Bnioff
-
„Miejsce człowieka nie zawsze jest tam, gdzie się urodził i gdzie mieszka. Dlaczego go tu ciągnie? Dlaczego tęskni za nim przez całe życie? W opowieściach z terenu dzisiejszych Mazur mieszają się losy: polskie, niemieckie, ukraińskie, ale nie ma wielkiej polityki. Są ludzie obciążeni niedopowiedzianą przeszłością”.
Książkę Anny Liminowicz „Zamalowane okna” można smakować wieloma zmysłami. Ten kapitalny debiut książkowy jest doskonałym miksem słowa i obrazu, co zapewne jest zasługą pierwszej i pewnie najważniejszej pasji Autorki, czyli fotografii. Limanowicz ukończyła fotografię prasową w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego oraz Polską Szkołę Reportażu, jej prace były wielokrotnie nagradzane przez międzynarodowe gremia i doceniane na całym świecie. Tym razem postanowiła popełnić reportaż o mazurskich przesiedleńcach zaburzając delikatnie proporcje między obrazem, a słowem, na korzyść tego ostatniego.
Nie znaczy to naturalnie, że „Zamalowane okna” są przegadane. Można wręcz zachwycić się niesamowitym wyczuciem i dyscypliną językową Autorki, która opowiadając o szalenie delikatnych sprawach i dając głos swoim bohaterom wpisuje się dokładnie w ich wrażliwość i potrafi zachować stosowny dystans i miarę. W sytuacjach, kiedy słowa wydają się bezsilne, zamieszcza obraz, fotografię, która nie tylko spełnia funkcję ilustracyjną, ale zdaje się dopowiadać pewne niewypowiadalne kwestie, czasem znaczy więcej niż najbardziej nawet sugestywne przymiotniki.
Można więc powiedzieć, że dostajemy reportaż totalny, który zawiera w sobie wszystkie najlepsze cechy gatunkowe i który z dość już przecież ogranego i znakomicie opisanego tematu potrafi jeszcze wycisnąć mnóstwo nieoczywistego materiału, potrafi wzbudzić emocje, które zwykle zastrzeżone są dla tematów współczesnych bardziej, niż dawno już przebrzmiałych, wyciszonych i czasem celowo zapomnianych. Wydaje się, że Autorka reprezentuje ten typ twórcy, dla którego ważne jest katharsis, który zaprasza swoich bohaterów do przepracowania historii z zamierzchłej przeszłości i bynajmniej nie chodzi tu o rozdrapywanie ran, ale o konfrontacja dorosłych dziś mieszkańców Mazur z ich wspomnieniami z dzieciństwa.
Narracja reportażu prowadzona jest więc na dwóch planach czasów, przeplatają się wspomnienia żyjących przodków niemieckich właścicieli ziemskich jeszcze sprzed II Wojny Światowej i pracujących dla nich Polaków. Rzecz dzieje się w miejscowości Perły, kiedyś Perlswalde.
Ostatni rozdział jest nieco inny w klimacie od czterech pierwszych, pojawiają się w nim bowiem inne postaci. Autorka zdradza, ze napisała go na podstawie książki „Nienawiść i pajda chleba” Tadeusza Willana oraz kilku książek Waltera von Sandena, wysiedleńca z Prus Wschodnich.
Jest coś takiego w tej pozycji, na marginesie należy się ogromny ukłon wydawnictwu Dowody na Istnienie, które nie boi się publikacji rzeczy unikatowych i po raz kolejny udowadnia, że potrafi w zalewie współczesnej twórczości wyławiać prawdziwe perły, że nie sposób jej odłożyć i zapomnieć. Do tej pozycji chce się wracać raz po raz, by bardziej ją oglądać, niż czytać, bo faktycznie, gdy już poznało się całą opisaną w niej historię, widać wyraźnie, że mamy tu do czynienia z fotoreportażem gęstym od emocji, w którym słowa pojawiają się niejako przy okazji. Jak słusznie zauważył wydawca, Liminowicz „pisze, kiedy zdjęcia nie mogą pokazać wszystkiego i sięga po aparat wtedy, gdy trzeba zamilknąć”. Stąd więc pewnie to uczucie obcowania z utworem totalnym, który jednak potrafi zaprosić wrażliwość czytelnika do dialogu, który zostawia dla niego naprawdę sporo miejsca i który nie pozostawia obojętnym.
Naprawdę znakomita rzecz, która może spodobać się nawet mniej wyrobionemu odbiorcy.