Inka
- Wybucha pandemia… Początkowy szok i niedowierzanie wkrótce zamienia się w panikę i chaos. Kolejna faza to szereg pytań, jak zorganizować życie i przeżycie. Sztab medyków i polityków konstruuje zalecenia, rekomendacje (dla pokornych) i restrykcje (dla opornych). Powszechnie stosowanymi hasłami stają się: kwarantanna, zaraza, zakaz. Nie… to nie koronawirus, który sparaliżował świat ponad dwa lata temu, tylko dżuma, która zaatakowała w XVII wieku. Ale skąd my to znamy? Zbieżność rozporządzeń dotyczących „morowej zarazy” z 1665 roku i 2019 roku jest nadal nad wyraz wymowna. Decyzje władz miasta w powieściowym Londynie dotyczą dokładnie tych samych bolączek, których świadkami są nam współcześni. Mowa bowiem o bezpłatnej pomocy, zamykaniu domów, okadzaniu i wietrzeniu sprzętów, grzebaniu zmarłych, oznaczaniu „zapowietrzonych”, zamiataniu ulic, zakazie ucztowania i organizowania widowisk publicznych.
Turpistyczne opisy objawów choroby mieszają się w równych proporcjach z próbami nakreślenia metod leczenia. A mickiewiczowskie „szkiełko i oko”, racjonalne postrzeganie zastanej rzeczywistości, wcale nie ustępuje irracjonalnej trwodze w postaci gniewu bożego i kary nałożonej na ludzkość za grzeszny żywot. Ta egzaltacja w stylu biblijnej przypowieści o sumieniu i sercach rozpływających się we łzach utrzymana jest konsekwentnie do końca Dziennika…
W tym tonie utrzymanych zostało również wiele historii konkretnych nieszczęść opisanych przez pierwszoosobowego narratora, który przedstawia siebie i swoje motywacje już na wstępie. Ten rymarz, samotny właściciel sklepu kolonialnego, w bezpośrednim zwrocie do czytelnika, wyjaśnia pobudki szczegółowych prezentacji konkretnych przypadków: „(…) podam, jak umiem najwierniej, w przekonaniu, że może niejednemu biedakowi posłużyć za wzór, w razie gdyby znów miała nastąpić podobna plaga (…).”
Ciekawe, że to, co stworzył w swojej fikcyjnej powieści Daniel Defoe, autor i dziennikarz przełomu XVII i XVIII wieku, któremu zawdzięczamy nieśmiertelne Przypadki Robinsona Kruzoe, tak żywo oddziaływało na współczesnych pisarzy. We wstępie do niniejszego wydania Gustaw Herling – Grudziński wspomniał, że często sięgał do tekstu Dziennika… podczas pracy nad Innym światem. Zwrócił uwagę na zagrożenie płynące z przekraczania granicy „(…) gdzie kończy się suma jednostek ludzkich, a zaczyna się suma cyfr”. Codzienne i tygodniowe raporty zachorowań i zgonów w latach 2019 – 2022 są nad wyraz wymowne: ciągi tabel, cyfr, anonimowych wykresów.
Z kolei Zofia Sinko w Posłowiu z 1959 roku wskazuje na uniwersalizm pandemii XVII – wiecznej i jej schemat odtworzony w Dżumie Alberta Camusa osadzonej w roku 194… Nieokreślony czas, okoliczności powtarzalne jak w matrycy.
Wracając do narratora. Przedstawia się w ostatnich słowach książki, podpisując tekst inicjałami H.P. Badacze literatury wskazują na wątek autobiograficzny i sugerują rzekomą relację wuja Daniela Defoe. Prawdą bezsprzecznie jest, że autor opierał się na starych rejestrach, sprawozdaniach i kazaniach, a bezpośrednim impulsem była zaraza w Marsylii w 1720 roku. Uwiarygodnieniu historii służą zresztą bogate materiały graficzne: sugestywne szkice (najczęściej różne wariacje śmierci kostuchy przywołujące na myśl słynny średniowieczny danse macabre), ale i sztychy przedstawiające dawny Londyn. Swoiste dokumenty życia społecznego ilustrujące z kronikarską dokładnością pandemiczną rzeczywistość: kopanie grobów, trumny, wozy z nieboszczykami. Poza tym – wykresy, zestawienia statystyczne, tabele.
Już w tytule możemy odszukać wskazówki samego autora uwzględniające wydarzenia publiczne, ale i prywatne. Stąd dwóch bohaterów. Główny narrator, jego raport w formie dziennika, monologu wewnętrznego oraz bohater zbiorowy, czyli społeczeństwo londyńskie. To jego przemiany obserwujemy w kolejnych falach pandemii i w jej odwrocie. Z pozycji różnych grup społecznych wyznaczonych statusem materialnym, a także pozycją zawodową.
Zdecydowanie nie jest to propozycja na ekspresową lekturę. Bohater nie oszczędza czytelnika. Mówiąc nawet kolokwialnie: katuje rozwlekłością opisów, drobiazgowością relacji zdawanej krok po kroku, wydarzenie po wydarzeniu. Opatrując wszystko własnymi komentarzami, przemyśleniami. Często również stopuje akcję: „Ale o tym opowiem obszerniej we właściwym miejscu”; oszczędnie dozuje dialogi.
A jednak suma olśnień podczas kontaktu z Dziennikiem… jest tak liczna, że przerasta ewentualny dyskomfort wynikający z monotonnego przytaczania ciągu liczb zmarłych. Te statystyki zmieniające się w słupki danych, a nie konkretne imiona, nazwiska, ulubione potrawy, zajęcia, et cetera, dodatkowo przerażają aktualnością. Powtarzając z Herlingiem: „(…) kończy się suma jednostek ludzkich, a zaczyna suma cyfr”. Ku przestrodze.