mmichalowa
- Fenomenem publikacji pod szyldem Korporacji Ha!Art jest ich oryginalność, zwłaszcza ze względu na tematykę, jakiej te książki dotykają. Z reguły, jako wydawcy, są oni prekursorami nadającymi kierunek innym, zwłaszcza w kwestii niszowych, kontrowersyjnych zagadnień, Musze przyznać, ze sama mam na swoim regale kilka pozycji z literatury pięknej, pochodzących właśnie do nich. Chociaż znam ich od niedawna, to wciąż jestem pod urokiem każdej kolejnej okładki, tak charakterystycznej, prostej a jednocześnie wymagającej kreski, która u jednych wzbudza zachwyt, u innych odrazę. Bezsprzecznie wywiera emocje, a tak rzadko zdradza samą treść. Stanowi zagadkę, którą można rozwiązać wyłącznie w trakcie czytania.
„Dzikie mięso” jak dla mnie literacką ciekawostką i z takim założeniem sięgnęłam po te pozycję, bo nie można zaprzeczyć, że jest inna. Zupełnie inna w stosunku do tego, co serwuje nam teraz rynek literacki. I wcale nie chodzi o wzniosłości, o bogate metafory czy nowomowę. Autor popełnił w trakcie tworzenia ciekawy zabieg rezygnując z liczby pojedynczej na rzecz liczby mnogiej, co wybitnie ubarwia, ale i utrudnia lekturę. Jednak to wcale nie wszystko na co może liczyć żądny wrażeń czytelnik. We wnętrzu tej niepozornej pod względem ilości stron pozycji, kryje się bowiem kwintesencja języka – gwara. Nie jedna, a cały przekrój gwar, dialektów i odmian języka polskiego. Fenomen wymagający czasu, skupienia. Chwili , by nad nim dłużej przysiąść. A jednocześnie tak znajomy, bo przypominający fragmentami coś, co już z literatury klasycznej faktycznie znamy. Nie nowy i nie kreatywny pod względem tematyki. Dotykający tego, czego na co dzień doświadcza człowiek czyli bólu, miłości, czasami wyzwisk. Nie brak tu także drażliwych dla naszego społeczeństwa kwestii, jak temat dotyczący religii.
Powieść traktuje o życiu na wsi, wraz z jego troskami i przywilejami, ale zrozumieć przekaz naprawdę nie jest łatwo. Lingwistycznie jest to zadanie wymagające nakładu pracy ze strony odbiorcy, a i to nie zawsze jesteśmy w stanie prawidłowo odczytać (to moje osobiste odczucia) intencję autora. Ciężko utrzymać się w rytmie, tu nic nie jest płynne, jeśli z daną gwarą, z dialektem – nie jesteśmy zupełnie obyci. Przez to jest dla mnie magiczna, bo mam ją w zasięgu ręki, ale nieoczywistą, skrywającą tajemnicę, pragnącą wejść w głęboką relację z czytelnikiem, przy założeniu, że on może nie być na nią gotowy.
Słowo, którym mogłabym określić ten tytuł to mnogość. Do momentu dotknięcia tej pozycji nie byłam chyba świadoma, jak wiele słów w języku polskim może być dla mnie zupełnie niezrozumiałych. Momentami dawałam sobie prawo do tego, by zagubić się w tekście, a kawałek dalej próbować odszukać na nowo. Tkwi we mnie niewypowiedziany do tej pory podziw, że można skonstruować coś takiego. I mam poczucie, że mój zasób słów jest jednak zbyt ubogi, by tak naprawdę oddać fascynację tą pozycją.
Przez to, że całość pisana jest właśnie w taki sposób, nie ma tu przypisów i wyjaśnień, bo właściwie trzeba byłoby przełożyć cały tekst. Ta moc czytelniczych doznań, ta wielorakość, są uzależniające. Ciekawi mnie, jak tytuł ten odbierają inni, bo jestem przekonana, że każdy widzi go nieco inaczej. Gdyby tak móc zestawić ze sobą wszystkie te historie, móc je poznać…