiedzie się o organizacji Lebensborn (Źródło Życia) i ich działaniach na rzecz aryjskiej rasy.

 

Jestem fanem Dolnego Śląska, więc od razu zaznaczam sobie, że Mokrzeszów warty jest zobaczenia, a dokładniej dawny szpital w tej miejscowości, który na pewno kryje jeszcze sporo tajemnic.

Niegrzeczne literki

  Już sam tytuł obiecuje nam jazdę bez trzymanki, ale czy autorce udało się utrzymać zabawny klimat?

 

Zdecydowanie!

 

Jeremi Organek (jakże osobliwe nazwisko dla lekarza medycyny sądowej) dobija do pięćdziesiątki. Choć nie jedna sprawa mogła go zaskoczyć, to z pewnością nie przypuszczał, że zbliżająca się środa przyniesie taką bombę!

 

Ze stołu sekcyjnego znika ciało, i sam Czort wie, gdzie się podziało. Jedno jest pewne – tej sprawy nie można tak zostawić.

 

Do gry wkracza Linda, która zdaje się odporna na wdzięk i urok naszego doktorka. A uwierzcie, nie jest to łatwe, kiedy inteligencja idzie w parze z zabójczym wyglądem! Ta para tworzy totalnie odjechany duet, który niejednokrotnie podbije czytelnicze serducha. Przepychanki, docinki i emocje – to chleb powszedni powieści Małgorzaty Starosty.

 

Choć sami bohaterowie mogliby być głównym wątkiem powieści, to nie zapominajmy o rusałce! To przecież jej zniknięcie sprawiło, że do naszych rąk trafiła ta książka. Co się stało z ciałem? Kto maczał palce w tej historii? Czy policja przejmie sprawę?

 

Muszę przyznać, że już pierwsze zdanie sprawiło, że byłam pewna, iż ta książka będzie strzałem w dziesiątkę. Nim przejdę do opisu fabuły i przybliżenia charakteru bohaterów, to koniecznie muszę opowiedzieć co nieco o oprawie graficznej. Wydaje się prosta i nieskomplikowana? Tylko na pierwszy rzut oka! Czachy są niemalże wszędzie, co niesamowicie mi się podoba. Każdy rozdział zaczyna się właśnie od niewielkiej grafiki, która podtrzymuje klimat książki. Niby mały szczegół, a działa cuda.

 

OK, lećmy dalej!

 

Ciekawostka:

 

Małgorzata Starosta nie zapisała tej książki sama! Stworzyła ją wraz z…fanami! Świetny pomysł, prawda? Mam nadzieję, że to nie ostatni taki projekt i w przyszłości będziemy mogli rozpływać się nad kolejnymi dziełami tego typu.

 

Bohaterowie:

 

Och, o nich mogłabym książkę napisać 😉 Zaraz! Przecież już jest :D Niesamowicie wyraziści, niebanalni i wcale nie idealni (choć doprawdy niewiele im brakuje).

 

Jeremi jest pięćdziesięciolatkiem o niesamowitym umyśle i zabójczym wyglądzie. Jednak nie straszne mu towarzystwo wybuchowej Lindy. On już ma sposoby na to, aby nad nią zapanować. Nie jest typowym mężczyzną w średnim wieku. Mogłabym nazwać go specyficznym. Dlaczego? Sprawdźcie sami!

 

Fabuła:

 

Cały galimatias tkwi w tym, że zaginęło ciało rusałki. Choć początkowo czytelnikowi wydaje się, że będzie wiedział, w jakim kierunku zmierza powieść, to szybko przekona się, w jakim był błędzie.

 

Jednak „Gdzie są moje zwłoki” to nie tylko zabawna komedia kryminalna. Choć nie brakuje w niej dowcipnych dialogów i zabawnej narracji, to autorka poruszyła też cięższy temat.

 

Germanizacja.

 

Z pewnością pamiętacie ten termin z lekcji historii. Małgorzata Starosta przybliży nam odczucia dziecka doświadczonego podczas II Wojny Światowej poprzez wycinki z jego pamiętnika.

 

Jak widzicie, gama emocji odczuwalnych przy tej lekturze jest olbrzymia. Czytając, możemy się pośmiać, jak i popłakać. Z pewnością nie będziemy w stanie się od niej oderwać – to mogę Wam zagwarantować.

 

Ta pozycja jest książką, która nie tylko bawi. Dzięki wątkowi z pamiętnikiem możemy odkryć rąbek historii. To piękne, ponieważ wraz z wiekiem całkiem inaczej zaczynamy postrzegać niektóre tematy.

 

Podsumowując, mogę powiedzieć, że nie zawiodłam się na tym tytule. Oczarowało mnie pióro autorki i z pewnością będę wypatrywać kolejnych dzieł. To jedna z lepszych książek, jakie czytałam.

Hiril

  O książkach pani Starosty co nieco słyszałam i przyznaję, że jej twórczość miałam w planach już od pewnego czasu. Jako miłośniczka literatury pióra Joanny Chmielewskiej regularnie sprawdzam kolejnych "następców" w nadziei, że w końcu ktoś będzie potrafił rozbawić mnie tak jak Mistrzyni. Póki co raz jest bliżej, raz dalej, ale nie poddaję się, bo mam głębokie przekonanie, że Polki i Polacy kochają dobry dowcip, zwłaszcza kiedy w grę wchodzi zabawa słowem i dobre tło kryminalne. Dlatego kiedy nadarzyła się okazja przeczytania „Gdzie są moje zwłoki” Małgorzaty Starosty, nie wahałam się ani chwili.

 

Trudno przecenić zdumienie, jakie ogarnęło doświadczonego patologa Jeremiego Organka kiedy niespodziewane i nieopisane zwłoki z jego stołu sekcyjnego po prostu znikają. Same raczej nie wyszły, więc co się z nimi stało? Ktoś musiał je zabrać. Jednak akurat z tego miejsca zwłoki od tak zabierane nie są, zatem pozostaje tylko jedno – kradzież. I o ile niespecjalnie uwierzył w nią szef patologa, o tyle jego nieco nietypowy gość już jak najbardziej. Linda Miller bez wahania daje wiarę słowom uprzejmego Organka i natychmiast postanawia odszukać zgubę. Jednak fakt, że denatka pojawiła się na sekcyjnym stole bezimienna, sprawy nie ułatwia. Pozostaje im więc tajemniczy przedmiot wyciągnięty przez patologa z gardła ofiary tuż przed jej zniknięciem, który prowadzi Jeremiego i Lindę do niezbyt przyjemnego przybytku z przeszłości kojarzonego z niesławną organizacją Lebensborn. Wkrótce okaże się, że na bohaterów czeka sporo niespodzianek, a klucz do rozwiązania zagadki może być znacznie bliżej niż by się tego spodziewali…

 

- Czas na zwierzenia, moja śliczna - szepnął Jeremi pochylając się nad ustami, które wyglądały na niedomknięte. - Chcesz mi coś powiedzieć? Mów, kwiatuszku, mów, nikt inny już cię nie wysłucha.

 

Małgorzata Starosta stworzyła intrygującą historię kryminalno-komediową nawiązującą do przeszłości. Momentami podczas lektury uśmiechałam się do barwnych porównań czy ciekawych zabaw słowem, ale były też chwile kiedy dosyć częste i rozbudowane metafory zaczynały mnie męczyć. Z jednej strony pomysł na fabułę bardzo mi się spodobał. Jednak z drugiej, biorąc pod uwagę stopień zagmatwania tej historii i wydarzeń, finał był moim zdaniem zwyczajnie zbyt prosty i to sprawiło, że nie wszystko mnie w nim przekonało. Jeśli jednak pominąć samo zakończenie, to książka sprawiła mi sporą radość. Bardzo przypadł mi do gustu sposób w jaki niektóre wątki zostały zaplecione, niezwykle zwinnie i zmyślnie, nieco myląc czytelnika, a jednocześnie pozostawiając mu tropy. Każdy okruszek był ważny i ogromnie to doceniam. Prawdopodobnie na jakość, a przede wszystkim na spójność historii, wpływ miał również fakt, że książka jest opisana jako "napisana przy współudziale czytelników", a jak wiadomo, nie ma czujniejszego oka niż 20 par oczu.

 

Również sami bohaterowie okazali się niezwykle wyraziści. Wręcz momentami zastanawiam się nawet czy nie za mocno, ale ostatecznie ich kreacja wyszła bardzo logicznie i przekonująco, a ja polubiłam Lindę, Organka, Bączka, Wilczyńskiego oraz oczywiście Kalinę Rumin. To ich werwa, poczucie humoru i przemyślane, wyważone dialogi pociągnęły fabułę do przodu bez strat w czytelnikach, nawet jeśli momentami pojawiały się dłużyzny.

 

- Co się stało? Drzwi też mam nieodpowiednie? Spodziewałaś się desek trumiennych?

 

Finalnie „Gdzie są moje zwłoki”Małgorzaty Starosty sprawiła mi czytelniczą przyjemność. Nie była to lektura bez wad, ale pisanie dowcipnych kryminałów to wielka sztuka, którą szlifuje się latami. Chętnie co jakiś czas przetestuję kolejne książki autorki w oczekiwaniu na taką, która wprawi w mnie śmiech jak chociażby „Wszystko czerwone” czy „Zwyczajne życie”, bo mam głębokie przekonanie, że autorka ma ku temu wszelkie predyspozycje.

Hiril

  O książkach pani Starosty co nieco słyszałam i przyznaję, że jej twórczość miałam w planach już od pewnego czasu. Jako miłośniczka literatury pióra Joanny Chmielewskiej regularnie sprawdzam kolejnych "następców" w nadziei, że w końcu ktoś będzie potrafił rozbawić mnie tak jak Mistrzyni. Póki co raz jest bliżej, raz dalej, ale nie poddaję się, bo mam głębokie przekonanie, że Polki i Polacy kochają dobry dowcip, zwłaszcza kiedy w grę wchodzi zabawa słowem i dobre tło kryminalne. Dlatego kiedy nadarzyła się okazja przeczytania „Gdzie są moje zwłoki” Małgorzaty Starosty, nie wahałam się ani chwili.

 

Trudno przecenić zdumienie, jakie ogarnęło doświadczonego patologa Jeremiego Organka kiedy niespodziewane i nieopisane zwłoki z jego stołu sekcyjnego po prostu znikają. Same raczej nie wyszły, więc co się z nimi stało? Ktoś musiał je zabrać. Jednak akurat z tego miejsca zwłoki od tak zabierane nie są, zatem pozostaje tylko jedno – kradzież. I o ile niespecjalnie uwierzył w nią szef patologa, o tyle jego nieco nietypowy gość już jak najbardziej. Linda Miller bez wahania daje wiarę słowom uprzejmego Organka i natychmiast postanawia odszukać zgubę. Jednak fakt, że denatka pojawiła się na sekcyjnym stole bezimienna, sprawy nie ułatwia. Pozostaje im więc tajemniczy przedmiot wyciągnięty przez patologa z gardła ofiary tuż przed jej zniknięciem, który prowadzi Jeremiego i Lindę do niezbyt przyjemnego przybytku z przeszłości kojarzonego z niesławną organizacją Lebensborn. Wkrótce okaże się, że na bohaterów czeka sporo niespodzianek, a klucz do rozwiązania zagadki może być znacznie bliżej niż by się tego spodziewali…

 

- Czas na zwierzenia, moja śliczna - szepnął Jeremi pochylając się nad ustami, które wyglądały na niedomknięte. - Chcesz mi coś powiedzieć? Mów, kwiatuszku, mów, nikt inny już cię nie wysłucha.

 

Małgorzata Starosta stworzyła intrygującą historię kryminalno-komediową nawiązującą do przeszłości. Momentami podczas lektury uśmiechałam się do barwnych porównań czy ciekawych zabaw słowem, ale były też chwile kiedy dosyć częste i rozbudowane metafory zaczynały mnie męczyć. Z jednej strony pomysł na fabułę bardzo mi się spodobał. Jednak z drugiej, biorąc pod uwagę stopień zagmatwania tej historii i wydarzeń, finał był moim zdaniem zwyczajnie zbyt prosty i to sprawiło, że nie wszystko mnie w nim przekonało. Jeśli jednak pominąć samo zakończenie, to książka sprawiła mi sporą radość. Bardzo przypadł mi do gustu sposób w jaki niektóre wątki zostały zaplecione, niezwykle zwinnie i zmyślnie, nieco myląc czytelnika, a jednocześnie pozostawiając mu tropy. Każdy okruszek był ważny i ogromnie to doceniam. Prawdopodobnie na jakość, a przede wszystkim na spójność historii, wpływ miał również fakt, że książka jest opisana jako "napisana przy współudziale czytelników", a jak wiadomo, nie ma czujniejszego oka niż 20 par oczu.

 

Również sami bohaterowie okazali się niezwykle wyraziści. Wręcz momentami zastanawiam się nawet czy nie za mocno, ale ostatecznie ich kreacja wyszła bardzo logicznie i przekonująco, a ja polubiłam Lindę, Organka, Bączka, Wilczyńskiego oraz oczywiście Kalinę Rumin. To ich werwa, poczucie humoru i przemyślane, wyważone dialogi pociągnęły fabułę do przodu bez strat w czytelnikach, nawet jeśli momentami pojawiały się dłużyzny.

 


- Co się stało? Drzwi też mam nieodpowiednie? Spodziewałaś się desek trumiennych?

 

Finalnie „Gdzie są moje zwłoki”Małgorzaty Starosty sprawiła mi czytelniczą przyjemność. Nie była to lektura bez wad, ale pisanie dowcipnych kryminałów to wielka sztuka, którą szlifuje się latami. Chętnie co jakiś czas przetestuję kolejne książki autorki w oczekiwaniu na taką, która wprawi w mnie śmiech jak chociażby „Wszystko czerwone” czy „Zwyczajne życie”, bo mam głębokie przekonanie, że autorka ma ku temu wszelkie predyspozycje.

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial