KlaudiaBacia
- Swego czasu wiele książek było reklamowanych jako pozycje, które mogą przebić popularnością serię o Harry’m Potterze. Przyznam, że nigdy nie znalazłam książki, która w choć minimalnym stopniu zasługiwałaby, aby osiągnąć to, co udało się historii J.K Rowling. Aż do teraz. Po lekturze kolejnej części przygód Sophie Foster autorstwa Shannon Messenger jestem w stanie postawić ją, co prawda nie wyżej, ale tylko schodek niżej, niż serię z mojego dzieciństwa. Nie wiem, jak Wy, ale ja mam wrażenie, że nieczęsto spotyka się na rynku wydawniczym powieści, których głównymi bohaterami są elfy. Jest to jeden z tych powodów, dla którego tak bardzo podoba mi się seria o Zaginionych Miastach – ma ona w sobie element, który jeszcze się nie przejadł i który daje wielkie pole do popisu.
Sophie wraz z przyjaciółmi wraca do Zaginionych Miast, jednak te zmieniają się niemal nie do poznania. Nad światem elfów wisi widmo wojny. Czarny Łabędź zaczyna niewielką współpracę z Radą, Niewidziani wtykają palce wszędzie, gdzie się tylko da. Sophie i jej przyjaciele nie wiedzą, komu mogą ufać, a komu niekoniecznie. Każdy elf, którego znają może być członkiem wrogiej grupy, która liczy, że dziewczynce stanie się coś złego. Przyjaciele trafiają na tajemniczy symbol, który prowadzić może odkrycia tajemnic Niewidzianych, którzy opracowali własną broń. Jeśli Sophie i jej przyjaciele nie powstrzymają wrogiej grupy w świecie elfów zapanuje większy chaos niż kiedykolwiek wcześniej.
Jest to już piąty tom tej serii, a Shannon Messenger najwyraźniej wcale nie kończą się pomysły. Wróciłam do Zaginionych Miast z myślą, że teraz to już musi się coś zepsuć, bo nie może być tak, że wszystkie tomu są równie dobre, jak pierwszy. Zaskoczyłam się, ponieważ nadal utrzymuje wysoki poziom. Przyznaję, że jest w nim znacznie mniej akcji, niż w czterech poprzednich częściach i na dobrą sprawę fabuła rozkręca się dopiero gdzieś na około sto pięćdziesiąt stron do końca, ale... Ale... Jak już się rozkręciła to nie mogłam się kompletnie od tej książki oderwać! Jeśli myślałam, że Shannon Messenger złamała mi serce przy zakończeniu Niewidzianych to przy finale Gwiazdy Przewodniej jeszcze po nim poskakała i wtarła resztki w dywan.
Historia Sophie staje się coraz bardziej skomplikowana, autorka wymyśliła bardzo dużo różnych elementów, które podczas lektury starałam się ze sobą skleić czy chociaż powiązać, ale im dalej zagłębiałam się w fabułę tym więcej niewiadomych się pojawiało. Z niecierpliwością przewracałam stronę za stroną, by dowiedzieć się wszystkiego, co się da, ale autorka definitywnie bardzo mi to utrudnia. To dobrze, bo sprawia, że mam ochotę na jak najszybsze poznanie dalszych przygód Sophie i ferajny.
Tym, którzy czekają na rozwinięcie się wątku romantycznego z udziałem Sophie chciałabym powiedzieć, że również się nie rozczarują. W każdym razie ja jestem usatysfakcjonowana, choć przyznam, że liczę na pogłębienie tego tematu. Pewnie chcielibyście się dowiedzieć, czy chodzi mi o Fitza czy o Keefe’a? Niestety, nie powiem Wam. Musicie sami przeczytać tę serię.
Gwiazda Przewodniej mnie nie zawiodła, co więcej – sprawiła, że mam ochotę jak najszybciej chwycić za kolejne tomy tej serii. Mam nadzieję, że zostaną szybko przetłumaczone na język polski i że już niedługo będę mogła chwycić w ręce kolejną część. W zasadzie mam sto procent pewności, że autorka mnie nie zawiedzie. Polecam gorąco i z całego serca. Musicie poznać tę serię!