Michał Lipka
- Masterton lubi Polskę. Tu swoje korzenie w końcu miała jego żona. Dlatego też o Polsce – czy to tak dosłownie, czy poprzez drobiazgi w stylu typowo nadwiślańskich dań pojawiających się w tle – pisze często i z ochotą. W „Bazyliszku” także, wysyłając swoich bohaterów w podróż do Krakowa. I chociaż nie jest to najlepsza z książek autora, jak zwykle warto po nią sięgnąć i przekonać się, że mimo wszystko czyta się ją naprawdę dobrze i ma wiele udanych momentów.
Poznajcie Nathana Underhilla, kryptozoologa, który bada komórki macierzyste. Ma jeden cel: chce pomóc leczyć choroby, na które lekarstwa jak dotąd nie wynaleziono. Nie jest to jednak łatwe i wkrótce czeka go porażka. Ale jednocześnie na horyzoncie pojawia się nadzieja, bo oto podobno niejaki doktor Zauber, posługując się zapomnianymi praktykami, zdołał ożywić legendarnego bazyliszka i…
Ale i tym razem wszystko idzie nie tak. Nathan wraz z żoną konfrontują się ze stworem, jednak kobieta zapada w śpiączkę, a sam Zauber znika. Mimo to Underhill nie zamierza się poddać i z pomocą pewnej młodej dziennikarki wyrusza w podróż do Krakowa, w poszukiwaniu szalonego naukowca. Czy zdoła osiągnąć swoje cele? I czy przetrwa, skoro czeka na niego bestia, która zabijać potrafi samym spojrzeniem?
Pierwszą książką, w której Masterton pisał o Polsce było bodajże dziejące się w Warszawie w trakcie powstania „Dziecko ciemności”. „Bazyliszek” zaś to pierwsze dzieło, które traktuje o Krakowie. Miasto to zauroczyło autora na początku XXI wieku, nic więc dziwnego, że w końcu, w 2009 roku, wydał o nim powieść. A że zawsze lubił legendy, podania i wszelkie tego typu rzeczy, oparł ją na historii bazyliszka. Tak zaczął cykl, choć właściwie należałoby powiedzieć dylogię, bo poza tom drugi seria ta nigdy nie wyszła, traktującą o przygodach Underhilla, czasem nazywany też mianem „Łowców potworów” i…
… i Masterton ma w swojej karierze lepsze cykle i lepsze opowieści. Zdarza się. I tak wyszła mu z tego naprawdę przyjemna lektura z dreszczykiem, tym przyjemniejsza dla nas, Polaków, że osadzona w swojskich realiach. Owszem, nie cała jej akcja dzieje się w Krakowie, niemniej miasto to nie jest tylko akcentem, a pełnoprawnym bohaterem „Bazyliszka” i to cieszy. A Mastertonowi całkiem ten swojski dla nas klimat oddać się udaje. Zresztą to jeden z mistrzów klimatów i plastycznych opisów, jeśli chodzi o literaturę grozy i takich scen jest tu sporo.
Czy powieść straszy? Nie mnie, żadna książka nigdy mnie nie wystraszyła, więc obiektywny nie będę. Ale to bardziej niż taki rasowy starszak po prostu horror akcji, chociaż mrocznych czy pełnych napięcia elementów nam nie szczędzi. Minusy? Wszystko jest przewidywalne, czasem mocno naiwne, czasem przesadzone. Jak to u Mastertona, który czasem potrafi zaserwować nam takie rzeczy, że przełknąć jest je ciężko. Ale czyta się to szybko i przyjemnie, a przecież wszelki kicz i naciągane motywy to stały element horrorów, często przecież jakże pożądany. Bo chcemy się bać, chcemy mocnych wrażeń, chcemy krwi, seksu, przemocy i paranormalnych niezwykłości, poczucia zagrożenia, bezpiecznego obcowania z czymś, z czym obcować byśmy nie chciał, a przy okazji chcemy się zrelaksować, odprężyć, często wyłączyć myślenie – i to nam zapewnia właśnie Masterton.
I może ma bardziej udane powieści, ale po „Bazyliszka” i tak warto sięgnąć. Nie tylko dla Krakowa. Bo jeśli jesteście fanami horrorów, tu znajdziecie wszystko to, co lubicie w gatunku. A nawet jeśli nie wszystko przypadnie Wam do gustu, ogół i tak będzie całkiem pozytywny.