Agnesto
-
Życie niesie nas „(...) przez szaleńcze wertepy nieświadomej świadomości”. Wydaje nam się, że to MY obieramy ścieżkę, którą idziemy. Że to NASZ wybór i choć różne osoby, jakie spotykamy wyprowadzają nas z błędu i starają się otworzyć nam oczy na racjonalność codzienności i życia, jako tajemnicy, to nadal tkwimy w przeświadczeniu, że to MY sami dla siebie jesteśmy wyrocznią. Ślepo wierzymy w co chcemy i nie akceptujemy prawdy. A życie to niewidoma, która ma na nas plan. Człowiek podąża mapą, na której życie wytyczyło dla nas drogę.
Wpadamy w dołki, by z mozołem się z nich wygrzebać i otrzepać. Upadamy na kolana, by po chwili wstać na nogi. Tracimy wiarę, by za najbliższym zakrętem ponownie się jej uczepić ufając w jej potęgę i wartość samą w sobie. Na tej drodze pojawiają się różni ludzie, zwierzęta, czy też pustka, cisza, która aż piszczy w uszach. To nie my decydujemy o ścieżce – jesteśmy nią prowadzeni. Od chwili narodzin. A wszystko, co nas spotyka na tej drodze z czegoś wynika i dzieje się po coś.
Tak spotykają się Mila i Konstancja. Dwie kobiety tak różne, jak dzień i noc. I coś się w tym kryje, w tym spotkaniu, w nich samych. Coś skierowało obie kobiety ku sobie na jednej ścieżce życia.
Zagadka? Tajemnica? Czy coś je łączy poza pracą? Czy siebie potrzebują? Dlaczego?
Nie będę zagłębiać się w treść, nie będę pisać o fabule, gdyż tą można znaleźć w opiniach każdego niemalże recenzenta. Wolę skupić się na odczuciach, jakie się we mnie budziły podczas czytania. We mnie, jako kobiety. I wbrew tragediom i radościom, o jakich czytam, to przyznam się do spokoju w sobie. Do zadumy i ciekawości. Mila jest odważna, nie zawsze racjonalna, łapie każdy dzień dla siebie lecz w tym frywolnym czasem zachowaniu nie ma stabilności ani myśli o innych. Rani, czego nie jest świadoma. Konstancja zaś jest raniona przez bliskich, przez samą siebie, przez życie, które z każdym dniem przestaje mieć dla mniej jakiekolwiek żywe barwy. Czuje się, jak więzień codzienności, a przecież kiedyś było inaczej. Teraz nie ma nic, jest dół, do którego dzień po dniu wpada, a ziemia zasypuje ją na dnie. Te dwie kobiety spotykają się na kawie. I od tego momentu zarówno powieść, jak i one same przechodzą przeobrażenie. Stopniowe, acz odczuwalne.
Autorka, Małgorzata Trębicka udowadnia, że trzeba walczyć o życie, bo ono nie skazuje na cierpienie. Ono nas czasem wystawia na próby, ale to dla naszego dobra. Uczymy się hardości, a sztuka polega na nabieraniu siły i walki o siebie i poszukiwanie sensu. I choć niczego nie można zatrzymać, ani powietrza, ani miłości, ani oddechu, to warto żyć. I o tym jest „Zapach kadzidła”. O sensie walki i spokoju, o człowieku i o szansach, jakie zawsze, zawsze są. Szansa nigdy nie umiera. „Wyciągnij ręce i daj sobie pomóc” - szepcze do ucha autorka. - „Zmień siebie dzięki innym, to żadna ujma, to nie wstyd”. Wiele należy szukać poza treścią. Jest tu drugie tło, eteryczny obraz, który zatrzymuje i zatrważa. To obraz, który indywidualnie analizujemy, ale musimy go dostrzec, wyłuskać z fabuły „Zapachu kadzidła”.
Życie, gdy pragniesz, by wyhamowało, drastycznie przyspiesza. Albo hamuje wyrzucając nas poza ścieżkę. Czujesz to, bo jako czytelnik mocno personalizujesz się z bohaterkami, co jest nieuchronne. Raz jesteś pogrążoną w depresji, za chwilę uprawiasz seks w samolocie. Te skoki emocji sprawiają, że ciekawość w tobie nie gaśnie do ostatniej strony. Dokąd to zmierza?
Czy „Zapach kadzidła” pieści zmysły? Czy zapowiada przygodę? A może nakazuje usiąść w zadumie, zamknąć oczy i pomyśleć o sobie? Piżmo, drzewo sandałowe, wanilia... Musisz sam doświadczyć... poznać... skonfrontować...
upupa_epops
-
Po przeczytaniu tej książki i tu przyznać się trzeba bez bicia – nie całej, pierwszy raz stanęłam przed problemem co napisać. Jak napisać recenzję czegoś, co sprawiło tyle problemów w odbiorze. Jak stworzyć opowieść o beznadziejności?
Autorka postanowiła opowiedzieć historię dwóch kobiet, dwóch światów, Konstancji, żony, matki - Polki, opiekującej się dwójką dzieci i będącej strażniczką domowego ogniska, oraz Mili – ambitnej bizneswoman, podróżniczki, wolnego, energicznego ducha. Obie postaci łączy miejsce w który mieszkają – Londyn. Konstrukcję książki pani Trębicka oparła na wymiennym pisaniu w kolejnych rozdziałach o bohaterkach na przemian. I tak toczy się historia Mili, potem wskakujemy do życia Konstancji i znowu Mila itd…. W tym punkcie nie mam się do czego przyczepić, lubię tak skonstruowane opowieści. Za to dwa punkty.
To jak opowiada o swoich bohaterkach ich kreatorka jest żenująco śmieszne. Do łez ubawiłam się historią z żylakiem badanym w ubikacji samolotu, co skończyło się namiętnym seksem w przestworzach. Ani to seksowne, ani romantyczne, dość zabawne – owszem. W tym miejscu z przerażeniem dotarło do mnie, że być może trafiłam na dzieło a la Blanka Lipińska. Czyli ni pies ni wydra, coś na kształt erotyka dla gospodyń domowych. Dałam szansę. No niestety. Przygoda w samolocie z interesującym chirurgiem naczyniowych (ach te sprawne ręce), to tylko preludium tego, co autorka napisała dla bohaterki i w imię nieskrępowanej miłości, wrzuciła Milę w objęcia hotelowej masażystki. Po głębokim oddechu (nie, nie z podniecenia) wkroczyłam w świat drugiej bohaterki. „Jeśli chcesz przeczytać opowieść o Konstancji, skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą” – tak powinien brzmieć napis nad rozdziałami jej poświęconymi. Depresja i rozpacz tej postaci w połączeniu z miałkością wywodów i przemyśleń – powala.
Być może gdybym dała szansę trzem paniom: Małgorzacie Trębickiej, Mili i Konstancji i doczytała do końca, to być może powaliłyby mnie na kolana jakieś suspensy w zakończeniu – nie wykluczam. Ale po prostu: cale moje jestestwo mówiło stanowcze i kategoryczne nie, dla dalszego marnotrawieniu czasu na lekturę, w tyle głowy mając jeszcze przerażającą wizję pisania o tym ….. tworze literacki przez cenny czas jakiś.
Nie mogłam przejść obojętnie, koło opisów, które miały nam pozwolić wyobrazić sobie bohaterkę, a wyszło z tego….no to co wyszło. Do tego jakieś takie dziwne określenia jak to, że ktoś „był przy tuszy”, pompatyczno- poetyckie opisy świata i wydarzeń.
Byłam ciekawa jak inni ocenili tę książkę …. I cóż…. Diametralnie inaczej. Zachwyt, wspaniała literatura, barwny język. Z miską popcornu usiadła do czytania recenzji. Jedna wyjątkowo zgrabna i nieźle się zaczynająca: ”Od razu muszę się przyznać, że mogę nie być obiektywna w przypadku tej książki, gdyż miałam okazję osobiście poznać autorkę. Gosia to przyjaciółka mojej dobrej znajomej, cudowna, inteligentna i piękna kobieta, matka dwójki dzieci. Jestem pełna zachwytu nad jej talentem literackim (…)” Reszta jest milczeniem.
Czy w takim razie ja znajdę jakieś plusy dla tej dramatycznej powieści z rumieńcem erotycznym? Tak - książka nie jest gruba, dość niedużo lasu położyło koronę pod topór by ją wydrukować. Zaoszczędzono również mnóstwo pracy pracownikom drukarni i logistyki. Autorce życzę wytrwałości, dobrych warsztatów literackich i prawdziwych przyjaciół, którzy powiedzą, kiedy nie należy się wygłupiać.