Inka
-
Informacja, że książki Mitcha Alboma zostały przetłumaczone na czterdzieści siedem języków i opublikowane w czterdziestu dziewięciu krajach robi wrażenie. Prawie każda spisana i przeczytana historia zasługuje na szacunek. Ale, ale… Nieznajomy na tratwie nie zachwyca tak, jak to obiecuje wydawca. Dla porównania – Chata Williama P. Younga oraz Życie Pi Yanna Martela. Można dorzucić także Robinsona Crusoe Daniela Defoe i film Cast Away z Tomem Hanksem w roli głównej. Wszystkie wymienione przykłady traktują o człowieku wystawionym na próby, w starciu z żywiołem, katastrofą. Pojawiają się wątki walki o przetrwanie, a z czasem pytania filozoficzno – egzystencjalne. Swoje miejsce ma również stosunek do Boga odmienianego przez przypadki we wszystkich religiach świata. Chata zaskakuje Bogiem – czarnoskórą kobietą i uwspółcześnieniem biblijnego wizerunku stwórcy; dopasowaniem do konkretnych, skrajnych opowieści zawartych w fabule. Życie Pi samo w sobie przypomina historię Robinsona Crusoe. I tak wydaje się czytelnikom, aż do samego zaskakującego epilogu, który dręczy otwartością potencjalnych rozwiązań. A sam Robinson? Wiadomo. Klasyka.
Na tym tle książka Alboma wypada mało wyraziście. Choć zaczyna się obiecująco. Jest kilka momentów przykuwających uwagę, oryginalnych, ale jako całość – taka szkolna „czwórka”. Nieprawdopodobnie i niewiarygodnie wybrzmiewa zwłaszcza zakończenie. Ktoś mógłby zakwestionować tę opinię i żachnąć się: - Przecież cała fabuła balansuje na granicy nierealności. Mimo wszystko. Są historie, nawet te najbardziej fantastyczne, które za sprawą autorskiej perswazji, stylu i kompozycji, stają się najprawdziwszymi z prawdziwych. Niestety nie w przypadku tej pozycji. Chociaż jako powieść popularna sprawdza się idealnie. Zawiera krótkie, zwięzłe rozdziały, dialogi są konkretne, proste, a opisy (i tak skąpe) pozbawione są sienkiewiczowskich dłużyzn. Ambicje religijno – filozoficzne równoważy klimat dreszczowca, a charakterystyki postaci jako żywo przypominają średniowieczne wzorce osobowe. Czytelne od początku do końca.
W warstwie fabularnej - nic zaskakującego. Po katastrofie jachtu Galaxy na tratwie dryfuje dziesięć osób, cudem ocalałych. Po kilku dniach dołącza do nich, jak sam się przedstawia, Bóg. I wszystko zaczyna się komplikować. Rekonstrukcji wydarzeń próbuje dokonać inspektor Jarty LeFleur, który dzięki pozostawionemu notatnikowi i relacjom medialnym dopasowuje fakty. Milioner Jason Lambert postanawia zabrać w podróż „Wielkich” tego świata, liderów i specjalistów w swojej dziedzinie. Liczy na to, że zetknięcie ze sobą tylu tak wyjątkowych osób w jednym miejscu będzie skutkowało powstaniem czegoś przełomowego. To „coś” to idea, która zachwyci wszystkich. Może byłaby na to szansa, gdyby nie katastrofa i dziesiątka ocalałych, wśród których są sam Lambert, poza tym Nevin Campbell, pięćdziesięciosześcioletni brytyjski potentat medialny, Geri – trzydziestodziewięcioletnia była pływaczka olimpijska i żeglarka, trzydziestoczteroletni Yannis, grecki ambasador, siedemdziesięciojednoletnia Latha Laghari, właścicielka firmy kosmetycznej, stylistka Nina, małżeństwo kucharzy Jean Philippe i Bernadette, ośmioletnia Alice oraz Benjamin „Benji” – marynarz pokładowy.
Ciekawie prezentuje się w tej powieści zastosowana przez Alboma technika rozbicia na trzy płaszczyzny trzech różnych punktów widzenia. Strefy: Na morzu, Na lądzie, Wiadomości odpowiadają, po kolei, narracji pierwszoosobowej Benjamina. To główny trzon powieści stanowiący treść notesu – pamiętnika – wyznania do zmarłej żony Annabelle. I ta jest najbardziej przejmująca, tajemnicza. Narracja trzecioosobowa należy do inspektora i dotyczy śledztwa, zagadki kryminalnej pod szyldem: co się stało? Ostatni rodzaj relacji to dziennikarskie newsy; głos mediów uzupełniający biografie rozbitków i policyjne ustalenia.
Osobnym torem rozwija się wątek wpływu cywilizacji i technologii na współczesnego człowieka. Niestety, to tylko akcent, który nie zostaje pogłębiony. Jest jedynie impulsem do wytłumaczenia, usprawiedliwienia motywacji bohaterów. I wstępem do rozmowy o roli Boga, pytań o wiarę. Rozbitkowie walczą z rekinami, własnymi słabościami, słońcem, brakiem wody i jedzenia, obrażeniami i… jeszcze jakby tego było mało… z nieznajomym tytułującym siebie Bogiem. Ten zresztą naprawdę się ujawnia. Tyle, że nie w postaci jakiej spodziewaliby się odbiorcy. Wątpliwości bohaterów są wątpliwościami czytelnika. Bo jak zareagować na wyartykułowany wyraźnie warunek ocalenia: przetrwacie, jeśli tylko wszyscy, w tym samym czasie, uwierzycie, że jestem tym, kim jestem?
Dziwna to powieść, ale przez tę nietypowość, ciekawa. Brakuje jednak głębi rozmyślań. Jest powierzchowność. Gładka tafla historii bez wstrząsów świadczących o genialności lektury.