Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Uwięziona

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 3 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Uwięziona | Autor: Marcel Proust

Wybierz opinię:

Inka

  Uwięziona to kontynuacja wątku z Sodomy i Gomory pod hasłem miłości do Albertyny. I nie jest to raczej uczucie uskrzydlające. Mając świadomość, że jego wybranka woli kobiety, Marcel cierpi. Nie ma się co oszukiwać. To już piąta odsłona powieści M. Prousta z cyklu W poszukiwaniu straconego czasu. I o ile w poprzednich przygodę z alter ego autora można było rozpocząć w dowolnym momencie akcji, o tyle tutaj, poziom zaangażowania i zaawansowania już na to nie pozwala. Wymagane jest choćby powierzchowne streszczenie. Zatem tom pierwszy – W stronę Swanna: zapoznanie z bohaterem, jego obsesjami, przemyśleniami, neurastenicznym charakterem i spostrzeżeniami odnośnie literatury, sztuki, muzyki. Kolejna część: W cieniu zakwitających dziewcząt sama sugeruje fabułę. Rzecz o pierwszych fascynacjach bohatera. Nadal okraszonych zmysłem obserwacji i formułowania wniosków. Strona Guermantes to bardziej studium socjologiczne i analiza szczegółowa społeczeństwa francuskiego XIX wieku, a raczej jego elit. A Sodoma i Gomora świetnie pasuje do obecnego wydania. Stanowi wstęp do drobiazgowego rozpatrywania różnych konfiguracji związków. Od hetero do homoseksualnych. Obecna psychologia zakwalifikowałaby je najprawdopodobniej do kategorii patologicznych. Ale nie przez ich normatywność, a raczej toksyczny charakter.

 

Trzeba przyznać, że czytanie obecnego tomu wymaga niezwykłej cierpliwości. Po pierwsze drażnią opisy chorobliwej zazdrości i ich powtarzalności przez ponad czterysta stron tekstu. Poza tym brakuje tutaj świeżego pomysłu na sugestywne refleksje nad upływającym czasem i pięknem sztuki. Mimo, iż fragment poświęcony malarstwu holenderskiego artysty Vermeera jest imponująco dobry. Tak samo jak ustęp o Fiodorze Dostojewskim. Powraca tutaj cała maestria operowania słowem opisującym kolor, wrażenia zmysłowe. Prawdziwa synteza sztuk. Jest za to, niestety, także przyziemny nakaz śledzenia Albertyny. Jej tytułowe uwięzienie i cały szereg słownych ataków, które podsumować możemy jednym trafnym zdaniem: „Kochamy jedynie to, czego nie posiadamy całkowicie”. W wersji popularnej dla mas przekaz ten sprowadziłby się do pogoni za króliczkiem, w której atrakcją jest sam pościg, a nie zwierzyna.

 

Proust, na oczach czytelnika, brutalnie odziera fabułę z tajemniczości. Pokazuje Marcela, który krok po kroku zdobywa Albertynę. Stosuje przy tym cały znany od wieków arsenał środków – od komplementów po prezenty. Z kolei wybranka – kusi, wabi, zwodzi, myli. Żadna nowość. Również zakończenie tych amorów.

 

Z wątków i postaci drugoplanowych ciekawie prezentuje się wojna salonowa między panią Verdurin (taka nasza Dulska) a baronem de Charlus. I to jeszcze jeden ukłon w stronę ukazania przepaści dzielącej subtelny świat arystokracji i bezwzględny światek kapitalistów materialistów. Pod lupą i w dużym zbliżeniu okazuje się, że niewiele je dzieli. O ile Proust potrafi bezbłędnie rozpoznać te subtelności, a nawet wiarygodnie przedstawić, o tyle jego charakterystyki kobiet są raczej powierzchowne. Być może na niekorzyść działa sam fakt, że Proust to mężczyzna, w dodatku homoseksualny mężczyzna podejrzewany o mizoginizm. Bowiem w przypadku innych bohaterów każdy przypadek to ciekawe studium psychologiczne. Zwłaszcza Marcel, o którym coraz trudniej myśleć i pisać z sympatią. Na jaw wychodzą jego wszystkie najgorsze cechy: egoizm, a nawet narcyzm, neurastenia, zaborczość i zazdrość. Z jednej strony to ciekawe doświadczenie czytelnicze, z drugiej – lekko męczące, gdyby nie akcenty erotyczne naddane lekturze. Co prawda, nie tak natrętne i oczywiste, jak u Blanki Lipińskiej, ale, ale. Przecież to XIX wiek. Klasyka. Czego nie można powiedzieć o 365 dniach.

 

Stracony czas nie odnalazł się jeszcze i w piątej części.

Atypowy

  Marcel Proust jest wirtuozem pisanego słowa. „Uwięziona” wciąga i uwodzi swoją narracją, choć pewnie część zasługi należy przypisać też tu osobie tłumacza – genialnego Tadeusza Boya Żeleńskiego.

 

Jak pisałem już przy okazji recenzji „Sodomy i Gomory”, poprzedniego tomu cyklu „W poszukiwaniu straconego czasu”, mamy tu do czynienia z opus magnum tego genialnego francuskiego pisarza. Marcel Proust tworzył swoje dzieło życia przez kilkanaście lat, i nie zdążył go w pełni ukończyć aż do śmierci. Ostatnie dwa tomy, w większości już przygotowane do publikacji, musiały być jeszcze zredagowane pośmiertnie przez brata autora. Choć wydaje się, że sięgamy po biografię Marcela, jest to de facto powieść quasi-autobiograficzna. To znaczy, że autor sięga pełnymi garściami ze swojego życia, jednak to co nam przedstawia zawiera w sobie wiele fikcji. Trudno jednak bez znajomości jego życia jednocześnie rozstrzygnąć co jest prawdą, a co wytworem wyobraźni tego niezwykłego pisarza.

 

„Uwięziona” to już piąty tom serii. Główny bohater cyklu, Marcel, związał się z Albertyną, w której szaleńczo zakochał się w poprzedniej części. Jednak już z lektury „Sodomy i Gomory” dowiadujemy się, że podejrzewa ją (słusznie) o skłonności homoseksualne. W ten sposób, siłą rzeczy, tworzony przez nich związek już u podstaw staje się toksyczny. Jeśli miałbym podsumować cały tom dwoma słowami, to napisałbym właśnie, że opowiada o toksycznej relacji.

 

Całkiem zasadne jest pytanie, czy chcemy czytać tak rozbudowaną książkę o nieszczęśliwej miłości? Z jednej strony chciałbym odpowiedzieć, że nie. Dlaczego wolny czas przy książce miałby kojarzyć mi się z tym co przykre. Z drugiej jednak strony ciężko przerwać lekturę Marcela Prousta. Jego sława nie wzięła się znikąd. Ma niebywałą wręcz zdolność ubierania trudnych emocji w trafne słowa. Jego szkice psychologiczne (nie tylko Marcela i Albertyny, ale również wielu pobocznych bohaterów) swoim poziomem nie ustępują twórczości Dostojewskiego. Dlatego, mimo, że tematyka tego tomu jest przykra, lektura pozostaje wielce satysfakcjonująca. Zobaczcie w jaki sposób Marcel Proust pisze o miłości, nawet tej nieszczęśliwej:

 

Miłość jest może jedynie rozchodzeniem się kręgów, które pod wpływem jakiegoś wzruszenia mącą duszę.”

 

Toteż w miłości, nie tak jak w zwyczajnym życiu, trzeba się bać nie tylko przyszłości, ale nawet przeszłości, która często realizuje się dla nas aż po przyszłości; a nie mówię tu jedynie o przeszłości której się dowiadujemy po czasie, ale o tej, którą przechowujemy w sobie oddawna i w której nagle nauczymy się czytać.”

 

Marcel i Albertyna tworzą w „Uwięzionej” dysfunkcyjny związek. On wiedząc o skłonnościach swojej ukochanej stara się całkowicie ją kontrolować. Tego dotyczy właśnie tytuł tej części cyklu. Marcel wciąż pozostaje nieszczęśliwy. Szamocze się sam ze swoimi myślami, gotów rozstać się z Albertyną, jednak jednocześnie jest niezdolny do tego kroku, ponieważ przekonany jest, że nie przeżyje rozłąki. Jest to sytuacja patowa, w której odcinana od wszystkich relacji Albertyna też cierpli. To powieść o wyniszczającej zazdrości:

 

Z chwilą gdy nasza zazdrość wyszła na jaw, ta co jest jej przedmiotem widzi w niej brak ufności uprawniający oszukiwanie.”

„Daremnie ukrywamy zazdrość: osoba którą ją budzi przenika ją rychło i ma się na baczności.”

 

Marcel Proust w sposób niezwykle przenikliwy obnaża pewne mechanizmy jakimi kierują się ludzie. Pewne nasze przyzwyczajenia, o których nie mówi się głośno, stanowią często pewne powszechne (choć nieuświadomione) schematy działania. Czyż nie jest wszak prawdą to, że najczęściej żartujemy z tego, czego tak naprawdę się boimy?

 

Rzeczy, o których się mówi najczęściej żartując, to są na ogół właśnie rzeczy, które sprawiają kłopoty; nie przyznajemy się do tych kłopotów, może z tajoną nadzieją, że właśnie osoba, z którą się rozmawia, słysząc że sobie żartujemy z tego, pomyśli, że to nieprawda.”

 

Serdecznie polecam Wam lekturę tej części cyklu „W poszukiwaniu straconego czasu”. Podobnie jak w przypadku „Sodomy i Gomory” mogę napisać, że czas z tą książką nie będzie należał do straconego. Lojalnie jednak uprzedzam, że czytając ponad czterysta stron tekstu na temat nieszczęśliwej i toksycznej miłości, nie poczujemy się na duszy lepiej. Dlatego rozważcie czy jesteście gotowi na to emocjonalne wyzwanie.

Tomasz Niedziela

  Kolejny niespieszny tom wielkiej serii powieściowej Prousta. Dalej pozostajemy razem z Albertyną i Panem de Charlus i z obojgiem jakoś tam przyjdzie nam się w tym tomie rozstać. Akcji tradycyjnie mamy niewiele, dwieście stron to jedno zaledwie przyjęcie. Emocji za to sporo.

 

Można powiedzieć, że ta część to przede wszystkim studium zazdrości Marcela. Studium obsesyjnej wręcz zazdrości, ale o lekkim na szczęście przebiegu, bez żadnych widocznych konsekwencji. Zazdrość jest fascynującym tematem bardzo często eksploatowanym w twórczości artystycznej. Zazwyczaj prowadzi do zbrodni, tragedii i miejsca by nie starczyło, żeby wymienić dzieła, w których rzecz takie miały miejsce. Z reguły jest tak, że osoba o którą się jest zazdrosny cierpi równie mocno jak i sam zazdrosny, a często i bardziej. Odnoszę wrażenie, że tutaj mamy do czynienia z zupełnie innym, odwrotnym wręcz przypadkiem. Albertyna niespecjalnie przejmuje się zazdrością Marcela, mało tego, daje mu mnóstwo powodów do podejrzeń, jest prawie patologicznym kłamcą – zwłaszcza jeżeli chodzi o nieistotne szczegóły. I prawie zawsze wcześniej czy później jej kłamstwa wychodzą na jaw. Może to jakiś objaw chorobowy? I cóż z tego? To ciekawe, trochę inne, spojrzenie na zazdrość.

 

Dalej oczywiście poruszamy się wśród klasy próżniaczej, która przecież jakoś musi wypełnić swój czas. Nie mając nic do roboty skupia się na przyjęciach, rozrywkach i przede wszystkim plotkach. Może nawet nie plotkach co obmowach. Ileż powstaje problemów, konfliktów. Dlaczego ten czy ów nie został zaproszony na koncert czy obiad, czemu ten nie bywa i jaki jest stosunek do sprawy Dreyfussa (której echa odbijają się cały czas). Nieporozumienia, niedomówienia, wreszcie źle zasłyszane plotki doprowadzają nawet do tragedii. Pan de Charlus przez pół roku chorował, nie rozumiejąc skąd wzięło się jego odrzucenie, wszak uważał się za arbitra elegantiarum i to we wszystkich dziedzinach. Problemy i konflikty, które się pojawiają wśród klasy próżniaczej wydają się tak błahe i nieistotne, a w tamtym czasie i w tamtym otoczeniu były wręcz esencją życia towarzyskiego. Zastanawiam się, czy teraz jest inaczej?

 

I cały czas mnóstwo dygresji, wtrąceń, wspomnień przy każdej nawet najmniejszej okazji. Jest przecież takie pojęcie jak „powieść dygresyjna” (może raczej poemat dygresyjny), ale to było sto lat wcześniej zanim Proust zaczął pisać swą powieść. To jednak przecież jedna z tych rzeczy, która stanowi o uroku tej książki. Następnie długie zdana, złożone – tak podobno obecnie się nie pisze, na nic nie ma czasu, wszystko musi być szybko, byle jak podane. Ciągłe zmiany, za którymi nikt nie nadąża. Rzeczywiście może tak będzie, że czytający, zwłaszcza klasykę, staną się dinozaurami. Wielokrotnie jedna wieszczono upadki różnych mediów (jak radio) czy właśnie papierowego czytelnictwa, a chyba mimo wszystko rzeczy mają się nie najgorzej (czyli mamy tu pomieszanie pesymizmu z optymizmem).

 

Często zastanawiam się nad tym, dlaczego dana książka przetrwała próbę czasu, stała się arcydziełem i cały czas jest czytana. Co stanowi o takim sukcesie? Czym jest to spowodowane i czy przypadkiem jest jakiś przepis na taki sukces? Pewnie jacyś specjaliści i znawcy literatury znają odpowiedź na to pytanie. Ale ja, biedny bloger, ciągle zastanawiam się nad tym fenomenem. I ciągle jestem zafascynowany klasyką literatury i chyba nigdy mi to nie przejdzie. A Prousta to przeczytam sobie jeszcze kilka razy. Bo naprawdę warto czytać...

Sylfana

  Powieść pt.”Uwięziona” to kolejna część cyklu „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta. Cała seria jego książek uznawana jest za literaturę wybitną, wchodzącą w poczet najpiękniejszych językowo i kreatorsko opowieści stworzonych na całym świecie. Wybitność tej serii potwierdzona jest opiniami i komentarzami wielu krytyków i recenzentów twórczości pisarskiej. Z tym zdaniem nie warto polemizować, gdyż rzeczywiście obiektywnie jest to cykl warty przeczytania pod wieloma względami, szczególnie w odniesieniu do zabiegów językowych i stylistycznych, które przeprowadził sam autor. Nie możemy również zapominać o roli polskiego tłumacza, Tadeusza Boya – Żeleńskiego, który też przyczynił się do sukcesu cyklu w naszym rodzimym kraju. Przekład ten wydaje się idealnie współgrać z oryginałem, a sam Boy – Żeleński jako sprawny operator języka literackiego wyszlifował wspomniany tekst i zrobił z niego drogocenny brylant kulturowy.

 

Tematem tej części cyklu staje się trudna, skomplikowana miłość głównego bohatera do Albertyny, kobiety przejawiającej skłonności homoseksualne. Marcel nie jest w stanie pogodzić się z tym faktem, że nie jest wystarczającym materiałem miłosno – seksualnym dla dziewczyny, choć też coraz częściej miewa jej dość pod wieloma względami. Nie może przyjąć o wiadomości, że ktoś mógłby go odtrącić od siebie, boi się samotności, rozstanie uważałby za swoją osobistą porażkę życiową. Robi więc wszystko, żeby ograniczyć Albertynie kontakty międzyludzkie, chce ją w pewien sposób uwięzić, aby była ona od niego całkowicie zależna. Bohaterem miotają różne uczucia – od miłości, do nienawiści, choć ta paleta zdecydowanie jest bardziej rozbudowana o emocje pośrednie, nie do końca negatywne, ani pozytywne.

 

Narracja wydaje się być mistrzostwem pod względem doboru słów, które mają przedstawiać stosunek emocjonalny mężczyzny do kobiety i całego świata. Szczegółowość opisów porusza wrażliwe struny czytelnika, utożsamia się on z emocjami bohatera, zaczyna go rozumieć, choć powierzchownie zachowanie jego jest skażone złością, poczuciem niesprawiedliwości, niezrozumieniem. To wszystko może być dla odbiorcy niezwykle obciążające, ale z drugiej strony przecież o to chodzi, żeby w każdej historii doszukiwać się prawdy w emocjach, myślach i zachowaniach. Tutaj równowaga została utrzymana, tak samo jak w poprzednich częściach cyklu.

 

Miłość przedstawiona przez Prousta jest toksyczna, skażona, patologiczna, niepoprawna pod wieloma względami. Ale właśnie to wszystko ją mocno uwiarygodnia, nadaje smaczku, fascynuje i przyciąga. Nie brakuje tu też tej romantycznej strony namiętności, która raz bywa budująca, a raz wyniszczająca. Z jednej strony ciężko się czyta o tych skomplikowanych relacjach, z drugiej czujemy się zobowiązani do dotarcia na koniec powieści. Jest w tej historii coś niezwykłego, intrygującego, a nawet wzbudzającego grozę.

 

Proust potrafi pisać o wrażeniach zmysłowych. Mocno w tej części skupia się na doznaniach węchowych i wzrokowych, przypomina o określonych zapachach, opisuje je w taki sposób, że wyobraźnia czytelnika szaleje. Synestezja jest tutaj wprowadzona w każdą przestrzeń fabularną – w opisy miejsc, wyglądu bohaterów, szczególnie samej Albertyny, której piękno chce uwydatnić sam główny bohater. Te opisy są niebywale mocne, głębokie i dotykające czytelników w sposób namacalny – czasami miły, a czasami skrajnie bolesny. Można zatem śmiało powiedzieć, że właśnie na tym polega fenomen dzieł Marcela Prousta. Polecam gorąco!

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial