Klaudia Bacia
-
Jestem Ślązaczką z dziada pradziada. Moja rodzina mieszka na Śląsku od zawsze, a pierwszym językiem jaki poznałabym, była śląsko godka. Co prawda doszło do tego, że musiałam się nauczyć mówić czysto po polsku (rówieśnicy nie do końca mnie rozumieli), ale jak tylko przekraczam próg domu rodziców to w mojej głowie przestawia się wajcha na gwarę. Mam w sobie też całkiem sporo patriotyzmu lokalnego i całkiem chętnie sięgam po książki, które mają akcję w moim regionie albo (najlepiej!) autora z mojego miasta.
Kiedy zobaczyłam tytuł tej książki, byłam oburzona. Jak to tak? Mój świat nazywać… Ciulandią?! No przepraszam bardzo, ale kto się odważył?! Jednakże po zapoznaniu się z opisem stwierdziłam, że dam tej książce szansę, choć przegrywała już na samym starcie. Czy ją wykorzystała? Zapraszam do dalszej części.
Pozwolę sobie na początku wyjaśnić tytuł „Ciulandia” nie pochodzi od słowa (dość obraźliwego) „ciul”, a powstało od nazwy państwa brzmiącej „Tulandia”, czyli tu, gdzie jesteśmy. Dobrze, że autor wyjawił znaczenie nazwy już na samym początku, inaczej krew gotowałaby mi się w żyłach przez cały czas, który spędziłam nad tą książką.
„Ciulandia” Henryka Wańska jest opisem historii Śląska, jednak wiele postaci i wydarzeń zostało zakamuflowanych i szczerze powiedziawszy uważam, że nie był to dobry zabieg. Ciągle doszukiwałam się fragmentów, które mogłabym zweryfikować, jednak w przeważającej większości nie byłam w stanie. Żadnego z Karlusów (choć było ich aż sześciu) też nie rozpoznałam. Wydaje mi się, że mimo wszystko lepiej byłoby dla tej książki, gdyby nie ukrywała pod pseudonimami postaci. Niestety, nie wszyscy, którzy mieszkają na Śląsku znają jego historię, a doszukiwanie się w odmętach pamięci nazwisk, może niekoniecznie się udać.
Podobało mi się zabarwienie humorystyczne tej książki, od czasu do czasu zdarzyło mi się uśmiechnąć, a przyznam się, że nie mam do tego tendencji podczas lektury. Jak już wcześniej wspominałam – szkoda, że bohaterowie Ciulandii zostali ukryci pod mianami Karlusów, ponieważ gdyby połączyć historię z poczuciem humoru Henryka Wańka to książka byłaby znacznie lepsza.
„Ciulandia” Henryka Wańka jest książką, którą najlepiej czytać, jeśli ma się jakieś pojęcie o historii Śląska, jego czołowych postaci i orientację w terenie. Bez tego niestety ciężko będzie odkryć, kto ukrywa się pod pseudonimami wymyślonymi przez autora. Zainspirowało mnie to do głębszego zainteresowania się historią miejsca, w którym mieszkam od urodzenia. Muszę również popytać wśród znajomych młodszych i starszych, czy kiedykolwiek o „Ciulandii” słyszeli i dowiedzieć się, czy tylko ja żyłam całe życie w nieświadomości, czy jest to tylko nazwa wymyślona na potrzeby książki. Chociaż z drugiej strony sam autor mówi, że Ciuladia jest państwem tak ukrytym, że nie widnieje na żadnej mapie. Może została tak dobrze ukryta, że choć wiele jej mieszkańców należy do niej od zawsze to nawet oni o jej istnieniu nie do końca wiedzą.
„Ciulandia” jest pozycją, którą powinien zainteresować się każdy Ślązak, zarówno taki z dziada pradziada, jak i taki, który przyjechał tu niedawno, ale czuje się już jak hanys. Myślę, że wszyscy czytelnicy znajdą w książce Henryka Wańka coś dla siebie. Może nawet zainteresują się dziejami własnego regionu i odkryją, że takich Ciulandii jest więcej, choć nie tak wyjątkowych, jak ta.