Doris
-
Asger jest przedstawicielem klasy średniej, ma ułożone życie, mieszka z partnerką i jej córką, pracuje w reklamie, gdzie zarobki są przyzwoite. I niemal z dnia na dzień to wszystko, na co latami pracował, okazuje się mirażem, który rozwiewa się niczym mgła na wietrze.
Nie jemu jednemu zdarzyło się zaczynać wszystko od zera, od samego początku, bez pomysłu, zdając się na przypadek. Bez przekonania, niejako z rozpędu, zostaje asystentem osoby niepełnosprawnej i zaczyna poznawać te strony życia, których był do tej pory nieświadomy.
Jego reakcja na pierwsze zakupy w Aldim mówi wszystko: „(…) biała kiełbasa leżąca w tamtejszych lodówkach była świńskim flakiem nadzianym szarą masą desperacji i strachu, rolada z boczku – smutkiem pokrojonym na plasterki, a kasjerka – żywym obrazem samobójstwa.” Zważywszy, że Asger przed swoim życiowym kryzysem był pracownikiem agencji reklamowej, zakrawa to trochę na złośliwy żart. I takiego sarkazmu spotykamy tutaj dużo więcej.
Gdy Asger trafia do swojego pierwszego podopiecznego na osiedle Stentofte, jest lekko przerażony. To osiedle ubóstwa i zaniedbania. Szare bloki, jeden w drugi tak samo brzydki. To nie była do dzisiaj jego bajka, teraz jednak miała się nią stać.
Jeśli jednak sądzicie, że będzie to łzawa, tragiczna lub mroczna historia, to nie możecie być dalsi od prawdy. Spojrzenie na świat Asgera, a zatem również samego autora jak mniemam, jest ironiczne, a przy tym bardzo uważne. Okazuje się, że żyjący wcześniej w kokonie dobrobytu główny bohater bez problemu znajduje porozumienie z Waldemarem, młodym chłopakiem, a już schorowanym niczym starzec. Lista jego chorób zajęłaby naprawdę dużo miejsca. Jednak z pozycji pasażera wózka inwalidzkiego Waldemar nie użala się ani nad sobą, ani nad rzeczywistością, w której stara się znaleźć to, co zajmujące.
Okazuje się, że czasami purnonsens bywa najlepszą bronią i lekarstwem na stres i „gdy raz na jakiś czas spod tej cienkiej powłoki, którą ciągle próbowaliśmy zamalowywać wszystkimi naszymi bezsensownymi zajęciami, zaczynała wyzierać pustka, pomagało powiedzenie na głos czegoś jeszcze bardziej bezsensownego – magicznej formułki tę pustkę zapełniającej.” Nasi bohaterowie nazywają to samozachowawczym humorem i wykorzystują zawsze wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba.
Czasami wydaje nam się, że świat wali się nam na głowę, że nic dobrego nas już nie czeka. Tymczasem to los chce zmusić nas, byśmy rozejrzeli się za inną, alternatywną drogą, nie tkwili w rutynie, w której tylko na pozór jest nam wygodnie. Czy ten przypadek dotyczy właśnie Asgera? Kto wie… Jedno jest pewne. Teraz więcej spostrzega, więcej docenia, częściej się śmieje, zyskał swobodę bycia i ironiczny dystans, o jakich wcześniej nie marzył.
Wspólna wyprawa Asgera i Waldemara do Maroka kupionym z drugiej ręki, niesprawdzonym samochodem, wystawia ich relację na nową próbę.
W zasadzie można by uznać z dużą pewnością, że Asger owszem, był asystentem Waldemara, zatrudnionym przez opiekę społeczną, ale za to, zupełnie nieoczekiwanie, Waldemar okazał się jego mentorem, przewodnikiem po prawdziwym życiu. Nie tracąc nigdy chęci na przygodę, mimo obciążenia licznymi chorobami, bólu i osamotnienia, Waldemar nigdy się nie poddaje. Jest tak silny, kipiący energią, że zaraził swoim stosunkiem do życia również raczej biernego, lekko ospałego Asgera. To, że na myśl przychodzi nam od razu francuski, kultowy już film „Nietykalni” to oczywiste. Ale tutaj czuć mocnego, duńskiego ducha, który mówi: żadnych słodkości, ani grama tkliwych wzruszeń. Tutaj emocje generuje absurdalny żart, sarkastyczna uwaga i wzajemne docinki, które zawsze jednak przekładają się na wspólne działanie i swobodną radość ze spędzania razem czasu.
Nie ma i nie było tu nigdy mowy o litości, współczuciu czy jakiejkolwiek zależności. Obaj panowie potrzebują odmiany, potrzebują wsparcia, ale obaj mają też sobie wzajemnie wiele do zaoferowania, nawet o tym nie wiedząc. Taki rodzaj symbiozy, która każdej ze stron daje wymierne korzyści. Dla czytelnika to też gratka, bo bez sentymentalizmu, taniej płaczliwości i wysokich tonów, otrzymuje impuls do przeżycia czegoś niepowtarzalnego, w postaci wzruszenia z szerokim uśmiechem na twarzy.
Dla mnie, i pewnie dla wielu z Was także, mniej więcej od połowy książka zyskuje dodatkowy, nie byle jaki atut – staje się niespodziewanie powieścią drogi i powieścią przemiany. Jest to rodzaj prozy, który szczególnie lubię, daje bowiem okazję do zaprezentowania całego kompletu różnorodności, w tym mnóstwa dziwacznych i ekscentrycznych osób, spotykanych w trakcie podróży, a także krajobrazów, obyczajów i przygód, jakich nie sposób w czasie eskapady uniknąć. A jeśli nie wiecie, co to takiego freeganizm – wyjaśnienie też znajdziecie tutaj. Obok innych, najbardziej szalonych pomysłów, bo gdy zsumować wyobraźnię i spontaniczność Asgera i Waldemara, to granica przesunie się doprawdy bardzo daleko. Pamiętajcie, że „to, co zwykłe, opiera się przecież na założeniu, że musi istnieć jakaś niezwykłość.”
I z czasem to, co niezwykłe wybije się na pierwszy plan. Wędrówka przyjaciół, bo śmiało można ich już tak określić, coraz bardziej przypomina żeglowanie po zaczarowanej, onirycznej krainie, gdzie wszystko może się zdarzyć. Jakby przeszli jakimś sposobem na drugą stronę lustra. Czy to sprawka afrykańskiej magii, czy zmęczenia, a może niewypowiedzianych nigdy pragnień zatracenia się w dymie haszyszowego skręta i marzeń, gdy świat usiłuje odebrać nam nadzieję – „(…) zanurzyliśmy stopy w piasku. Pod tą parzącą powierzchnią krył się nieoczekiwany chłód. Przed nami rozciągał się ocean suchy jak pieprz, a wiatr przenosił jego ziarna z jednego szczytu fali na drugi. Szum, który słyszeliśmy, pochodził z głębi, jakby cała planeta spadała coraz niżej w pustą przestrzeń.”
Jak to się dzieje, że w wydawnictwie Marpress wydaje się tylko najwyższej klasy literaturę, zupełnie nieznaną, a do tego tak różnorodną i zaskakującą. „Śmierć jeździ audi” to niepowtarzalny klimat, przechodzący stopniowo, bardzo płynnie od wybitnie realistycznego, społecznego, przez przygodę aż po magiczno-metafizyczny, a w tle lekko wieje grozą, tajemnicą, przeczuciem nieuchronnego. Co jest w życiu ważne, jak znaleźć swoją drogę, czy zdobędziemy się na odwagę pójścia nią wbrew zdrowemu rozsądkowi i wszelkim rzeczowym kalkulacjom?