Inka
-
Kto sięga po czwarty tom powieści rzeki, powieści życia Marcela Prousta z cyklu W poszukiwaniu straconego czasu jest już świadomym czytelnikiem wiedzącym, czego się spodziewać i czego oczekiwać. Sodoma i Gomora to kolejna, po W stronę Swanna, W cieniu zakwitających dziewcząt i Stronie Guermantes odsłona fikcyjnej historii w formie osobistego pamiętnika, w którym narratorem jest alter ego samego autora. Neurasteniczny Marcel Proust przelał na swojego bohatera własne marzenia, lęki, frustracje i przemyślenia nad francuską belle epoque XIX wieku. Nie bez przesady uznaje się tę pozycję za jedną z ważniejszych lektur psychologicznych. Ale nie tylko. Przez liczne nawiązania filozoficzne dostajemy także dojrzały traktat teoretyczny. Piękny w formie dzięki subtelnemu tłumaczeniu Tadeusza Boya Żeleńskiego. Tak, jak w pierwszym tomie, tak i tutaj spotykamy się z mnóstwem przebogatych metafor, porównań. Smaków, dźwięków, zapachów. Rozpisanych na detale słów, szczegółów stołu, ubioru, myśli.
To nie lektura dla poszukiwaczy szybkich wrażeń, horrorów, harlequinów, czy komiksów. Ci szybko się zniechęcą i wystawią recenzję w stylu: nudy. Trochę będzie w tym racji. Opisy fabularne są u Prousta długie, rozciągnięte niczym czas, którym autor żongluje, który formuje w sobie właściwy sposób, według subiektywnej woli i fantazji. Trzeba przyznać, że są to momenty krytyczne. Wielostronicowe opisy trzecioplanowych postaci, błahych pozornie sytuacji, wymagają skupienia, cierpliwości. Ale czy lektura musi być szybką konsumpcją? Czasem może być czystą kontemplacją.
W niniejszej odsłonie spotykamy dojrzalszego bohatera. Marcel wkracza w fazę dorosłości, ale fakt, iż jest to kontynuacja w niczym nie przeszkadza. Czytelnik znający już Prousta ma nieco łatwiej, bo wie, czego się spodziewać, ale tak naprawdę od nowa zatapia się w świat powieści eksperymentalnej. To trochę krzywdzące, że ponad cztery tysiące stron całego cyklu, ponad dwieście postaci przewijających się przez blisko pół wieku fabuły, a w świadomości zbiorowej godna zapamiętania jest głównie magdalenka. Ciastko – symbol przemijającego czasu. A przecież proustowskie myśli to kopalnia „mądrości ludowych”. Źródło niewiarygodnej ilości cytatów. Także tych na temat recepcji dzieł i ich korespondencji ze sztukami teatralnymi, malarskimi, literackimi, muzycznymi. Dużo w tym zagadnień z teorii estetyki; rozważań nad pojęciem piękna w skali makro.
Mamy też do czynienia z ciekawym zabiegiem strumienia świadomości rozpropagowanym przez Jamesa Joyce’a i Virginię Woolf. Bohater zagłębia się we własne emocje, odtwarza rzeczywistość z subiektywnych wspomnień. Cofa się do czasów ponownego pobytu w uzdrowiskowym kurorcie Balbec, gdzie towarzyszy Albertynie i wtapia się w salon rodziny Verdurinów. Zmiana scenerii wcale nie oznacza zmiany mentalności. Marcel nadal odsłania mechanizmy działania warstwy uprzywilejowanych snobów i pozerów zwanych francuską elitą. Demaskuje ich zachowania, styl zachowania, tematy rozmów. Miałkość życia. Dzieli wszystko na świat zewnętrzny i sferę duszy. Ale w niniejszej odsłonie ta wydaje się być mniej istotna. Proust skupia się bardziej na fizyczności. Tom dotyczy bowiem kształtowania preferencji seksualnych. Pierwsze fascynacje płcią przeciwną Marcel ma już za sobą. Teraz, zgodnie z tytułem – wszystko krąży wokół biblijnego „miasta grzechu”. To magiczny czas nabrzmiały od estetycznych doznań (w cieniu teorii Zygmunta Freuda), kolorów, kształtów, smaków i zapachów. I miłostek. W tym, tych zakazanych.
Proust wyprzedza epokę. Pokazuje w bardzo dyskretny, ale już nie tak, jak w drugiej części, zawoalowany sposób związki hetero i nieheteronormatywne. Bo obok fascynacji kobietami, miejsce znajdują również inne oczarowania. Widać w tym wyraźne nawiązania do autobiograficznych wątków w życiorysie Prousta i jego związków z mężczyznami (tutaj: przypadek barona de Charlus). Ale przewrotnie – Sodoma i Gomora kładzie nacisk na Albertynę i jej pociąg do kobiet, zwłaszcza przyjaciółki Anny.
Książka odzwierciedla również nostalgiczną naturę autora. Dużo tutaj tajemnicy, smutnych refleksji, tęsknoty i detali. Zadziwiająco dużo dialogów, więc tom ten, w porównaniu do poprzednich, jest lżejszy, bardziej przystępny i życzliwszy dla czytelnika. Pozostaje tylko zanurzyć się w część piątą i wytrwale zmierzać do siódmej.
Atypowy
-
Marcel Proust stworzył arcydzieło literackie. Chodzi o cały cykl „W poszukiwaniu straconego czasu”. „Sodoma i Gomora” to już czwarty tom tej tytanicznej powieści, którą określa się jako quasi-autobiograficzną. „Quasi” wskazuje na to, że to autobiografia jedynie z pozoru. Proust czerpie pełnymi garściami z własnych doświadczeń i obserwacji, ale tworzy powieść pełną fikcji. I jest to wielka przygoda, również pod kątem czysto literackim.
Tu warto podkreślić także, że cykl przetłumaczył sam Tadeusz Boy-Żeleński, co nie pozostaje bez wpływu na piękno zdań na jakie się natkniemy w trakcie lektury. Bardzo podoba mi się podejście wydawnictwa Marpress, które na okładkach swoich książek z serii „Bałtyk”, umieszcza również nazwisko tłumacza, ponieważ jest on w pewnym sensie współautorem danej pozycji. Jestem pewien, że w przypadku cyklu „W poszukiwaniu straconego czasu” właśnie tak jest. Wszystkie tłumaczenia Tadeusza Boya-Żeleńskiego z jakimi się zetknąłem dotychczas, były po prostu genialne.
Każdy kto zetknął się z książkami Marcela Prousta wie, że to literatura, którą można określić jako niespieszną. Akcja rozwija się wolno, a całymi akapitami snują się wewnętrzne przemyślenia głównych bohaterów. Miłośnicy współczesnych kryminałów, w których akcja rozpisywana jest często co do minuty, i wydarzenie goni kolejne wydarzenie, mogą mieć pewne trudności w tym aby odnaleźć się w tego typu powieści. Uważam jednak, że w tym zabieganym świecie, warto dać szansę właśnie takiej książce. Książce, w którą możemy się zanurzyć i po prostu oddać się narracji, która nie sprawia, że czujemy oddech na plecach. Marcel Proust nie stosujeszalonych zwrotów akcji na koniec każdego rozdziału, które zmuszają nas do tego by rozpocząć następny. Nie musi tego robić, nie tylko dlatego, że nie poszatkował swojego tekstu na dziesiątki rozdziałów. Po prostu pisze w ten sposób, że chce się wracać do tej lektury, nie ze względu na zręczne zagrywki redaktorskie. Ten tekst broni się sam, choć autor nie ułatwia zadania czytelnikowi. Blisko sześćset stron powieści podzielono po prostu na dwie części. Konieczne jest zaopatrzenie się w zakładkę podczas czytania.
„W poszukiwaniu straconego czasu” jest dziełem życia Marcela Prousta. Pracował nad tą powieścią praktycznie nieustannie od 1909 roku, aż do śmierci w 1922 roku. Cykl składa się z siedmiu tomów, liczących łącznie blisko cztery tysiące stron. Ostatnie dwa tomy zostały zredagowane i wydane pośmiertnie przez brata autora – Roberta Prousta.
„Sodoma i Gomora” znajduje się w samym środku cyklu. Czwarty tom – jak wskazuje sam jego tytuł – w dużej mierze nawiązuje do homoseksualizmu, który zgodnie z narracją Starego Testamentu był jedną z głównych przyczyn zniszczenia tych dwóch starożytnych miast. Bóg nie mógł przyglądać się grzechowi panującemu w Sodomie i Gomorze, i zsyła na nie ogień z nieba, ratując wcześniej sprawiedliwego Lota. Nazwy tych miast przeniknęły do powszechnej świadomości jako synonim moralnego rozpasania i zepsucia. W czwartym tomie swojej powieści Marcel Proust nie ucieka od tematu homoseksualizmu. Badając jego życie, wiemy, że sam pozostawał w związku z innym mężczyzną. W swojej powieści natomiast poświęca sporą część narracji osobie Albertyny. Marcel się w niej zakochuje po przyjeździe do Balbec, ale z czasem dostrzega, że ona jest zainteresowana miłością innego rodzaju. W ten sposób autor mierzy się bez wątpienia z wątkiem autobiograficznym, pisząc o pewnych dylematach, które były jego osobistym udziałem.
W części tej pojawia się jeszcze jeden wątek silnie związany z życiem Marcela Prousta. Na karty powieści wprowadza on postać pani Verduin, która znacznie się wzbogaca, co owocuje przemianą jej dotychczasowego życia. Wkracza na tzw. salony i bryluje w wyższych sferach – a dzieje się to za sprawą posiadanego majątku. Wiemy natomiast, że na pewnym etapie życia Marcel Proust otrzymał olbrzymi spadek, kwotę trudną do wyobrażenia, która sprawiła, że stał się bogaczem i nie musiał się więcej martwićpracą zawodową. Wątek ten w „Sodomie i Gomorze” jest niezwykle ciekawy, ponieważ pozwala nam zaobserwować jaką przemianę życia mogą zaoferować duże pieniądze. Zmieniają one również postrzeganie danej osoby w środowisku i odbijają się na dawniejszych relacjach – tych sprzed etapu bogactwa.
Głównym motywem tej części pozostaje jednak wątek homoseksualny. To swoisty coming out autora, w czasach, które znacznie mniej temu sprzyjały niż dzień dzisiejszy. Warto spojrzeć na „Sodomę i Gomorę” przede wszystkim jako powieść obyczajową, która wiele nam mówi o panujących zwyczajach i nastrojach w społeczeństwie na przełomie XIX i XX wieku we Francji. Pod tym kątem książka ta jest wręcz nieocenionym źródłem wiedzy. Pogłębione profile psychologiczne poszczególnych postaci są zdecydowanie silną stroną prozy Prousta, i widać tu wpływ Fiodora Dostojewskiego na kształtowanie się autora cyklu „W poszukiwaniu straconego czasu”.
Jednym słowem – polecam ten cykl. Nie jest to na pewno stracony czas przy książce.
Tomasz Niedziela
-
Czy ktoś czyta teraz Prousta? Z pewnością tak, skoro ponownie został wydany. Pytanie brzmi, czy ktoś czyta czy tylko kupuje książkę? Jakże ładnie będzie wyglądać w domowej biblioteczce. Chociaż z innej strony na to patrząc – okładkowo, to szału nie ma. No, ale komplet grzbietem i tak pewnie ciekawie będzie się prezentował.
Patrząc na tę część „W poszukiwaniu straconego czasu” można powiedzieć, że nie dzieje się nic. Pierwsza część to chyba kilkanaście minut obserwacji, potem jedno przyjęcie na ponad stu stronach, no i krótkie wakacje do końca. Do tego długie, złożone zdania. Słowem :„nuda Panie, nuda”. Mimo to, czyta się wspaniale, chociaż nie należy przesadzać z szybkością, trzeba się delektować niespiesznie.
Proust opisuje życie arystokracji – tu klasy ewidentnie próżniaczej. Hasło „noblesse oblige” jakoś tu nie dotarło. Nie ma obowiązków wobec społeczeństwa, wobec innych. Chciałem napisać, że „jedynym celem życia...”, ale nie ma żadnego celu. Jest tylko bycie „tu i teraz” pokazanie i bywanie w odpowiednim towarzystwie. A kto kogo zna i gdzie jest zapraszany to kwintesencja bycia. Mało tego, że próżniactwo to jeszcze miernota intelektualna. Ciągle się zastanawiam, czy autor lubi tych swoich bohaterów, ma do nich jakiś sentyment, czy sam jest członkiem tej socjety.
Zastanawiam się skąd takie a nie inne to towarzystwo. Czyżby rewolucja francuska dzięki gilotynie zlikwidowała najbardziej wartościową część arystokracji, a zostawiła tylko próżniaków i miernoty. Może rzeczywiście arystokracja tak się zdegenerowała, że powinna ulec samounicestwieniu, może ich czas wtedy definitywnie mijał, a I wojna światowa dokonała reszty?
Jeden z głównych bohaterów, pan de Charlus zostaje na samych początku „Sodomy i Gomory” przyłapany przez narratora na obserwowaniu Jupiena i ujawnia jego orientację, która zdaje się być znana w towarzystwie. Jego podboje i starokawalerstwo oczywiście są komentowane, ale nie wzbudzają sensacji, świat nie takie rzeczy widywał. Może nie do końca uznaje się rzecz za normalną, ale też nie trzeba przecież o tym bez końca gadać. Może tak współcześnie zdałoby się o tym przypomnieć i chociaż trochę skorzystać z tej rady?
Autor również zaczyna podejrzewać swoją przyjaciółkę Albertynę o podobne skłonności. Przy okazji pokazuje wręcz chorobliwą zazdrość, którą jednak stara się starannie maskować. W zasadzie tylko właśnie narrator i pan de Charlus są targani uczuciami miłości, zazdrości, nienawiści. Inni bohaterowie są tylko tłem tych emocji.
Jednak nadal powtarzam, że czyta się wspaniale, można delektować się słowem, patrzeć jak czas się rozciąga, a wszelkie dywagacje i dygresje sprawiają, że krótkie zdarzenia stają się wielostronnicowymi perełkami. Z jednej strony mamy encyklopedie nazw miejscowości, wiemy przez jakie miejscowości przejeżdża pociąg, gdzie można pójść na spacer w Balbec, a gdzie są najlepsze plenery malarskie.
Skoro arystokracja jest taka próżniacza, a Proust ją jednak lubi, to z kolei „lud pracujący” nie prezentuje się najlepiej, jest pazerny, lubi oszukiwać tudzież osiągać wszystko jak najmniejszym kosztem. Nie jest to zapewne ten lud, który wyszedł na barykady i dokonał rewolucji.
Podsumowując, nie będę ukrywał, że zdecydowanie wolę takie książki, zdecydowanie wolę klasykę, cóż, co by nie powiedzieć, przetrwała próbę czasu. A na zakończenie tego tomu autor przecież w ostatnim zdaniu ogłosił „gwałtowny” zwrot akcji, co czyni kolejny tom jeszcze ciekawszym. Warto czytać...
Sylfana
-
„Sodoma i Gomora” to czwarta część cyklu pt. „W poszukiwaniu straconego czasu” autorstwa Marcela Prousta. Wszystkie książki wchodzące w skład tej serii uznawane są za arcymistrzowskie dzieła ze względu na poruszaną, filozoficzną tematykę, a także wybitne konstrukcje zdaniowe, które tworzą swojego rodzaju myśli i sentencje. Można śmiało powiedzieć, że książki te weszły już w kanon literatury światowej, poczytnej, bez względu na szerokość geograficzną, światopoglądy, wyznania religijne itd. Wspomniana seria jest swojego rodzaju „must have” dla osób interesujących się wybitnymi, oryginalnymi tekstami pokazującymi pewne uniwersalne systemy działania i funkcjonowania w świecie. Każdy znajdzie tu jakąś prawdę dla siebie, każdy będzie stał w konieczności, aby przemycić coś dla siebie.
Należy zauważyć, że na polskim podwórku wydawniczym publikacje Prousta wydawane są w tłumaczeniu Tadeusza Boya – Żeleńskiego, który dzięki własnym, osobistym zdolnościom pisarskim i talentom kreacyjnym przybliżył rodzimemu czytelnikowi w sposób jak najbardziej żywy i autentyczny myśli przewodnie tychże książek. Możemy śmiało uznać, że to po części jego zasługa, że ta literatura piękna zagościła w wielu polskich domach. Tłumaczenie wydaje się być na tyle nietuzinkowe i wybitne, że nie szukano innego autora przekładu, gdyż pewnie przez niektórych znane byłoby to za swoiste niestosowność i świętokradztwo.
Głównym tematem „Sodomy i Gomory” jest uczucie jakie główny bohater żywi do Albertyny, dziewczyny przebywającej w jego najbliższym towarzystwie. Kontrowersja w relacjach między postaciami polega na podejrzeniu mężczyzny o to, że kobieta ma skłonności homoseksualne. Oczywiście z perspektywy współczesnego odbiorcy nie jest to aż tak niesamowite, jednak zainteresowanie może wzbudzić rodząca się w bohaterze refleksja związana z tym odkryciem. Śledzimy te myśli w sposób ciągły, kontrolujemy proces poznawczy i z tej perspektywy poznajemy głównego bohatera. Jest to niezwykle odkrywczy proces, ukazujący kreacje powieściowe w różnych wymiarach: myśli, słowa i czynu. Sprawdzamy zależności pomiędzy tymi aktami, śledzimy ich skutki, zarówno te pozytywne, jak i negatywne, jesteśmy poniekąd w ośrodku podejmowania działań. Rozumiemy ich przyczynę, strukturę, a także badamy ich realizację. Smaczku dodaje także fakt, że tytułowe Sodoma i Gomora to symboliczne imiona dwóch głównych postaci, będących ze sobą w skomplikowanych i wielowarstwowych relacjach, które raz się ścieśniają, a innym razem rozplątują i oddalają.
Nie można zapomnieć także o wątku głównym całej serii związanej z treścią tytułu „W poszukiwaniu straconego czasu”. Autora cały czas nurtuje pytanie, jak można nie trwonić tego czasu, jak go maksymalnie wykorzystywać, czy jest w ogóle możliwe odnaleźć wspomniany stracony czas? Mocno filozoficzne pytanie pozostaje zatem osią fabularną, łączącą wszystkie części cyklu. Motyw upływającego czasu uwidoczniony jest także w kontekście bohaterów, którzy w pierwszej części byli młodzi, w kolejnych natomiast starzeją się – zarówno fizycznie, jak i duchowo i mentalnie. Zauważamy ten proces, który raz wydaje nam się ciągnąć w nieskończoność, innymi razem natomiast przebiega dramatycznie szybko i wtedy właśnie możemy mieć poczucie, że przez własną śmiertelność coś straciliśmy, a niczego wartościowego nie zyskaliśmy.
Jeśli przypadły komuś do gustu pierwsze części cyklu to i ta część będzie dla tej osoby atrakcyjna pod wieloma względami. Jeżeli wydźwięk tej powieści będzie dla nas refleksją uniwersalną, przekładającą się także na życie poza – książkowe, to z pewnością wsadzimy ją między inne teksty mające na nas dalekosiężny wpływ. Na tym polega magia talentu autora, którego wrażliwość jest urocza i pociągająca.