Edymon
-
Powieść wielu sprzeczności.
Zanim ta książka trafiła w moje ręce, nie miałam pojęcia o istnieniu ani Adama Boronia, ani o Wydawnictwie Psychoskok, które jak się okazuje, w swojej ofercie ma powieści obyczajowe, sensacyjne, romanse, dramaty, kryminały, fantasy, bajki, poradniki, felietony, poezję… Mimo to nie miałam okazji trafić dotąd na żadną ich publikacje, aż do tej chwili. O samym autorze wciąż jednak nie wiem nic i nawet mi to specjalnie nie przeszkadza, bo raczej po jego inne publikacje nie sięgnę. Zaraz powiem, dlaczego.
"Siedem dni" była jedną z tych książek, które trafiają do nas czasem z przypadku, czasem z czystej ciekawości, a czasem trochę z musu. Zupełnie nie zachęcała mnie do lektury okładka książki, która niby oferuje powieść z gatunku tych romantycznych. Tyle tylko, że w tle łatwo daje się zauważyć spadające z nieba meteoryty, a w oddali kule pyłu i ognia. Powieść apokaliptyczna? To była pierwsza moja myśl, która okazała się celna, co potwierdził opis powieści.
Do Ziemi zbliża się bowiem ogromna asteroida. Szanse, że da się uratować planetę przed katastrofą, są niewielkie, prawie żadne. NASA oczywiście dysponuje środkami, które pozwolą uratować ludzkość, tyle tylko, że to będzie zaledwie garstka tej ludzkości. Co zatem z pozostałymi? Myśl, że zginą, jest nieuchronna. Komu uda się jednak przetrwać? Co zrobi człowiek dla ratowania własnego życia i życia bliskich. Do jakich dopuści się czynów? Czy w obliczu takiej zagłady przyjaźń ma szansę jeszcze przetrwać?
Temat powieści nie jest niestety niczym oryginalnym. Zawsze może jednak zostać przedstawiony w nowy, nieszablonowy sposób. Na to zresztą liczyłam. Stąd też moje wyciągnięte ręce w stronę powieści. Rozczarowanie niestety przyszło wraz z pierwszymi rozdziałami. Tu miałam okazję poznać (choć to zbyt dużo powiedziane) Wiktora Zielińskiego — głównego bohatera powieści, który z utalentowanego chłopca stał się złodziejem i hakerem. Tylko co to za haker, który daje się złapać, chwilę po włamaniu do rządowego systemu, z którego kradnie przypadkowe dane. Sam napad na bank, którego dopuścił się z przyjaciółmi też był w nieco dziecinnym stylu, aż dziw, że im się to udało. Założyłam jednak, że nie stanowi to głównego trzonu powieści, a jedynie jest jej epizodem, nie drążyłam zatem tematu. Wkrótce potem, Wiktor, razem ze wspólnikami trafia do więzienia. Tu jednak upomina się po niego NASA, co pozwala mu szybko opuścić więzienną celę. Zostają tam jednak jego przyjaciele Rick i Mike. Wiktor obiecuje, że zrobi wszystko by ich stamtąd wyciągnąć. Mijają jednak lata i nic się nie zmienia. Wiktor w tym czasie zakłada rodzinę i cieszy się szczęściem.
Dylematy, które w tym czasie przeżywają bohaterowie tej historii, są ujęte w bardzo lakoniczny sposób. Wszystko zresztą jest tu traktowane pobieżnie. Nie czuć żadnych emocji płynących z tej historii. Mało naturalne wydawały mi się też dialogi. Nierzadko niepasujące wręcz do sytuacji. Czułam również dyskomfort, czytając o przyjaźni bohaterów, która zrodziła się podczas jednego lotu i nagrodzie wręczanej przez Burmistrza. Ukochanej Wiktora i jego pracy w NASA. Wszystko niby było realne, ale bez słowa wyjaśnienia. Bez głębszych znaczeń. Bez nutki literackiego smaku. Bardzo za to przypominające amerykańskie filmy katastroficzne. Z tą tylko różnicą, że tam akcja zaczyna się na początku. Tu jednak zapowiedź katastrofy przyszła dopiero w połowie tej i tak niewielkiej powieści. Wówczas sprawdzianowi zostaje poddana męska przyjaźń i siła miłości. Potem już rusza lawina poszczególnych działań, która ma służyć tylko jednemu. Uratować to, co kocha się najbardziej na świecie.
Mimo pewnego potencjału, który oferowała ta powieść, dla mnie stała się ona chwilą, która zapewne szybko uleci z mej pamięci. Nie chcę oceniać tu jej merytorycznego przygotowania treści. Podjętych tematów i formy przekazu, bo żaden ze mnie krytyk literacki. Literaturę odbieram bowiem całą sobą. Myślami, sercem, a nawet ciałem. Tu nic niestety nie zadziałało. Nic między nami nie zaiskrzyło. Nie towarzyszyły mi żadne emocje. Niczego z niej nie wyniosłam. Nie wzruszyła mnie, nie pociągnęła za sobą fali uczuć. Wiało pustką. Są jednak głosy (sprawdziłam), które są zachwycone tą historią. Może i wy do nich dołączycie.