Karolina
- Skye Woodrow to młoda i pełna energii kobieta. Na co dzień zajmuje się nauczaniem francuskiego. Jednak jej prawdziwą pasją jest projektowanie ogrodów. Skye korzysta z każdej okazji, by otrzymać zlecenie i móc wykazać się swoją kreatywnością oraz doskonałą organizacją. Wkrótce nadarza się świetna okazja. Claire Coran, wdowa po znanym i cenionym pisarzu, chce powierzyć komuś generalne odnowienie ogrodu na terenie swojej rezydencji. Oferta trafia do Skye, która bez wahania przyjmuje propozycję.
W międzyczasie w życiu kobiety pojawiają się dwaj mężczyźni – Nohlan Coran, syn pracodawczyni Skye, a także Chance Godwell – właściciel wydawnictwa. Na obydwu Skye Woodrow wywarła duże wrażenie, przez co dosyć szybko stają się oni ważną częścią jej życia. Kobieta zmaga się jednak z niepokojącym problemem. W skrzynce pocztowej znajduje anonimowe rymowanki z pogróżkami. Nie będąc pewną, czy liściki to jedynie niewybredny żart, czy też realne zagrożenie, Skye żyje w ciągłej niepewności i napięciu. Szybko okazuje się, że taki właśnie cel miał ich nadawca…
„Terapeucie strachu” trzeba oddać to, że jest napisany ładnym, obrazowym językiem. Autorka ma moim zdaniem bardzo dobry warsztat pisarski, dzięki czemu powieść czytało się łatwo i przyjemnie. W pochwale jest jednak, paradoksalnie, zarzut. „Terapeuta strachu” sklasyfikowany jest jako thriller. W moim odczuciu, dreszczowca nie powinno się czytać „łatwo i przyjemnie”. Powieść z dreszczykiem powinna mieć ciężki, mroczny klimat, który wręcz przygniata czytelnika.
Dobry thriller to taki, który sprawia, że czujemy się, jakby fikcyjne zagrożenia były naszymi realnymi problemami, które sprawiają, że jesteśmy podenerwowani, niespokojni i wyczekujący rozwiązania wszystkich spraw. Taki efekt osiąga się między innymi za pomocą języka. W „Terapeucie strachu” zdecydowanie zabrakło mi tej przytłaczającej i budzącej grozę atmosfery, która jest tak charakterystyczna dla thrillerów. Główna bohaterka tryska energią, biega z jednej pracy do drugiej, spotyka się z przyjaciółmi. Od czasu do czasu znajdzie w skrzynce pocztowej anonimowy liścik z pogróżkami, na chwilę się wystraszy, a później wraca do swojej codzienności, jak gdyby nigdy nic. Raz, że zabrakło mi bardziej złożonych działań prześladowcy, a dwa – główna bohatera wydaje się w ogóle nieporuszona niepokojącymi doświadczeniami. Owszem, te elementy są, ale moim zdaniem jest ich zdecydowanie za mało. Według mnie rozmywają się one w np. rozciągniętych do granic możliwości opisach codziennych działań bohaterów (takich jak np. jedzenie posiłków, przejazdy z jednego miejsca w inne, przebieg zwyczajnego dnia w pracy; te opisy zwiększają realizm świata przedstawionego, ale najczęściej nie są istotne dla fabuły).
Mankamentem są dla mnie również niektóre wypowiedzi bohaterów, które są zbyt długie i wyrażone nienaturalnym, jak na teksty mówione, językiem. Czasami te wypowiedzi balansują gdzieś na granicy monologu, przez co brzmią nieco sztucznie. W ogóle cały język tej powieści uważam za zbyt „przaśny”, o ile to dobre słowo, którym chcę oddać moje wrażenie. Narrator i bohaterowie, zwłaszcza Skye, często mówią w żartobliwy, pełen wigoru, wręcz rubaszny sposób. Po dreszczowcu spodziewałam się, że będzie miał w sobie więcej mrocznej i tajemniczej energii. Myślę, że język i styl autorki jest dobry, ale bardziej by pasował do powieści obyczajowej z odcieniem komediowym. W powieści z dreszczykiem powinien, moim zdaniem, być nieco „ciemniejszy”, groźniejszy.
Książka nie jest więc kompletnie zła. Mam wrażenie, że nieco się minęła z klasyfikacją gatunkową, ponieważ „Terapeutę strachu” trudno mi uznać za rasowy thriller. Dla mnie jest to raczej powieść wielogatunkowa, w której łączą się elementy obyczajowe, romantyczne, kryminalne i grozy. Moim zdaniem było też trochę za dużo tej różnorodności i w kolejnym tomie (jego powstanie sugeruje epilog) radziłabym skupić się na jednym lub dwóch wzorach gatunkowych.