Doris
-
Chińska literatura i kultura są nam znane dość powierzchownie, choć widać, że obecnie staramy się te zaległości nadrabiać. I dobrze, bo z dotychczasowych lektur wyniosłam wiele ciekawych przemyśleń.
Tym razem mam przed sobą „Dziewczyny z Północy” Shen Keyi. Mieszkanki prowincjonalnych miasteczek, zapomnianych i zaniedbanych wiosek, marzą o wielkim mieście, gdzie otworzyłyby się przed nimi zupełnie nowe życiowe możliwości. „Takie miasta wszystkie są podobne – ulice nierówne i wąskie, z propagandowymi hasłami na murach, liście drzew pokryte brudem i pyłem, na ziemi co krok kupki przeżutego betelu.” Prowincja wszędzie jest taka sama, stagnacja i beznadzieja zabija młodość i ambicję.
Jaki jest los dziewczyny, bo o nich tu mowa, która szuka szczęścia w dużym mieście i liczy na poprawę losu? Literatura chińska, przynajmniej ta nieliczna, jaką znam, sprawiła na mnie wrażenie smutnej, melancholijnej. Z reguły też opowiada o małych społecznościach, takich jak opisana na początku „Dziewczyn z Północy” ich rodzinna wieś.
Bohaterki opowieści, kompletnie nieznające świata, niewykształcone, naiwne dziewczęta, skuszone obietnicami, wyjeżdżają do miasta, daleko od domu, same, bez pracy i bez dokumentów uprawniających do pobytu. Są pracowite, uczciwe i zdeterminowane. Tymczasem jedyne, na co inni zwracają uwagę, to ich ciała. Ciała użyteczne, jeszcze niewinne, najlepiej dziewicze. Dziewczyny stają się więc towarem, który wystawia się na aukcję, kto da więcej. Rzeczą do użycia, głównie seksualnego, ale też każdego innego. Bieda jest jak piętno wypalone na czole, które trudno ukryć.
Xiaohong jedzie do miasta z nadzieją, nie mając pojęcia, co ją tam czeka i zarazem nie mając też żadnego pomysłu na siebie. Prowadzi ją silny, nie do przezwyciężenia imperatyw, by uciec z zapyziałego miasteczka i dać sobie szansę. Szczęście, że nasza bohaterka ma silny charakter, który jakimś cudem pozwala jej wychodzić cało z największych opresji. A niebezpieczeństw czyhających na młodą, ładną i bezbronną dziewczynę jest w mieście bez liku.
Autorka operuje mocnym językiem, nie owija niczego w bawełnę, nie waha się poruszać trudne tematy w sposób bezpruderyjny i bez osłonek. Aborcja, menstruacja, seks, prostytucja. Nie ma tabu. Mężczyźni są tu najczęściej obleśni, wyrachowani, taksujący kobietę lubieżnie z góry na dół i nie przyjmujący do wiadomości tego, że oprócz ciała ma ona jeszcze duszę i intelekt, że można ją zranić.
Słowa „wypadki w jej życiu pozwoliły Xiaohong zrozumieć, że mężczyźni wcale nie są jak świnie. Świnie przynajmniej się nie odzywają”, najlepiej świadczą o jej stanie ducha. Niebywała siła i optymizm pozwalają jej nie tylko to przetrwać, ale uczą ją, jak umiejętnie wykorzystać swoje atuty. Dlaczego jednak musi w ogóle je wykorzystywać?
Miałam wrażenie, choć zaznaczam, iż jest to moje subiektywne odczucie, że to „kupczenie ciałem” zostało w dużej mierze wdrukowane również w psychikę chińskich kobiet, które nawet, gdy nie są do tego zmuszone sytuacją, same taką narrację często narzucają. Xiaohong czyniła to wiele razy, choćby chcąc odwdzięczyć się za pomoc.
Szokuje też instrumentalne traktowanie poczętego dziecka, postrzeganego jako „larwa w brzuchu” i usuwanego niczym obrzydliwy, psujący urodę pryszcz z czoła.
Myślę, że moje wrażenie nie jest odosobnione. Cały świat, w który wkraczamy za Sheng Keyi, wydaje się bezwzględny, fizjologiczny, przyziemny. Każdy myśli tylko o tym, by przetrwać, urządzić się jak najwygodniej, wykorzystać wszystkie swoje atuty, nawet kosztem innych, by polepszyć swoją pozycję. Wśród uczuć dominuje pożądanie, ale takie, które po zaspokojeniu nie zamienia się w miłość, a co najwyżej w nudę. W tej rzeczywistości także kobiety myślą podobnie. To trochę przerażające, życie w ten sposób, całkiem przypomina mi wegetację.
Słyszeliśmy o opresyjnych rządach w Chinach, o kontroli urodzeń, jednak w zdumienie wprawiła mnie skala ingerencji aparatu państwowego w prywatność człowieka, decydowania o jego życiu rodzinnym, o płodności, macierzyństwie. I to ingerencji nadzwyczaj brutalnej, naruszającej intymność i godność.
Główna bohaterka reprezentuje całą rzeszę podobnych dziewcząt z Północy. Jej los to zaledwie jeden z możliwych wariantów, których tu obserwujemy więcej, a żaden z nich nie jest ani trochę szczęśliwy. Symbolem podejścia do bliskości, do kobiety, do miłości, są rosnące z dnia na dzień coraz bardziej piersi Xiaohong. Przytłaczają ją, przesłaniając to, jaka jest naprawdę, co czuje, czego pragnie, jej intelekt, zaradność i życzliwość. Xiaohong to tylko, albo aż, gigantyczny biust, to sama fizyczność i możliwości jej wykorzystania. Dlatego też ciągną ją one w dół, spowalniają, odbierają energię do działania.
Co mają począć chińskie kobiety, by odzyskać należne sobie miejsce w społeczeństwie. Czy koniecznie muszą pozbawić się kobiecości, by zaczęto traktować je z szacunkiem. Czy też wówczas będzie tylko gorzej? Ogromne znaczenie ma tu także kod kulturowy. Prawdopodobnie za jego sprawą kobiety potulnie godzą się ze swoim losem, nie wiedząc nawet, że mogą protestować, a ich próby wyrwania się z błędnego koła schematu pokoleń skazane są z góry na porażkę. Mało tego, same się w ten schemat wpasowują.
Książka mną wstrząsnęła. Chiny, wielki, nowoczesny kraj, eksporter elektroniki i technologii, z autostradami i sięgającymi nieba szklanymi wieżowcami, a jednocześnie tak zamierzchłe, feudalne klimaty, rodem sprzed stuleci. Wszystko tu obraca się wokół seksu, mobbingu i przemocy. Współgra z tym ostry, dosadny, jędrny styl, opisujący sytuacje niejako z boku, obiektywnym okiem, ocenę pozostawiając nam.
Gdyby nie jasne chwile, które rozświetla przyjaźń między dziewczętami i ich wzajemna życzliwość, wrażenie osaczenia przez niemoc, uczucie bezradności i wściekłości, byłoby znacznie większe. Dodam też, że wściekłości również na same dziewczęta, które zamykają się w swojej klatce i wyrzucają precz klucz. Z drugiej strony zaś wiem, i to chyba złości mnie jeszcze bardziej, że ich sytuacja obyczajowa, ale też na rynku pracy, w zakresie możliwości zdobycia wykształcenia i dostępu do awansu, jest bardzo trudna i utrwalona kulturowo. Młodziutkim, pozbawionym oparcia w rodzinie, rzuconym „na głęboką wodę” dziewczynom, z pewnością nie uda się tego zmienić w pojedynkę. Długo jeszcze pozostaję ze swymi smutnymi refleksjami po skończeniu lektury „Dziewcząt z Północy”.