Doris
-
Czy literaturę markowa, klasyczną, najwyższej jakości, można podrabiać niczym adidasy czy torebki? Daniel Majling na tym właśnie pomyśle oparł zbiór swoich satyrycznych opowiadań, które w zamyśle mają być surogatem dzieł wielkich rosyjskich mistrzów pióra: Czechowa, Dostojewskiego, Turgieniewa czy Tołstoja.
We wstępie przedstawia nam całą przemysłową machinę wytwórczą kopiowania oryginału. Działa ona na masową skalę w Chinach, a jakże. W tych tak zwanych „obozach twórczych” emerytowani profesorowie literatury, zwabieni podstępnie, mocno podlewani samogonem i rozochoceni orgietkami, mają produkować liczone na metry arkusze, nie mające zbyt wiele, albo zgoła nic wspólnego z oryginałami, choć znaczone podpisem Dostoyevzsky, Toorgeneff i Toystoy. „Twórczość” ta jest następnie transportowana przemytniczymi kanałami i rozprowadzana wśród ludzi, którzy chcą snobować się na znawców klasycznej literatury rosyjskiej, jej wysmakowanych koneserów. Coś niesamowitego, jak bardzo może wzrosnąć zapotrzebowanie na klasykę, jeśli tylko dostatecznie się ją uprości i doda trochę pieprzyka dla zachęty. Jak wszyscy chcą pachnieć Chanel nr 5, tak wszyscy chcą mieć na półce tomy Tołstoja, choćby takie mało markowe. A nuż nikt nie zauważy…
Po krótkim wprowadzeniu w temat możemy przejść do samych wzorowanych na oryginale opowiadań, których mamy w zbiorze dwanaście. I zaczyna się wyborna zabawa z kliszami i detektywistyczne wyszukiwanie tropów. Tym wspanialsze, że tekst przetłumaczyła arcypięknie jedna z moich ulubionych młodych autorek polskich, Weronika Gogola. Wiadomo, jak to z opowiadaniami bywa, jedne są lepsze, inne trochę słabsze. W „Ruskiej klasyce” wszystkie trzymają jednak wysoki poziom, a do tego cechuje je różnorodność.
A to znajdujemy sposób, doprawdy innowacyjny, na sprowokowanie weny twórczej u pisarza na skraju załamania i kolejne rozdziały wyczekiwanej powieści spisywane są na ciele kobiety, miejsce koło miejsca. To znów towarzyszymy więźniowi, który doświadcza niecodziennej tortury, której jednak za taką nie uważa. Jest kuszony wspaniałymi, smacznymi posiłkami, którym nie może, a nawet nie zamierza się opierać. Jednak zmuszony jest spożywać je i mieszkać w coraz większym smrodzie, gdyż nie ma w swojej celi toalety. A że nic nie powinno się bezużytecznie marnować, jego twórcza inwencja i na tę nadprodukcję fekaliów znalazła radę, nasz bohater uczynił ze swoich jelit całkiem wydajną drukarkę 3D.
Znakomicie czytało mi się o pisarzu beznadziejnie zakochanym w kurze, czym wywołuje dziką zazdrość wiernego psa. Oczywiście skończyć się to musi tragedią.
Jedne opowieści mogą rozśmieszyć do łez, inne wywołać konsternację, a nawet lekki absmak, część pewnie nawet trochę wzruszy, jeśli jednak nie spojrzymy uważniej, nie zastanowimy się, czy autor nie przemycił w nich jakichś ukrytych treści, jakiegoś ważnego, zakamuflowanego przesłania, które zostanie z nami na dłużej, to treści te wydadzą się nam dość zgrabnie wymyśloną i opowiedzianą w dobrym, rosyjskim stylu (dzięki genialnemu przekładowi mamy możliwość i my się tym rozkoszować), ale mimo wszystko błahostką.
Odniesienia do Rosji i charakterystycznych dla niej cech sposobu władania i traktowania obywateli, a także do innych, pozbawionych demokratycznych obwarowań krajów, są tu wszak dość liczne i niezwykle celne. A także spuentowanie samego społeczeństwa, które godząc się z wygody lub też z lenistwa na dyktowane mu warunki, żyje w złudnym przeświadczeniu, że przecież nie jest jeszcze wcale tak źle, a nawet jest całkiem dobrze, aż w końcu zostanie oblepione, wchłonięte i sprasowane, zapewne nie zdając sobie z tego sprawy do samego końca.
Albo też, wierząc w wymyślone przez siebie miraże, czeka aż coś samo się rozwiąże, aż objawi się to ukryte dobro i nastąpi wielka przemiana i nowe otwarcie, które rzecz jasna nigdy nie następuje. Karą za ową bezczynność i naiwność jest pogrążanie się w coraz większej izolacji i osamotnieniu, również tego nie dostrzegając.
Konstatacja, że Fiodora Marmuchina zabił „zwiększony poziom dobra we krwi”, co i tak nie pomogło mu uniknąć piekła, to doskonałe podsumowanie ludzkiej obłudy w stosunku do otoczenia, ale i, a może nawet bardziej, wobec samego siebie.
Możemy się również przekonać, jakie to zaskakujące rzeczy obserwował Anton Pawłowicz Czechow, kiedy „jako członek komisji lekarskiej podróżował po wyspie Sachalin w celu zebrania materiałów dotyczących warunków życia miejscowych więźniów i zesłańców”, a które niezbicie udowadniają, że omamić można każdy gatunek, jeśli tylko odkryje się, jakie w jego własnej mowie zawołanie może go skutecznie przywabić i skusić.
W podobnym tonie szyderstwa i groteski każde z opowiadań przedstawia wykoślawioną rzeczywistość, przenicowaną na wskroś, by pokazać nam, uświadomić wszystkie pułapki, zagrożenia, których pod błyszczącą, mającą nas oszołomić i pozbawić własnej woli politurą po prostu nie dostrzegamy. I choć z początku śmiejemy się, podziwiając nie znającą przeszkód wyobraźnię Majlinga, to przy każdej z opowieści odrobinę wcześniej łapiemy jej sedno, które ów uśmiech ściera nam z twarzy, gdyż nikt nie lubi śmiać się z samego siebie. W zamian mamy możliwość zatrzymać się na chwilę i przeanalizować starannie błyskotliwy i przenikliwy tok myśli autora oraz jego kreatywny sposób przetwarzania rzeczywistości i przekuwania jej w ponadczasową, uniwersalną hiperbolę.