Niegrzeczne literki
-
Czytacie książki o tematyce fantastycznej postapokalipsy?
Ten motyw najczęściej możemy spotkać w grach lub filmach, ale nie zabraknie go także w książkach!
Okraszona czarnym humorem i zachowana w klimacie postapo propozycja od Marcina Popielarskiego, przeniesie Was do odległego świata, który nie będzie tak przewidywalny jak nasza rzeczywistość.
Autor dodatkowo pozwana nam powrócić do bohaterów, poznanych w zbiorze opowiadań pod tytułem „Zmiana świateł”. Już na początku Popielarski przypomina nam opowiadanie o tej samej nazwie, aby następnie przedstawić nam całkiem nowych bohaterów. Tym razem do naszych serc będą próbować się przedostać: Albert, Wazon, Szyszka i masa innych osób.
Bohaterom przyjdzie żyć w świecie, w którym nastąpiła apokalipsa. Chciałabym powiedzieć, że zdarzenia losowe czyhały na naszych ulubieńców, jednak nic takiego nie miało miejsca. To oni stawali na rzęsach, aby się wmieszać w jakieś tarapaty. A kiedy już się udało – musieli zmierzyć się z konsekwencjami.
Nie zawsze były one zabawne i śmieszne. Czasami wywoływały we mnie wzmożoną ciekawość, ponieważ musieli się nieźle nakombinować, aby odnaleźć wyjście, które nie pociągnie za sobą kolejnych zdarzeń.
Choć czasami stronimy od wulgaryzmów w książkach, to w tym przypadku nie jestem w stanie sobie wyobrazić tego, że mogłoby ich nie być. Autor dobrał język do każdej z osób, chcąc jeszcze bardziej ich urzeczywistnić.
Jeśli jesteśmy już przy języku, to na uwagę zasługują także porównania, którymi tak sprawnie operuje autor. Często przechodziło mi przez myśl, jak to możliwe, że sama na nie wcześniej nie wpadłam? Trafne, śmieszne i wpadające w pamięć. Istne kompendium porównań, które warto zapamiętać.
Wykreowanie bohaterów na chodzące katastrofy, przyniosło zamierzony efekt – książka zapada w pamięci i przypada do gustu nawet osobom, które na co dzień nie przepadają za fantastyką. Dar ładowania się w tarapaty zawsze mnie śmieszył i przyciągał niczym magnes do książki, dlatego też nie byłam w stanie przejść obojętnie obok tej lektury.
W książce znajdziemy kilka opowiadań, tak samo jak miało to miejsce w poprzedniej antologii Marcina Popielarskiego. Jest to bardzo ciekawa alternatywa i jak widać – sprawdza się genialnie!
Bardzo często podczas lektury zdarzyło mi się porównywać do bohaterów. Ich napady złości i niektóre zachowania (choć osadzone w innym świecie), nasuwały mi na myśl moje własne doświadczenia. Ten zabieg sprawił, że jeszcze lepiej wczułam się w powieść.
Choć nie było to tematem przewodnim, to możemy dostrzec tu zależność, która jest często powielana w naszym życiu. Kiedy jedna osoba się potknie, drugi zamiast podać mu pomocną dłoń – szydzi z niego. Smutne? Tak. Jednak i tu można zauważyć ironię, biorąc pod uwagę fakt, że szydzący również się potyka. Jednak zdolność do wyśmiewania się z innych jest znacznie prostsza, niż nauka śmiania się z samego siebie.
Jak widzicie, poza czarnym humorem, zabawnymi zdarzeniami, osadzonymi w postapoliptycznym świecie fantastyki, możemy odnaleźć także przekaz i napawać się barwnością językową, która dzięki wulgaryzmom i zastosowaniem lekkości, będzie łatwa w odbiorze czytelnikom przytłoczonym poważną literaturą.
Książki to nie tylko nauka, czy przelewanie wspomnień na papier. To chwila otuchy, oderwania się od rzeczywistości oraz spoglądnięcia na świat z innej perspektywy. To właśnie dzięki takim książkom możemy zobaczyć to, co na co dzień wydaje nam się niewidzialne.
Michał Lipka
-
Najpierw był zbiór opowiadań Marcina Popielarskiego zatytułowany „Zmiana świateł” i od tego wszystko się zaczęło. To tam bowiem znajdowało się tytułowe zresztą opowiadanie, które traktowało o przygodach Alberta, Szyszki, karła i całej reszty. O tym dziele jednak się nie wypowiem, nie wpadło w moje ręce, ale śmiało mogę powiedzieć, że „Brudną robotę” możecie czytać bez znajomości tamtej krótkiej formy. A czy czytać warto? To już zależy, co lubicie. No nie jest to pozycja z wyższej półki, to taka typowo rozrywkowa rzecz, trochę niewprawna, trochę typowa, mimo prób przełamania schematu, acz fani takich tworów mogą po to sięgnąć i przekonać się, czy trafi do nich, czy nie.
Świat, jaki znamy się skończył. Ale jest inny. Ten, który nastał po zagładzie – nastał po nim. I w tym świecie też trzeba sobie jakoś radzić. I radzą sobie nasi bohaterowie – Albert, Szyszka, karzeł i cała reszta. Są, działają, zajmują się brudną robotą i tak to im leci.
„Brudna robota” to rzecz dla facetów – inaczej tego chyba nie da się nazwać. Prosta, niewymagająca literatura akcji, gdzie dzieje się sporo, bohaterowie pogłębionego rysu psychologicznego niemal nie posiadają, bo i po co, zbędne im to to, a wszystko to podlane jest tym równie niewymagającym, mocno uproszczonym humorem – z gatunku tych niewybrednych. No męsko jest, to taki książkowy – nie powieściowy, ale do tego zaraz dojdę – odpowiednik taniego kina akcji, jeszcze z czasów VHS-ów. Nie tego lepszego, nie z Brucem Willisem z czasów, kiedy w dobrych grał filmach ani z tym bardziej z Arnoldem Schwarzeneggerem. Już raczej byłby to film z nieszczęsnym Stevenem Seagalem, Lorenzo Lamasem albo kimś w tym stylu. No nic, co zapadłoby w pamięć, ale dałoby się obejrzeć w towarzystwie, gdzie większość filmu byście przegadali i żartowali z niego.
I tak to tu wygląda. To nie jest powieść, a zbiór opowiadań – i dobrze, bo dzięki temu łatwiej to pochłaniać w takich mniejszych kęsach. Mkniemy przez to szybko zresztą, wzrok i nasz uwaga na niczym dłużej się tu nie zatrzymuje, można się chwilę rozerwać i zapomnieć – i jako taka zabawa, sprawdza się to całkiem, całkiem. Z jednej strony i sensacja to, i kryminał, i science fiction spod szyldu postapo, z drugiej tak do końca żadna z tych rzeczy, bo Popielarski w żaden podgatunek nie wnika do końca, tak ślizga się po nim, powierzchownie. Liczy się dla niego taka sensacyjna, męska, samcza wręcz rozrywka i tyle.
Więc czytelników, którzy coś takiego lubią kupi to pewnie, bo czemu nie. Ja fanem nie jestem, nie moja to bajka, jakoś tak za sensacją nigdy nie przepadałem i to się nie zmieniło, choć są klasyki gatunku – takie, które i klasykami kina też się stały, przede wszystkim z okresu lat 70-90. XX wieku, kiedy nawet sztampę potrafiono podać w fajnej formie – więc i „Brudna robota” jakoś mnie nie kupiła. Ale nie jest to źle napisana książka – stylistycznie może i zachowawcza, ale poprawna, niewywołująca zgrzytania zębami. Po prosu liczyłem na fajne, lekkie postapo, co mi zmaże trochę niesmak, jaki miałem po „Sztejerze”, a dostałem coś podobnego. Innego, ale jednak podobnie bardziej idącego w te elementy gatunkowe, które dla mnie nie są, z pomijaniem tych, które mnie najbardziej by interesowały. Ot i tyle.
Atypowy
-
Są lektury, które pozostawiają mnie z dość mieszanymi odczuciami. I taka jest bez wątpienia „Brudna robota” od Marcina Popielarskiego. Z jednej strony miałem ochotę właśnie na tego rodzaju książkę, z drugiej jednak sporo rzeczy mnie w niej drażniło.
Wydawca zachęca nas do tych opowiadań gwarantując „dobrą zabawę, niekoniecznie poprawny humor i to nieokreślone coś, co sprawia, że obok książki nie można przejść obojętnie”. Brzmi świetnie! Brzmi dokładnie jak to, czego szukam w książkach. Ale nie mogę z ręką na sercu powiedzieć, że się dobrze bawiłem. Dłuższe partie tekstu były dla mnie męczące, nie tylko ze względu na niepotrzebną wulgarność, ale również dlatego, że zwyczajnie nie były napisane dobrze. Marcin Popielarski powinien popracować jeszcze nad warsztatem, bo względem jego pomysłowości, ciężko mieć zarzuty.
Prawdą jest natomiast to, że prezentowany w książce humor trudnoby nazwać poprawnym. Autor często decyduje się - jak to się dziś mawia – „jechać po bandzie”. Ja szczęśliwie mam dużo dystansu do życia i nie razi mnie czarny humor, ale bardziej wrażliwy czytelnik może dość szybko poczuć się urażony. Już kilka pierwszych stron, pierwszego opowiadania, pozwoli wam się rozeznać, czy to typ literatury dla was.
Nie wiem natomiast co wydawnictwo miało na myśli, pisząc o „nieokreślonym czymś, co sprawia, że obok książki nie można przejść obojętnie”. To bardzo rozbudziło mój apetyt, ale niestety musiałem obejść się smakiem. Możliwe, że to „nieokreślone coś” stało się tak nieuchwytne, że zostało przeze mnie zupełnie przeoczone. Jednak nic mnie w zebranych tu pięciu opowiadaniach, nie rzuciło na kolana. Możliwe, że czytam zbyt wiele książek, ale „Brudna robota” w moim odczuciu nie wyróżnia się niczym szczególnym. Nie jest to literatura wybitna i odkrywcza. Nie jest to też książka zła, która sprawiałaby ból oczu. To opowiadania, które mają dostarczyć nam rozrywki i świetnie się z tego zadania wywiązują, o ile stwierdzimy, że odpowiada nam poczucie humoru autora.
Marcin Popielarski na co dzień jest wykładowcą akademickim na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi. Ten biochemik jest miłośnikiem fantastyki, co dość szybko zauważymy czytając jego twórczość. Opisywana książka jest niejako rozwinięciem debiutu – zbioru opowiadań „Zmiana świateł”. Jeśli nie mieliście okazji ich poznać, to nic straconego. Pierwsze opowiadanie w „Brudnej robocie” to przypomnienie „Zmiany świateł” i jej głównych bohaterów. Albert, Szyszka,karzeł Wazon, Trafo, Koniu oraz haker Klocek funkcjonują w postapokaliptycznym świecie. Przenosimy się jakieś 50 – 60 lat w przyszłość i trzeba przyznać, że wizja Marcina Popielarskiego nie napawa nas optymizmem. Wspomniani bohaterowie to grupa przestępcza zajmująca się tytułową brudną robotą. Tak, to ten typ opowieści, gdzie utożsamiamy się i kibicujemy tym „złym”, choć może w postapokaliptycznej rzeczywistości wszystko się zmieniło?
Siłą poszczególnych opowiadań jest przede wszystkim pomysł na fabułę. Nieco gorzej sprawa się ma z ich realizacją. „Zmiana świateł” najbardziej mnie wymęczyła, tak, że gotów byłem już odpuścić sobie dalszą lekturę. To jeden z klasycznych przypadków, kiedy to autor „za bardzo się stara”. Chce być tak zabawny, że w pewnym momencie staje się to żenujące, gdy niemalże wszystko musi być okraszone jakąś „wymyślną” metaforą.
Szczęśliwie w kolejnych opowiadaniach jest tego mniej – co by wskazywało na to, że Marcin Popielarski uczy się na błędach i faktycznie rozwija swój warsztat. Dialogi są całkiem nieźle napisane, i dostajemy więcej informacji na temat wykreowanego świata. Faktycznie im dalej w książce, tym lepiej. Co jest dobrą prognozą na kolejne opowiadania – bo kompozycja książki wskazuje na to, że autor nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Jak wspomniałem we wstępie – „Brudna robota” pozostawia mnie z mieszanymi odczuciami. Fragmenty mocno mnie zaangażowały, ponieważ byłem ciekaw jak potoczą się losy szajki opisywanych złoczyńców. To jest zdecydowany plus opowiadań Popielarskiego, zwłaszcza tych, które pojawiają się pod koniec zbioru. Z drugiej jednak strony, trzeba to otwarcie napisać, że nie jest to arcydzieło literatury. Raczej harlequin dla chłopaków, którzy lubią mocne żarty i w wolnym czasie grywają w Cyberpunka.
Polecam, ale z wymienionymi wyżej zastrzeżeniami.