Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Klucz Do Śmiertelności

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 3 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 3 votes

Polecam:


Podziel się!

Klucz Do Śmiertelności | Autor: Krzysztof Rypuła

Wybierz opinię:

Tysia19

 Kiedy to się stało, musiał chwycić się ostatniej deski ratunku, jaka mu pozostała, aby nie zginąć tragicznie. Wtedy też podszedł do czytnika i przyłożył do niego kartę. Kilka sekund później usłyszał charakterystyczny syk, który świadczył o tym, że krata została zwolniona. Stało się nieuniknione, zaraz wydostaną się ONI, na czele z NIM - skrywanym przed całym światem, niewyobrażalnym, nieobliczalnym złem, które powinno na zawsze pozostać w zamknięciu. Jego oczom ukazał się Taurus - mistyczny artefakt, który kształtem przypominał kaktusa, złożony jest z głazów, które są połączone ze sobą magiczną siłą, natomiast, aby utrzymać go w pionie potrzebna jest specjalistyczna aparatura, a tuż za nim zainfekowani ludzie, którzy przemieniają się w zombie. Bestie zostały uwolnione, a to oznacza, że właśnie został podpisany śmiertelny wyrok na ludzką rasę… Nikt nie przeżyje.

 

Czy słyszałeś już o najnowszej fantastycznej powieści Pana Krzysztofa Rypuły, pod tytułem “Klucz do śmiertelności” (2021, Wydawnictwo AlterNatywne)? Nie? To świetnie się składa, ponieważ poniżej podam Ci kilka powodów, dlaczego to właśnie Tobie książka może przypaść do gustu. To będzie gratka dla Ciebie, jeśli: lubisz śmiercionośne choroby przenoszone przez wirusa, nie jest straszna Ci mafia czy zombie, fascynuje Cię temat śmierci, a także badań laboratoryjnych, które nie zawsze są w pełni pod kontrolą. To jak? Dasz się wciągnąć w ten przerażający świat?

 

Wydawnictwo AlterNatywne – swoją siedzibę posiadają w Poznaniu. Kierują się stwierdzeniem „mniej oznacza lepiej” - mniej wydanych pozycji, oznacza szersze pole promocji, oraz reklamy dla każdej twórczości po etapie selekcji. Łączy to się też ze zdecydowanie wyższą jakością edytorską.

 

Korporacja RING. To tutaj w tajnych laboratoriach są przeprowadzane liczne eksperymenty, które trzyma się w tajemnicy. Naukowcy starają się znaleźć szczepionkę na największe pragnienie rasy ludzkiej, jakim jest wieczne życie. Pomóc im w tym może mistyczny artefakt, dzięki któremu możliwe jest wynalezienie remedium na wszelkie choroby cywilizacyjne. Projekt ORION zrzesza wielu uczonych, którzy w pocie czoła pracują nad udoskonaleniem substancji dającej nieśmiertelność. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem.

 

W wyniku komplikacji wirus wydostaje się z transportu lotniczego i uderza w ludzi zamieszkujących Moskwę, dochodzi do kataklizmu. Rosja wprowadza nagłe zagrożenie terytorialne, natomiast ludność przebywa na masowych kwarantannach. Mimo wszelkich środków ostrożności hordy zombie sieją przerażenie gdzie tylko się da. Już nic nie jest w stanie ich zatrzymać, będą dążyły do destrukcji świata.

 

Czym tak naprawdę jest ORION? Co ma wspólnego z nim moskiewska mafia? Kim są Kapłani Śmierci? Czy w tej patowej sytuacji, jest jakieś wyjście?

 

Lektura jest typową (mocną) fantastyką, która moim zdaniem była inspirowana sytuacją panującą na świecie, jaką był koronawirus. Dlatego też śmiało można stwierdzić, że autor porusza problem natury społecznej. Powieść ukazuje, jak niepożądane działanie może mieć drastyczne skutki na ludzkość. Książka jest wielowątkowa, natomiast narracja została poprowadzona w trzeciej osobie. Wątki są przeplatane między sobą w sposób logiczny, jednak niekiedy w chaosie. Momentami ciężko mi było “przerzucić się” z jednej “sceny” na drugą. Przydałyby się jakieś oznaczenia, ułatwiłoby to dalsze zagłębianie się w treść.

 

Postacie są podzieleni na te z krwi i kości, ale także tych nierealnych, jak zombie, czy inne zmutowane stwory. Niestety, albo stety tej drugiej nacji jest więcej, co daje mi abstrakcyjny obraz, który (z moich obserwacji) przypadnie bardziej do gustu męskiemu gronu odbiorców, niż damskiemu. Styl pisania jest lekki, bez skomplikowanych zwrotów. Książka jest bardzo dynamiczna, natomiast lokalizacje, czy sytuacje zmieniają się jak w kalejdoskopie.

 

W skrócie: historia jest rasową fantastyką, gdzie rządzi wyobraźnia autora ponad realność. Liczyłam na coś lżejszego, aniżeli inwazja zombie połączona z wirusem, mafią, czy masową śmiercią. Jednak, jak się okazuje, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Im dalej w treści, tym bardziej się wkręcałam w ten mroczny wyimaginowany świat. Spodobała mi się galopująca fabuła z nagłymi zwrotami akcji, a do tego przystępny styl pisania, dzięki czemu lekturę czyta się dość szybko. Uważam, że twórczość ma potencjał, aczkolwiek dla mnie trochę jest ona za mocna, za dużo fantastyki w fantastyce. Preferuję bardziej zbliżone do siebie proporcje nierealności z realnością. Można przeczytać.

Uleczkaa38

 Motyw zombie - po naszemu żywych trupów, był, jest i zapewne długo jeszcze będzie gościł na kartach literatury i ekranach telewizorów, rozpalając wyobraźnię odbiorców i każąc im się bać, a czasami nawet i lekko uśmiechnąć. Fenomenem jest bowiem to, że temat ten wciąż się nam nie nudzi i nadal nas sobą intryguje. Dlatego też z tym większą przyjemnością sięgnęłam po ciekawie się zapowiadającą powieść Krzysztofa Rypuły pt. „Klucz do nieśmiertelności”, która m.in. o epidemii zombie, opowiada właśnie.

 

 Tajemnicza korporacja RING prowadzi zaawansowane badania nad lekiem na... śmiertelność. Ich cudowne odkrycie ma sprawić, iż ludzkości nie będzie straszny nie tylko upływający czas, ale też i wszelkie choroby. Niestety, pewien niefortunny zbieg okoliczności (najprawdopodobniej) sprawia, że pilnie strzeżona substancja wydostaje się na zewnątrz, wywołując niemalże natychmiast epidemię zombie, która wkrótce ogrania Moskwę i cały kraj. W tej rzeczywistości poznajemy kilku bohaterów książki, którym przyjdzie tyleż walczyć z żywymi trupami, co i nawet zginąć, by potem powrócić...

 

 Książka Krzysztofa Rypuły jest pozycją intrygującą chociażby z tego względu, iż podejmuje ona temat zombie w zaskakującej postaci, czyniąc bohaterami osoby, które powracają jako żywe trupy - i nie tylko, właśnie. Poza tym książka ta łączy sobą kilka klasycznych literackich elementów - zombie, duchy, globalne spiski a i nawet pytanie o istnienie życia na innych planetach, w całkiem zgrabnie poprowadzoną i klimatyczną całość, gdzie nie zabraknie akcji, przygody oraz czarnego humoru.

 

 Powieść ta przyjmuje postać wielowątkowej narracji, za sprawą której poznajemy okoliczności wybuchu epidemii, losy zwykłych ludzi, którzy znaleźli się w jej centrum, jak i wreszcie działania rządów, władz korporacji, jak i nawet szefów mafii. To rozpisana na wiele różnych lokacji i poprowadzona szybkim tempem relacja, w której mocne scena goni mocną scenę, co chwilę nas coś zaskakuje, a całość zbliża się do niepokojącego i mocnego finału. 

 

 W tej powieści wiele się dzieje - i to też wydaje się być jej najważniejszą i najtrafniejszą charakterystyką, gdzie to mamy walkę na śmierć i życie, naprawdę spektakularne sceny o nadprzyrodzonym charakterze, ucieczki, pościgi, podróże itd. I jeśli dodamy, że książka ta liczy sobie nieco ponad 300 stron, to już to samo w sobie mówi wiele o tym, jak gęstą jest ta fabularna akcja i przygoda, w której nie ma miejsca na chwile przestojów i jakiekolwiek dłużyzny.

 

 Na plus należy zaliczyć również kreacje bohaterów, których jest tu wielu i którzy przekonują nas swoimi rolami - żywych i martwych, by po prostu w nich uwierzyć. Oczywiście znajdziemy w nich nieco przekoloryzowań na polu heroizmu i bohaterstwa właśnie, ale tak po prostu w tego typu książce musi być. Ciekawie wypada także obraz tego współczesnego, alternatywnego i mrocznego świata, który potrafi nas zaskakiwać, ale też i oczarowywać swoim niezwykłym klimatem i złożonością.

 

 W powieści tej uświadczymy również pokaźnej porcji humoru - czarnego, ironicznego i czasami groteskowego, który jednak działa i naprawdę nas rozbawia. Znajdziemy tu także coś bardzo zaskakującego – prawie że komiksowe ilustracje, które idealnie dopełniają sobą tej relacji i pozwalają ujrzeć nam na własne oczy te wszystkie dziwy, jakie się tu pojawiają.

 

Dobrze, przyjemnie i z wielkim zainteresowaniem czyta się nam tę powieść, której barwna fabuła zapewnia niezwykłe doznania, wrażenia i emocje, a szybkie tempo relacji sprawia, że nie ma mowy o jakiejkolwiek nudzie. I to też najlepiej oddaje wartość i wielkość tego pisarskiego debiutu Krzysztofa Rypuły, który ma niezwykłą lekkość do kreowania ciekawych historii. Dlatego też z jak największym przekonaniem zachęcam was do sięgnięcia po powieść „Klucz do nieśmiertelności”, która zapewni wam wyśmienitą, czytelniczą rozrywkę spod znaku grozy i fantastyki.

Inka

  Dawno, dawno temu… W odległej galaktyce…

 

Nie. To nie czołówka rodem z Gwiezdnych wojen, ale alternatywna rzeczywistość z wirusem Orion w roli głównej, który wydostaje się z laboratorium tajnej organizacji Ring. Wydawca zachęca obietnicą rozwiązania zagadki wiecznego życia. Trochę na przekór tytułowi: Klucz do śmiertelności. Ileż to już podobnych tropów zaserwowała nam do tej pory literatura? Wymieniając chociażby Jestem legendą Richarda Mathesona, Bastion Stephena Kinga, Pandemia Robina Cooka, czy prawdziwe klasyki: Dziennik roku zarazy Daniela Defoe i Dżuma Alberta Camusa.

 

Jeśli do tego dochodzą wątki z horroru gore, mutacje zombie oraz spiski moskiewskiej mafii, skutek może być dwojaki. Czytelnik albo otrzyma projekt z dobrze rokującą fabułą i ciekawymi dekonstrukcjami utrwalonych już schematów, albo zgromadzone w nadmiarze propozycje będą całkowicie niestrawne. Którą opcję zaserwował Krzysztof Rypuła? Niestety, odpowiedź będzie połowiczna. Bowiem finis coronat opus ujawnia, że… jest to koniec tomu pierwszego. Na rozwiązanie trzeba poczekać, ale o tym wydawca już nigdzie nie uprzedza. A szkoda. Byłoby uczciwiej. Na osłodę – czarno – białe ilustracje Daniela Szopy i Darii Wołoszyn utrzymane w komiksowej stylizacji.

 

Na kompozycję książki składa się dziesięć rozdziałów i już na wstępie słowa: zjawa, upiór, demon, duch, odmieniane są przez wszystkie przypadki. Zasadnicza część opisuje wypadki z 2016 roku, choć kursywą zaznaczono wypadki rozgrywające się przykładowo w 1964 roku.

 

Start z lekturą może nie jest drogą przez mękę, ale symultanicznie rozgrywana akcja oraz wprowadzenie dużej ilości postaci, na pewno nie pomaga orientacji w powieściowej czasoprzestrzeni. Paryż, Moskwa, Nowosybirsk, Zielona Góra, a nawet orbita księżyca, czy podwodna placówka. Do wyboru, do koloru. Jako bohaterowie – naukowcy, wojskowi, przestępcy, wilkołaki, pajęczaki, zombiaki bardzo plastycznie i obrazowo odmalowani, niestety, nie budzący grozy, czego należałoby się spodziewać wnioskując po gatunku, aż w końcu „zwykli” ludzie.

 

Kolejne „niestety” to prostota konstrukcji językowych pozbawionych maestrii, magii i tajemnicy. Krzysztof Rypuła podaje wszystkie informacje wprost, w bezpośrednim komunikacie. Nie pozwalając na swobodę domysłów, mimo wprowadzenia wielu wątków teoretycznie tylko opóźniających akcję. Są fiolki z wirusem, ampułki z serum i całe rzesze postaci, których intencje łatwo odczytać. Niemal zmierzyć papierkiem lakmusowym.

 

Klucz do śmiertelności to czytadełko w stylu mnożących się ostatnio powieści pandemicznych. Wątek zarazy, walki dobra ze złem, nawet mutacje w postaci zgnilaków, czy tajemniczych sentencji łacińskich ukrytych w tekstach pradawnej księgi, jako żywo wyjętej z Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna. To wszystko już było. I wydaje się, że autor nie potrafiąc zdecydować, w którą stronę skierować fabułę, postanowił zaprezentować wiele scenariuszy. Licząc na koniec, że w finale zazębią się w cudowny sposób, dając rozwiązanie. Założenie błędne. A co najmniej w tym tomie (dla przypomnienia: pierwszym).

 

Przejścia między krótkimi rozdziałami i podrozdziałami są tak gwałtowne, że męczą swoją schematyczną powtarzalnością. Chaos i dezinformacja (celowa?) niczemu jednak nie służą. Choć w zamyśle, pomysł godny uwagi. Gorzej z techniczną, warsztatową realizacją. Naprawdę ciężko nie westchnąć nad patetyczną przemową wilkołaka zombiaka perorującego: „Poświęciłem ludzkie ciało w imię wyższego dobra. Wy, ludzie, nigdy tego nie zrozumiecie”, czy naiwnymi wywodami całej rzeszy specjalistów: od wirusologów, epidemiologów, wykładowców naukowców, przez ekspertów do spraw bioterroryzmu, żywności genetycznie modyfikowanej, do wszelkich służb porządkowych – żołnierzy, policjantów, wojskowych. Są też kapłani, choć trudno zdecydować, jakiego obrządku. Ba! Nawet górnicy. I już nie wiadomo. Śmiać się, czy płakać? Brak wyrazistego bohatera, z którym można by się było identyfikować lub bodajże kibicować, nie ułatwia lektury. Nie pomaga nawet wprowadzenie sztucznej inteligencji i motywu „obcych” z odległych galaktyk. Nie mylić z genialnym Obcym Ridleya Scotta i fantastyczną Sigourney Waver.

 

I chyba dobrze, że akcja ucina się w momencie przygotowań do ostatecznej bitwy. Po wywołaniu wątku promieniowania w Czarnobylu czytelnik mógłby już nie udźwignąć ciągu dalszego. Tylko nie wiadomo właściwie, czy czekać, czy bać się tomu drugiego…

Pani M.

  Za każdym razem, kiedy sięgam po science fiction, wiem, że igram z ogniem. Nie jest to mój ulubiony gatunek literacki, ale nie samym kryminałem człowiek żyje. Poza tym, próbując różnych rzeczy, można znaleźć jakąś perełkę. Dlatego też postanowiłam wyjść ze swojej strefy komfortu i spróbować czegoś innego. Czy w moim przypadku to była literacka perełka? Niestety, nie tym razem.

 

Korporacja RING. W tajnych laboratoriach są przeprowadzane eksperymenty. Ludzie chcą żyć wiecznie i szukają sposobu, by to marzenie się ziściło. Może w tym pomóc mityczny artefakt. Naukowcy z projektu ORION pracują nad doskonaleniem pewnego serum. Tylko jak to w tego typu historiach bywa, coś poszło nie tak. Kto by się tego spodziewał...

 

Podczas transportu nesesera z badaną substancją dochodzi do komplikacji. Wirus wydostaje się z zamknięcia i przenosi się na ludzi przebywających w części kompleksu Uniwersytetu Moskiewskiego, skutki okazują się drastyczne. Wprowadzenie kwarantanny nie pomaga przed powstrzymaniem katastrofy.

 

Opis książki nie jest oryginalny. Tego typu historii było już wiele. Mimo wszystko coś ciągnęło mnie do tej historii o zombiakach. Potrzebowałam czegoś, co na moment oderwie mnie od rzeczywistości. Chciałam masakry i krwiożerczych bestii. I w sumie to dostałam. Tyle że historia opowiedziana przez autora nie do końca rzuciła mnie na kolana.

 

Kiedy czytałam tę książkę, miałam przed oczami film „Armia umarłych” Zacka Snydera, dla mnie to był podobny klimat. Czy miałam na ciele ciarki w trakcie lektury? Nie. Czasem czułam, że żołądek podjeżdża mi do gardła, bo niektóre sceny nie były dla mnie zbyt przyjemne w odbiorze, ale ani przez moment nie czułam napięcia. To specyficzna książka i musi trafić na odpowiedniego czytelnika. Ja chyba nie do końca jestem odpowiednim odbiorcą.

 

Początek książki czytało mi się bardzo dobrze, byłam zaintrygowana tym, co się stanie. Z biegiem czasu mój zapał do czytania nieco osłabł. Nie było tu kogoś, kto by wzbudził we mnie większe emocje, w sumie złapałam się na tym, że bohaterowie stali mi się obojętni. Momentami trudno było mi wskoczyć w odpowiedni rytm czytania. Układ książki w tym nie pomagał. Wytrącały mnie z rytmu te rozdziały napisane kursywą. Po nich miałam problem z odnalezieniem się w akcji. I czasem miałam problem z przejściem przez dialogi. Niektóre z nich wydawały mi się pisane na siłę.

 

Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o tę książkę. Miała dobre momenty, jednak była dla mnie dość trudna do przejścia. Niektóre wątki były dla mnie przewidywalne, inne znów nieco mnie nużyły. Nie powiem, że jest to zła książka, ale nie dla mnie. Może fani powieści o zombiakach będą nią bardziej zachwyceni.

 

Na koniec jedna rzecz – w książce znajdują się obrazki. Moim zdaniem są całkiem niezłym uzupełnieniem treści, nie miałam wrażenia, że są wrzucone na siłę, żeby coś było i zapełniło miejsce. Mój faworyt jest na stronie 302. Czułam lekki niepokój, gdy patrzyłam na ten obrazek, ale ma w sobie coś hipnotyzującego.

 

Przykro mi, że nie było mi po drodze z tą książką. Serio, chciałam się trochę rozerwać przy historii o zombiakach, ale nie do końca w takiej formie, w jakiej podano mi tę. Nie skreślam autora, ma potencjał. Kto wie, może jeszcze kiedyś nasze drogi się zejdą i jego powieść trafi do mnie w lepszym czasie.

Helluo_Liborum

  W życiu niemal każdego czytelnika przychodzi moment, gdy zderzenie obiecującego opisu z okładki książki z jej faktyczną treścią jest bolesne i rozczarowujące. Ryzyko takiego rozczarowania wzrasta gdy sięgamy po dzieło napisane przez debiutanta. Tak było i w przypadku powieść „Klucz do śmiertelności” - debiutu Krzysztofa Rypuły, którego lektura stanowi dotkliwe zderzenie oczekiwań z rzeczywistością.

 

Autor przedstawia świat u progu apokalipsy. W pogodni za nieśmiertelnością korporacja RING, najpotężniejsza organizacja na świecie, prowadzi badania, które mają na zawsze pokonać choroby cywilizacyjne i zapewnić ludzkości wieczne życie. O tym projekcie wiedzą tylko nieliczni, najlepsi naukowcy w swoich dziedzinach. Nie wszystko jednak toczy się zgodnie z planem. Podczas transportu badanej substancji wirus zostaje uwolniony i zaczyna siać spustoszenie najpierw w gmachu Uniwersytetu Moskiewskiego, a następnie w całym mieście. Hordy krwiożerczych zombie sieją przerażenie i nikt nie jest w stanie ich powstrzymać, choć służby nie ustają w wysiłkach, aby tego dokonać. A to dopiero namiastka tego, co dzieje się na kartach powieści.

 

Słowem, które bodaj najlepiej opisuje powieść Krzysztofa Rypuły jest „chaos”. Widać, że autor miał mnóstwo pomysłów i starał się wykorzystać je wszystkie w jednej historii. Nie poprzestał więc na apokalipsie zombie, ale postanowił włączyć do fabuły również wilkołaki, zjawy oraz monstra, a nawet obcą cywilizację. Szczególnie na początku książki widać, że autor ma problem z zapanowaniem nad wieloma wątkami, które postanowił poruszyć. Dla czytelnika podołanie temu, co dzieje się w powieści jest jeszcze trudniejsze. Książka jest napisana tak chaotycznie, że trudno jest zorientować się w zawiłej fabule i zasadach, jakie rządzą opisywanym światem. Śledzimy losy kilku postaci jednocześnie, a ich losy w pewnych momentach przeplatają się lub wpływają na siebie. Tyloma wątkami i postaciami spokojnie można by obdzielić kilka powieści i takie rozwiązanie byłoby korzystne dla „Kluczy do śmiertelności”. W obecnej formie zrozumienie wszystkich zależności między wątkami i ról, jakie poszczególne postacie odgrywają w tej historii jest dla czytelnika prawdziwym wyzwaniem.

 

Również sposób prowadzenia narracji pozostawia wiele do życzenia. Narrator posługuje się językiem tak potocznym, że momentami wzbudza to zażenowanie. Nie brakuje zwrotów takich jak „jeśli się przyjrzymy, zobaczymy...”, czy innych zwrotów skierowanych bezpośrednio do czytelnika, które może sprawdziłyby się w opowiadaniu czy baśni, ale na pewno nie ma na nie miejsca w książce sci-fi. Autor hojnie raczy też czytelnika wulgaryzmami w różnej postaci, choć w większości przypadków nie są one uzasadnione.

 

W książce „Klucz do śmiertelności” trup ściele się gęsto, choć nie pozostawia to w czytelniku emocji. Bohaterów jest na tyle dużo, że nie ma miejsca ani czasu na to, aby zostali oni przedstawieni w na tyle wyczerpujący sposób, by można było się do nich przywiązać. Nie widzimy ich zresztą w kontekście innym niż nieustanna walka o życie, a jeśli nawet opłakuję stratę kogoś bliskiego, to szybko porzucamy ich rozterki na rzecz poznania kogoś innego. Kolejne postaci pojawiają się i umierają, a niekiedy po śmierci pojawiają się znowu, jednak w natłoku informacji i wydarzeń czytelnik ledwo to rejestruje. Brakuje w powieści Krzysztofa Rypuły bohatera, za którym czytelnik mógłby podążać i prawdziwie mu kibicować, a co za tym idzie, brakuje prawdziwych emocji towarzyszących lekturze.

 

Czytając opis wydawcy znajdujący się na okładce powieści można mieć nadzieję na połączenie postapo, thrillera i science-fiction. Nadzieje te należy jednak porzucić już po pierwszych rozdziałach książki, kiedy okazuje się, że mamy do czynienia raczej z czarną komedią, i to taką, w której bawi bardziej nieudolność autora w próbie przedstawienia swojej historii, niż jego celowe zabiegi. Krzysztof Rypuła nieco zbyt ambitnie podszedł do tej powieści i chciał umieścić w niej zbyt wiele elementów naraz, czyniąc z niej trudną w odbiorze dla czytelnika. Nie pomaga też męczący styl autora, jego potoczny język i częste powtórzenia. Nawet ilustracje, jakimi opatrzone są niektóre sceny, choć nieco uatrakcyjniają powieść, nie są w stanie zmienić jej odbioru.

 

To wszystko czyni z „Klucza do śmiertelności” powieść nie dla każdego. Fani nieco bardziej oryginalnych pozycji literackich być może odnajdą się w tym bałaganie wątków, bohaterów i gatunków. Ja jednak dopiero pod koniec powieści, po przebrnięciu przez mnóstwo momentów zażenowania, może na ostatnie 50 stron, zaangażowałam się w tę historię i czytałam ją z ciekawością. Ciekawość ta pojawiła się jednak zbyt późno, aby skłonić mnie do sięgnięcia po kontynuację

Doris

       Kiedyś może „Klucz do śmiertelności” Krzysztofa Rypuły mógłby wydawać się tylko fantastyką, jednak dzisiaj, gdy mamy za sobą pandemię covidu, określiłabym go raczej mianem niebezpiecznej możliwości, czy też niechcianego proroctwa. Schemat jest już nam skądinąd znany – eksperyment biologiczny wymyka się spod kontroli i wirusem, który potencjalnie, po dalszych etapach badań, miał zapewnić ludziom nieśmiertelność, zakażają się mieszkańcy i zamieniają się w zombie. W zasadzie nic nowego, bo też wcześniej większość pochwał zgarnął serial „The Walking Dead”. Jednak, choć nie odkrywcze, jest to jednak tak dobrze napisane, że świetnie się przy tym boimy (co przecież lubimy), a potem jest o czym podyskutować.

 

       Za eksperyment odpowiada korporacja RING, która jest odpowiedzialna za wdrożenie tajnego projektu Orion. Pracują przy nim najlepsi, jednak dla niektórych jest on jeszcze zbyt mało tajny i podejmują decyzję, która przyniesie fatalne skutki. W dodatku perturbacje podczas transportu lotniczego przyczyniają się do rozszczelnienia przewożonych pojemników i uwolnienia tajemniczej substancji w salach Uniwersytetu Moskiewskiego. Zagrożenie rośnie, zakażenia się nasilają, przybywa ofiar, a na ludzi pada blady strach.

 

       Co doprowadziło do tego wydarzenia? Oczywiście intrygi i interesy oraz niezaspokojone ambicje ludzi. Poza tym bardzo mocno miesza tu światek przestępczy. Zombie i wilkołaki biorą miasto we władanie, mają mnóstwo siły i wydają się niezniszczalne. Świat mrocznieje, staje się wrogi i niebezpieczny.

 

       Rozdziały są króciutkie, przemieszane ze sobą, tak więc miejsca akcji także się zmieniają i możemy ze zdumieniem śledzić zasięg śmiercionośnego wirusa. Autor wykazał się dużą wyobraźnią, jego pomysły są czasami zupełnie nie z tej ziemi. Dziwny mężczyzna, który niczym zły czarodziej potrafi czynić rzeczy niemożliwe, z zadowolonym uśmieszkiem i morzem zła w oczach pilnuje, by nikt nie przeszkodził mu w zagładzie świata.

 

       Wielość bohaterów i jakby urywane, niewielkie rozdzialiki z jednej strony nieco gmatwają treść i utrudniają lekturę, z drugiej jednak generują atmosferę popłochu, pośpiechu, wzburzenia, a w końcu zgrozy. Ludzie w jednej chwili są jeszcze sobą, by za moment przeistoczyć się w bestie, kamienice znikają, jakby nigdy ich nie było, strach wychodzić z domu. Ale i w na pozór bezpiecznych czterech ścianach ludzi dręczą senne koszmary, które w dodatku w przedziwny sposób zawsze się spełniają. Co się porobiło z tym światem? Czy istnieje ratunek, jakieś wyjście z impasu, czy też wszyscy są już skazani? Przy czym pamiętajmy, że jesteśmy w kraju, w którym z ludźmi nikt się nie liczy i gdy pada: Wszyscy znający sekret muszą umrzeć” – za moment rozkaz zostaje dokładnie wykonany. Bo tutaj rządzi siła i pieniądz, czyli korporacja RING.

 

       Dzieje się tu mnóstwo, tempo oszałamiające, to horror z prawdziwego zdarzenia, już mam przed oczami jego możliwą sfilmowaną wersję. W dodatku wyobraźnię czytelnika wspierają i motywują liczne ilustracje, przypominające prosty, czarno-biały komiks i idealnie dopełniające całą historię. Bo też i forma komiksu, skrótowa, mocno ekspresyjna, jest jakby stworzona do opowiedzenia tak żywiołowo rozwijającego się, złożonego z mozaiki cząstek scenariusza grozy. A jednak, co niesamowite, jest tu też miejsce na humor, czarny bo czarny, ale jakiż inny pasuje do horroru. W literaturze grozy nie jest to rozwiązanie powszechnie spotykane, w tej książce wszakże doskonale się sprawdza, by pokazać w krzywym zwierciadle chorą rzeczywistość.

 

       Przyjrzyjcie się więc, jak reagują służby, jak w obliczu światowego zagrożenia pandemią Oriona zachowują się rządy państw, ile realnej władzy gromadzi w swoim ręku mafia, kto, komu i dlaczego chce zaszkodzić i czyje interesy w końcu są najważniejsze. No i oczywiście, czym jest samo serum, którym się posłużono. Nawet ograne schematy, wykorzystane już na milion sposobów pomysły, można ukazać świeżo i zajmująco, a literatura ma być także dobrą rozrywką, co w przypadku „Klucza do śmiertelności” zostało spełnione. A przed nami kolejna część cyklu, która będzie z pewnością równie ekscytująca.

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial