Pani M.
-
Nie mam pojęcia, jak to zrobiłam, ale kiedy sięgałam po tę książkę, nie wiedziałam, że to trzeci tom cyklu. Jakoś wyparłam tę myśl ze swojej świadomości. Postanowiłam jednak podjąć rękawicę i zacząć przygodę z tym cyklem od trzeciej części. Po lekturze już wiem, że będę chciała nadrobić zaległości. I nie, nie chodzi mi o to, że nie da się tej książki czytać bez znajomości dwóch poprzednich, bo tak nie jest. Miałam świadomość, że jestem w trakcie jakiejś historii i nie o wszystkim wiem, ale nie powiem, że jakoś wybitnie przeszkadzało mi to w czytaniu.
Zabierzyńscy myśleli, że limit nieszczęść został podczas wojny wyczerpany. Nie mieli jednak pojęcia, w jak wielkim są błędzie. Marysia może zapłacić ogromną cenę za ukrywanie Żydówki. Ocalona z wołyńskiego pogromu Wiktoria będzie musiała nauczyć się żyć w nowej rzeczywistości. Straciła wiele, ale czeka na narodziny swojego dziecka. Zosia zaś musi dołożyć starań, by uratować życie sobie i ukochanemu Luce, który jako esesman stacjonuje w dworze w Koszutach?
Tak jak wspomniałam na początku, nie czytałam dwóch poprzednich części tego cyklu, więc nie będę się tutaj do nich odnosić. Nie miałam większych problemów z odnalezieniem się w tej historii, choć, o czym już napisałam, miałam wrażenie, że pewnych informacji mi brakuje, jednak wiedziałam, na co się piszę, także nie wpłynie to w żaden sposób na moją ocenę tej powieści.
Jeśli chodzi o bohaterów, to jakoś najbliżej było mi do Wiktorii. Poznałam ją w bardzo trudnym dla niej momencie i od razu poczułam do niej ogromną sympatię. Trochę mroziło mnie to, jak inni podchodzili do tego, co się z nią stało. Ja jednak patrzę na to z innej perspektywy czasowej, mam też inne doświadczenia. Nie żyłam w czasach wojennych. Nie zmienia to jednak faktu, że nie umiałam spokojnie przyjąć może nie tyle co obojętności, a racjonalnego podejścia do tego, co się stało. Intrygujący był dla mnie też wątek Zosi i ze względu na nią najbardziej chcę przeczytać poprzednie książki. Chociaż w sumie ich matka też mnie intrygowała. Musiała mieć 100 światów ze swoimi córkami, przekonam się o tym pewnie, kiedy sięgnę po tamte książki.
Nie można odmówić tej powieści klimatu. Za jej sprawą przeniosłam się w miejscu i czasie. Bardzo zżyłam się z bohaterami i byłam ciekawa tego, co się z nimi stanie. Plus za czarno-białe zdjęcia i wstawki dotyczące porad z dawnych lat. Dzięki temu jeszcze bardziej zanurzyłam się w tej historii.
Nina Majewska-Brown potrafi oczarować słowem pisanym. Nie było to moje pierwsze spotkanie z autorką, znałam jej pióro już wcześniej i cenię je sobie. Za każdym razem jej powieści wzbudzają we mnie sporo przemyśleń. Każda z nich pozostawia po sobie ślad w moim sercu. Bohaterowie nigdy nie są mi obojętni. Tak było i tym razem. Uważam, że świetnie odnalazła się w wojennych klimatach. Trudnych, łatwo tutaj popaść w patos, ale autorka tego uniknęła. Pokazała za to doświadczoną przez los rodzinę, która na nowo musi odnaleźć się w piekielnie trudnej rzeczywistości. Dla mnie to była bardzo dobra literacka uczta. Trochę się na nią spóźniłam, ale nie żałuję, że się na nią zdecydowałam.