Julia Panicz
- Kobieta-zagadka. Chociaż zna ją cała Wielka Brytania, jej nazwisko jest jednym z najbardziej szanowanych w kraju, nawet sama Królowa Elżbieta składa jej uroczyste życzenia z okazji osiemdziesiątych urodzin, jej dzieci oraz wnuki obejmują stanowiska w najbardziej prestiżowych miejscach pracy czy zasiadają w parlamencie, nikt tak naprawdę nie wie kim jest Lady L. Tą tajemnicą dzieli się z czytelnikami Romain Gary w powieści zatytułowanej właśnie „Lady L.”.
Nazwisko autora powinno mówić coś wszystkim miłośnikom literatury francuskiej, ponieważ jest uznawany za jedno z najwybitniejszych jej przedstawicieli w XX wieku. Tak naprawdę nazywał się Roman Kacew i pochodził (najprawdopodobniej, ponieważ miejsce jego urodzenia, tak jak i historia życia jego bohaterki jest owiane tajemnicą) z terenów byłego Związku Radzieckiego, z którego jego matka musiała uciekać podczas rewolucji bolszewickiej. W ten sposób znalazł się we Francji, gdzie wzbogacał kulturę swoją twórczością.
Wróćmy jednak do „Lady L.”, chociaż jej życiorys jest trwale złączony z życiorysem samego Gary’ego. Powieść oscyluje wokół historii życia Diane L., szanowanej arystokratki zamieszkującej posiadłość Glendale, z której zwierza się swojemu najwierniejszemu towarzyszowi – poecie-laureatowi Percy’emu. Jak dumnie zaznacza bohaterka, jest to opowieść miłosna. Jednak czy aby na pewno? Czytając książkę, wiedząc jednocześnie jak wyglądały młodzieńcze lata Gary’ego oraz jego matki, zaczyna się odnosić wrażenie, że pod tym płaszczykiem tragicznego romansu kryje się nienawiść. Nienawiść wobec walczących idealistów, terrorystów-anarchistów, podkładających bomby i mordujących w imię „wspólnego dobra”. Oddanych sprawie komunistów, którzy tłumacząc się dobrymi pobudkami, w duchu makiawelizmu czynili rzeczy straszne. „[…] z człowieka uczynili przedmiot kultu, a z wiary politycznej religię; w rewolucji szukali tytułów szlacheckich bardziej autentycznych niż te, które autentycznie nosili; w przyszłości dotknięci defetyzmem intelektualnym, naturalną konsekwencją ich zbyt wysokich aspiracji, niektórzy przyłączyli się do faszyzmu i nazizmu, popełniając tym samym typowe samobójstwo zawiedzionej miłości” – kwituje Gary.
Romain Gary nie kłamał, jednak kiedy nakładał na usta swojej bohaterki słowa o historii miłosnej, bo i to można tutaj odnaleźć. Nie jest to jednak historia, która chwyta za serce, którą czytamy z wypiekami i łzami w oczach. Miłość Diane to miłość walcząca i przegrana, to lata klęsk ponoszonych w staraniach o uwagę i lojalność. Zdrada goni tutaj zdradę, chociaż o wiele bardziej bolesna, gdyż rywalką staje się cała ludzkość.
Nieszczęście Lady L. polega na tym, że zakochała się w idealiście, który całą swoją namiętność kierował na podkładanie bomb w parlamentach i grabienie arystokracji z klejnotów i diamentów. Wkręcona w ten niezwykły trójkąt miłosny, przez który musiała dzielić ukochanego z każdym nędzarzem, rewolucjonistą, z każdym niespełnionym romantykiem, wychowanym w duchu byronowskiej poezji. To sprawiło, że na starość pozostała przesiąknięta ironią i niechęcią: „Lady L. nie cierpiała skórzanych teczek, bankierów, rodzinnych spotkań i urodzin, nie znosiła tego, co jest commeilfaut, uładzone, konwencjonalne i sztywne”. Innymi słowy: życie ją wysuszyło.
Pomimo tego, że ciężko o sympatię do głównej bohaterki – starej, naburmuszonej damy, która nienawidzi wszystkiego i każdego, to poznając jej historię, rodzi się nawet wobec niej współczucie. Jest to jednak zasługa narracji, jaką prowadzi Gary. Autor snuje opowieść powoli, chronologicznie, nie żongluje zbytnio emocjami czytelnika, ale także nie pozostawia mu żadnych domysłów. Z jednej strony sprawia to, że powieść staje się nużąca w niektórych momentach, ale z drugiej strony pozwala poznać nie tylko przewrotne życie Diane L., ale także historię ruchów anarchistycznych w Europie.