Sylfana
-
Paulina Młynarska, dziennikarka i felietonistka, poczyniła ostatnio pewną książkę eseistyczną, w której rozlicza się z postawami współczesnej, „wyzwolonej” kobiety, która na ustach nosi slogany i hasła równości i sprawiedliwości, a w sercu hoduje nienawiść i zazdrość. O wszystkim, o czym pisze Młynarska, możemy powiedzieć, że jest prawdą. Okrutną, bolesną, ale jednak prawdą, z którą spotykamy się na co dzień w różnych okolicznościach. Wszelakie europejskie nurty feministyczne szybko stają się modne, powielane, wykrzykiwane na ulicach i w internecie, niestety jednak kończy się na tymże pokrzykiwaniu, które nie przekłada się na zachowanie, poglądy, stosunki i relacje międzyludzkie.
Niektórych może strasznie zaboleć prawda wysłowiona przez dziennikarkę, niektórzy też pewnie zarzucą jej zbytnią bezpośredniość i kontrowersyjność w opiniach, jednak gdy dobrze przyjrzymy się jej refleksjom może nagle okazać się, że w jej słowach jest dużo racji, jeśli nie tylko i wyłącznie sama racja. Cieszy fakt, że w naszym kraju znajdują się jeszcze osoby mówiące i piszące bez ogródek, drążące twardą skałę, ale jednocześnie widzące nadzieję, która może rozkwitnąć w przyszłości.
Młynarska pisze o tym, że gdzieś po drodze do wolności i chełbienia jednostkowości i indywidualności zgubiliśmy odpowiedni rytm, nie daliśmy sobie, a właściwie nie dałyśmy, czasu na rozejrzenie się, przetrawienie i wdrukowanie pewnych informacji. Dlatego też nie rozwijamy się, nie rozszerzamy swoich światopoglądów, a jedynie powtarzamy puste frazesy, które nijak pasują do naszych przekonań i priorytetów.
Dziennikarka uderza w Polki, nie boi się konkretnego nazewnictwa, wytłuszcza wady i przywary naszego jestestwa, nie bawi się w eufemizmy, nie myśli o tym, że mogłaby kogoś urazić, czy obrazić. Na to jest już za późno – na sentymenty, na delikatność, na łagodność w zwracaniu uwagi. To już jest odpowiedni czas na wyciągnięcie większych dział, które choć i może przyniosą straty to i tak w konsekwencji przypadkowej doprowadzą do zakończenia tej zarazy współczesności – infantylności, pustki mentalnej, podążania za modą w tendencjach społeczno-kulturowych. Nam trzeba naturalności, zrozumienia, empatii, wykrzesania z siebie tych milszych, bardziej serdecznych postaw wobec siebie i innych.
Z czego właściwie wynika tytułowa „okrutność”? Z braku pewności siebie, wyrachowania, niemożności docenienia innych, strachu przed byciem gorszym/niedocenianym, kompleksów, braków kulturowych. To jest u nas zakorzenione historycznie i mentalnie, a odwrócenie tego procesu może potrwać sporo czasu. Młynarska wychodzi z założenia, że wszystko, co obecnie się dzieje w mentalności kobiecej ma swoje źródło w patriarchacie, szowinistycznych postawach i uwarunkowaniu historycznym, skupiającym się na konkretnych, pożądanych zachowaniach, które mają prawo zaistnieć w świecie rządzącym przez mężczyzn. Dlatego też ta książka jest dla wszystkich, którzy mogą coś zmienić – zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet, które przecież mają siłę by walczyć, co niejednokrotnie pokazały.
Można odnieść wrażenie, że dziennikarka swoimi refleksjami skanduje cały czas hasło „solidarność”, ale taka prawdziwa, nie podszyta zazdrością i obłudą, nie będąca tylko pod wpływem zewnętrznej presji, ale wynikająca z prawdziwiej potrzeby wspierania się, kibicowania sobie nawzajem. Być może taki świat jest utopijny i nierealny, jednak Młynarska pod warstwą sarkazmu, ironii i groteski ukryła ogromną nadzieję na lepsze jutro, zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Polecam gorąco, jest to pozycja „musthave”, zdecydowanie!