Inka
-
Monar. Moje ocalenie Marka Plony to jasno zdefiniowana autobiografia z tezą określoną od samego początku. Narrator – autor konsekwentnie i szczerze opisuje swoje życie. Okres walki z nałogiem. Wbrew pozorom to książka terapeutyczna bo mimo, iż zawiera wiele traumatycznych opisów ocierających się o wiwisekcję, turpizmy i naturalizmy, ma jeden cel. Przestrogę skierowaną do młodzieży, by była uważna i nie pozwoliła na utratę kontroli nad własnym życiem. Autorowi tego pamiętnika udało się pokonać wroga i uwolnić, ale statystyki pokazują, że znalazł się w nielicznej, niestety, grupie, której się to udało. Tym bardziej warto zapoznać się z tą pozycją, by w porę zareagować. Zauważyć niepokojące sygnały wysyłane przez członka rodziny, przyjaciela, sąsiada, ucznia, współpracownika… Nigdy nie wiadomo. Samego siebie.
Cenne, że w publikacji tej autor dzieli się z czytelnikiem własnymi doświadczeniami. Naświetla czynniki prowadzące do uzależnienia nie tylko od narkotyków, ale i innych używek: alkoholu, papierosów, nawet pracy, innej osoby, wyobrażeń. Uświadamia, że problem tkwi zawsze w słabości woli, charakteru. Brakuje czegoś lub kogoś. Pokazuje również czym jest nałóg. Najczęściej kojarzy się z rozrywką, sposobem na nudę. Ale może być również ucieczką od problemów, a w końcu – chorobą uniemożliwiającą dalsze funkcjonowanie. Na tym etapie nałogowiec, jeśli ma szczęście, trafia do Monaru, ośrodka założonego w latach osiemdziesiątych przez legendarnego już Marka Kotańskiego, w którym wielu terapeutów samych w przeszłości było pacjentami tejże placówki.
Po seansie filmów takich, jak …jestem przeciw Andrzeja Trzosa – Rastawieckiego, Najlepszy Łukasza Palkowskiego, Pora na czarownice Piotra Łazarkiewicza i książkach Barbary Rosiek Monar kojarzy się głównie z narkomanią, leczeniem HIV i AIDS, terapią uzależnionych. Tymczasem ta organizacja to coś więcej. Zajmuje się profilaktyką, propagowaniem życia bez używek, poradnictwem oraz readaptacją społeczną. Równie ważną, co sama detoksykacja będąca pierwszym i wcale nie najważniejszym krokiem. Odnosi się bowiem wrażenie, że o ile społeczeństwo polskie generalnie jest tolerancyjne, to pod lupą wychodzą na światło dzienne niechlubne zachowania ksenofobiczne, ostracyzm. Na porządku dziennym jest wykluczanie społeczne ludzi odstających od „normy” i to z różnych względów: choroby, bezdomności, biedy, zatargów z prawem.
I z tymi wszystkimi demonami rozprawia się w swojej autobiografii Marek Plona. Bez skrepowania i kokieterii, używając mocnych argumentów, budując dojrzałe sądy, zaskakując wyjątkowo ciekawymi konstrukcjami językowymi. To nie jest potocznie opisany świat z prostymi zdaniamipojedynczymi: podmiot plus orzeczenie. To pytania retoryczne, bezpośrednie zwroty do czytelnika, wspomnienia przetykane refleksją i bardzo obrazowe opisy całego kalejdoskopu emocji. Droga do piekła i przez piekło przedstawiona jest z dużym wyczuciem, zachowaniem dystansu, z jednej strony; z drugiej – głębokim smutkiem. Autor przyznaje się do słabości, wielokrotnego, przysłowiowego odbijania się od dna: nałogu, ośrodka, więzienia, chwili trzeźwości i … kolejnego upadku. Ale wskazuje również, że nie warto tracić nadziei, wierzyć w siebie i życzliwość ludzi. Jego życie, tak szczegółowo rozpisane na prawie sześćset stron, to za każdym razem, ważna informacja. Może się wydawać, że beznamiętna, fotograficznie odtwarzana, niczym w filmie dokumentalnym (i tak książka trochę przypomina scenariusz gotowy do adaptacji), ale jej ładunek jest nie do przecenienia.
Czytelnik otrzymuje zestaw klocków – historii – puzzli, z których może ułożyć nieskończoną ilość wariantów, możliwości. Życie Plony ułożyło się według najgorszej, wylosowanej wersji zdarzeń. Część z nich to kwestia zwykłego przypadku, losu, pecha. Zdecydowanie jednak, większość rozdziałów, to mniej lub bardziej świadome wybory autora. W każdej odsłonie jest autentyczny. W każdym środowisku zachowuje się jak członek danej społeczności. Używa właściwego jej języka, slangu, kodu. Uderzające, jak narkomani i więźniowie są w swoich rytuałach do siebie podobni.Nie boi się przyznać do wstydu, marzeń, naiwności. Analizuje również, w jaki sposób, na przestrzeni lat, zmienił się model i mechanizmy uzależnień. Kim byli i obecnie są nałogowcy. W tych fragmentach książka Plony to cenny quasi poradnik z praktycznymi wskazówkami, ale bez natrętnej demagogii. Padają stwierdzenia w stylu: „Trudno jest wykasować z pamięci wszystkie obrazy (…) Powrót do normalnego świata wiąże się z ustaleniem dla samego siebie wielu zasad i nakazów”.
Autor ma czas na przemyślenia. Poznajemy go jako beztroskiego szesnastolatka, patrzymy na chłopaka, który ma dwadzieścia jeden lat i zaczyna marzyć o stabilizacji, normalności. A trafia znowu do więzienia i po nieudanej próbie samobójczej do szpitala psychiatrycznego. Z kolei Monar to nauka pokory. Dlaczego Marek, alter ego autora, nie miałby być bohaterem porównywalnym do Raskolnikowa Fiodora Dostojewskiego, czy hrabiego Monte Christo Aleksandra Dumasa? Szorowanie toalet nocami w niczym nie ustępuje poniżeniu i próbom charakteru jakim poddawane były wymienione postacie literackie.
Zakończenie to prawdziwy nokaut. Niby czytelnik spodziewa się pozytywnego finału, ale gdy dowiaduje się w epilogu, że bohater, któremu kibicował przez kilka godzin lektury osiągnął po opuszczeniu Monaru tak wiele (nie spojlerujmy) i tak wiele stracił, czuje kompletne zaskoczenie. To możliwe? Naprawdę? Naprawdę. Trzeba mieć „tylko” nadzieję, że się uda. Bo każdy jest kowalem swojego losu.