Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Porwanie Europy

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 3 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 3 votes

Polecam:


Podziel się!

Porwanie Europy | Autor: Sandor Marai

Wybierz opinię:

Doris

       Rok 1946. Już po strasznej wojnie, choć jeszcze trudno w to uwierzyć. Ludzie zaczynają prostować plecy, lękliwie jeszcze rozglądać się dookoła. Bo takie traumatyczne doświadczenie wszystko w nas zmienia, a na ile zmieniło świat, Europę?

 

       Sandor Marai po raz pierwszy od siedmiu lat opuszcza Węgry. Nie bardzo wie, czego się spodziewać, ale przecież rzeczywistość nie mogła pozostać taka sama, nie po czymś takim.

 

       On, który tak cieszył się wcześniej z europejskiej różnorodności, swobody, z wzajemnego wzbogacania kultur, teraz, w podróż do Szwajcarii, Włoch i Francji, która ma potrwać kilka miesięcy, wyrusza niechętnie, jakby w przewidywaniu wielkiego rozczarowania.

 

       I nie pomylił się. Przede wszystkim Marai, każdego dnia przez sześć wojennych lat usiłujący unikać czyhających na rodzinę zagrożeń, chronić swoją żonę–Żydówkę przed represjami, ujrzał teraz spokojny, bezpieczny, przewidywalny świat, który wydaje mu się… nudny. Cóż, wiadomo nie od dzisiaj, że istnieje coś takiego, jak uzależnienie od adrenaliny. Marai pisze: „Ja, podobnie jak toksykoman, przywykłem do silnych trucizn.”

 

       W Szwajcarii, kraju nietkniętym wojną, panuje spokój, elegancja, zamożność wygląda zza każdego węgła, uśmiechnięte twarze kobiet. „Do tego kobiecego uśmiechu potrzeba stu lat pokoju; to właśnie to, co pozostało najbardziej chyba nietknięte w Genewie.”

 

       Marai dzieli się z nami smutną konkluzją, że „pisarze znaczą dzisiaj mniej niż robaki; moralne znaczenie ich słów jest równe zeru”. Dotychczasowe autorytety przestały nimi być, kto więc je teraz zastąpi?

 

       Niemal na każdej stronicy swoich zapisków Marai zamieszcza uwagi na temat lektur, które czyta obecnie, bądź też czytał niegdyś, a teraz w związku z jakąś sytuacją czy mijanym krajobrazem, przyszły mu one na myśl. Zawsze cenię sobie takie spostrzeżenia autora, a szczególnie uznanego pisarza, odnoszące się do literatury, filmu, malarstwa. Pozwala to lepiej poznać jego gust, wrażliwość, a więc i jego samego. Często też, zainspirowana jakąś opinią, sama sięgam do źródła. Teraz z pewnością zacznę poszukiwać dzienników z czasów wojny Gide`a.

 

       Skąd to poczucie wyobcowania, jakby znalazł się na wygnaniu, czemu nie cieszy się ze swobody podróżowania, nie zachwyca? Z każdego niemal zdania bije smutek, zniechęcenie, a niekiedy złość. Na to, że w Szwajcarii wszystko działa jak dobrze naoliwiony szwajcarski zegarek, że ludzie tu nic nie wiedzą, niczego nie rozumieją, zajęci konsumpcją i własnymi sprawami, że wiecznie deszcz, a wszystko drogie….. A gdzieś głębiej czuć po prostu wielką tęsknotę za Węgrami, która sprawia, że zaczyna rozmyślać o ciężkim żywocie emigranta. „Już raczej żyć albo umrzeć, ale u siebie”, stąd nostalgiczne przywoływanie Pesztu. Czyżby Marai już przeczuwał, że i jemu przyjdzie pędzić emigranckie życie? Czy myśli o tym, gdy pisze: „W y j e c h a ć to dla mnie teraz już zawsze oznacza też tyle, co z biciem serca się z czymś żegnać, być może na zawsze.” Wszak wszyscy miewamy przeczucia, a Marai zdawał też sobie z pewnością sprawę, w jaką stronę zmierzają Węgry, że z jednego systemu autorytarnego wpadają teraz w kolejny.

 

       Jednocześnie to, co słyszy, widzi i analizuje prowadzi go do smutnego wniosku. Europa jest już inna. I wcale nie lepsza: „im dłużej wlokę się po tej rozklekotanej Europie, tym bardziej odnoszę wrażenie, że to wizyta nie tyle kurtuazyjna, ile raczej kondolencyjna”. Europa w miejsce dawnej różnorodności, wielości propozycji, obecnie ma tylko dwie twarze.

 

       Możemy się przekonać, jak odmienne uczucia towarzyszą autorowi w każdym z odwiedzanych krajów. Szwajcaria denerwuje swą nieskazitelną obojętnością i pozostaje mimo wszystko obca. Za to zniszczone wojną Włochy, biedne i zrujnowane, ani trochę nie zasmucają, wręcz przeciwnie. Marai czuje z nimi osobliwą więź i podziw dla ich ponadczasowej wielkości. A Francja cała jest wspomnieniem. Dom, w którym lata temu mieszkał, niewiele się zmienił, kelnerzy w ulubionej kawiarni wciąż ci sami. „Bóg mi świadkiem, jeszcze nawet i ten pudel jest jak dawniej. Przychodził tutaj, do winiarni Petrassiana, przed dziesięciu laty. Tylko ogon zrobił mu się krótszy, bardziej pogryziony przez mole.”

 

       Miniona wojna jest w „Porwaniu Europy” stale obecna. I nic dziwnego. Marai podkreśla, że był to najważniejszy punkt zwrotny w ostatnich dziejach Europy. Ale mówi też o cezurze, jaką wojna okazała się dla niego osobiście, ile w nim zmieniła, jak to, co kiedyś ważne okazało się zupełnie błahe, a na pierwsze miejsce wysunęły się rzeczy kiedyś lekceważone, uważane za oczywiste.

 

       A że włoskie kościoły, których nie sposób nie odwiedzić, przywołują myśli o Bogu, to i tych w książce Maraiego nie zabraknie. Podobnie jak pesymistycznego spojrzenia na jednoczącą rolę Kościoła.

 

       Nie oznacza to, że w tekst nie wkradła się ani jedna szydercza nuta. Są tu, pomiędzy momentami nostalgicznymi i ponurymi. Jak mogłoby ich nie być u kogoś tak krytycznie nastawionego do świata, jak Marai? I te właśnie ironiczne fragmenty wywołują mój szeroki uśmiech. Widzę w nich bowiem choć chwilowe odejście Sandora Maraiego od melancholii i rozpamiętywania w stronę tak dla niego charakterystycznej błyskotliwej analizy rzeczywistości.

 

       Są jeszcze urzekające, krótkie podsumowania podziwianych w czasie podróży dzieł sztuki, opinie na temat wysłuchanych koncertów i, te dla mnie najciekawsze, bo najbardziej wyraziste, wrażenia z przeczytanych lektur.

 

       Można powiedzieć, że ta króciutka, 140 stronicowa książeczka, to doprawdy kopalnia informacji i celnych uwag na tematy bardzo od siebie podbiegające, które na zasadzie szybkich skojarzeń nasunęły się akurat autorowi. Bo i polityka, i kultura pojmowana szeroko, i sięganie do psychologii i historii… Swobodne, luźne spostrzeżenia, z których większość i dzisiaj można podzielać i chcieć nad nimi dyskutować.

 

       I to z serca wypływające porównanie piękna Paryża, Rzymu i Genewy, wychwytujące w lot podobieństwa, ale przede wszystkim różnice, te pojmowane indywidualnie, intymnie wręcz.

 

       Zaś nad wszystkim zawisa jedna refleksja, najważniejsza, nasuwająca się bez względu na to, o czym Marai by nie myślał: nastąpił koniec pewnej epoki. Rozpoczyna się nowa. Jaka ona będzie, co przyniesie? Przypuszczenia oparte na obserwacji i uważnej analizie współczesności, znacznie pogłębione w trakcie podróży, nie napawają jednak optymizmem. Cokolwiek wszak nas jeszcze czeka: „Jedna jest ojczyzna – język. Wszystko inne to potrzeba bądź pojęcie.”

 

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial