mmichalowa
-
Ostatnio zalewa nas fala seriali/filmów i programów traktujących o pracy lekarzy bądź ratowników. Patrzymy na ten zawód przez pryzmat tego, co serwują nam media. Oczekujemy zawsze wypoczętych i uśmiechniętych ludzi w nieskazitelnych, dopasowanych uniformach. Mamy masę wymagań, a nierzadko sytuacjach kryzysowych, pod wpływem adrenaliny, nie potrafimy zachować dystansu. Sami utrudniamy działania służb ratowniczych ponieważ tkwi w nas przekonanie, że na wszystkim znamy się najlepiej. Wydaje nam się, że postawiona przez nas diagnoza na podstawie obejrzanych odcinków jest wystarczająca i słuszna. Nie tylko utrudniamy komuś realizację niezbędnych zadań, ale też często w bezpośredni sposób narażamy zdrowie i życie swoich bliskich. To powoduje, że nierzadko ludzie uczący się przez wiele lat, rezygnują z pracy, która jest ich pasją, bo nie są w stanie poradzić sobie z samozwańczymi specjalistami. Mają dosyć pracować za najniższą stawkę w warunkach, które urągają ich człowieczeństwu.
“Pogo” Jakuba Sieczko to krótki, ale wbrew pozorom bardzo treściwy reportaż opisujący sytuację, w jakich może znaleźć się ratownik medyczny czy lekarz pogotowia. Sam autor to lekarz specjalista anestezjologii i intensywnej terapii, który przez sześć lat pracował w warszawskim pogotowiu. Na jego doświadczenie składa się ponad 8 tys. godzin spędzonych na dyżurach. Setki ludzkich dramatów przeplecione spektakularnymi sukcesami w walce o ludzkie życie. Czym tak naprawdę jest ta praca? Co robić, by po każdym z kolejnych dyżurów nie popaść w wir samodestrukcji lub by nie stać się zupełnie obojętnym na to, co wokoło? Bo przecież kiedy widzisz już wszystko, to z czasem to "wszystko" przestaje robić na tobie wrażenie… Jak zachować profesjonalizm, ale nie wykazać się znieczulicą? A może: jak zostawić pracę w pracy i wrócić do domu? Czy da się nie być ratownikiem po godzinach? Szczerze myślę, że to nigdy z człowieka nie wychodzi.
Bezsprzecznie podoba mi się styl, w jakim Sieczko opowiada o swojej pracy. Na długo po lekturze zastanawiałam się czy faktycznie w moim odczuciu jest to reportaż czy może bardziej kompendium myśli, które zdecydowanie zaprzątały moją głowę. Niejednokrotnie trafiłam tu na zdania, proste stwierdzenia, które wywoływały dreszcze. Uświadomiły mi, jak kruche a jednocześnie zaskakujące potrafi być ludzkie życie. Czasami wszystko zależy od drobiazgu od tego, jak szybko pojawią się obok ręce, które potrafią pomóc.
Myślę, że jest to moment, w którym warto zaznaczyć, że autor odszedł z pracy w pogotowiu w 2019 roku, właściwie na chwilę przed tym, zanim wybuchła zamykająca nas w domach pandemia. W "Pogo" zawarł w zaledwie ułamek tego, co spotkało jego zespół: wydarzeń i sytuacji z którymi przyszło im się mierzyć w trakcie dyżurów. Takich momentów było zdecydowanie więcej. Z perspektywy czytelnika nie wiem czy da się, czy można, w jakikolwiek sposób unieść to psychicznie bez uszczerbku na własnym zdrowiu… ?!
To książka napisana bez pardonu, a jednocześnie jej język jest dosyć niezwykły biorąc pod uwagę tematykę, o jakiej traktuje. Mimo odrobiny cierpkości, dawki rozczarowania (przede wszystkim systemem), wyczuwalna jest jednak głęboka wrażliwość. Przez to zawarty przekaz uderza jeszcze mocniej, intensywniej w odbiorcę. Niby tylko ponad 100 stron, a wydziera ogromną dziurę. Na dobrą sprawę ciężko mi osądzić czy jej zawartość bardziej opiera się na potrzebujących czy na tych, którzy tej pomocy udzielają. Oba zagadnienia są ze sobą tak spójne, że bez względu czy ktoś wykonuje podobny zawód czy tylko od czasu do czasu udaje się do lekarza, pozycja go pochłonie. Mam ze sobą dużo podobnych tematycznie książek, ale to w tej idealnie została przedstawiona kwintesencja pracy w roli ratownika medycznego.