Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Wołyniacy. Jedno Życie

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 3 votes

Polecam:


Podziel się!

Wołyniacy. Jedno Życie | Autor: Jan Kuriata

Wybierz opinię:

Doris

 „Wołyniacy. Jedno życie” Jana Kuriaty to wspomnienia ojca autora, uważnie przez niego wysłuchane i starannie spisane w formie spójnej opowieści. Opowieści o jednym życiu, życiu rodziny Kuriatów właśnie, na przestrzeni kilkudziesięciu lat. To długa i niespokojna podróż od końca lat 30-tych do lat 80-tych XX wieku, która zatoczyła pełne koło. Zaczęła się na Wołyniu, przetoczyła przez Polskę, najpierw rejon Dolnego Śląska, później Środkowego Pomorza, by znaleźć swoje zwieńczenie ponownie na Wołyniu nad rzeką Bóbr. To trasa, którą przemierzyła rodzina Kuriatów, podobnie jak tysiące innych rodzin pchanych wojenną zawieruchą. Dobrze to znamy z historii, literatury i filmu. A jednak zupełnie inaczej, dramatyczniej jeszcze, wybrzmiewa ta historia opowiedziana przez naocznych świadków, zmuszonych do zmierzenia się ze śmiertelnym zagrożeniem. Inaczej, bardziej dobitnie, zwłaszcza teraz, gdy wojna znów dotknęła Ukrainę. I tak, jak wówczas Polacy uciekali przed Niemcami i swoimi ukraińskimi sąsiadami, tak teraz ukraińskie kobiety i dzieci szukają w Polsce schronienia przed rosyjską inwazją. Każda wojna jest straszna, jest porażką człowieczeństwa, śmierć każdego człowieka jest dramatem. Dlaczego więc historia powtarza się wciąż i wciąż?

 

Na Wołyniu żyli obok siebie Polacy, Ukraińcy i Żydzi. We względnym spokoju, choć na pewno nie w przyjaźni. Niewiele wiedzieli o sobie nawzajem, raczej ulegali stereotypowym wyobrażeniom, choć trzeba przyznać, że niechęć Polaków do Żydów była dość wyraźna. „Nie zapominaj, że Żyd to Żyd i nikt tego nie zmieni, szkoda sobie głowę nimi zawracać”. Ukraińcy zaś nie przepadali za Polakami, dając temu również wyraz w niedwuznaczny sposób. We wspomnieniach Stanisława Kuriaty te podziały wybrzmiewają bardzo mocno: „Nie zastanawiałem się nigdy nad tym,, dlaczego istnieje kościół prawosławny, dlaczego nasz Chrystus jest lepszy od ich Chrystusa. Tak samo Matka Boska… Wiadomo było, że nasze, katolickie, jest właściwsze i lepsze. Albo tacy Żydzi. Przecież ich Bóg i nasz Bóg to nie to samo”.

 

Doskonale widać narastające z każdym dniem napięcie między Ukraińcami i Polakami. Zaczynają się akty agresji, z początku nieliczne, pojedyncze, które z czasem coraz bardziej eskalują. Widać zmiany w nastrojach, wyraźne akcentowanie treści o „samostiejnej” Ukrainie. Początkowa wołyńska sielanka, spacery po lesie, barcie pełne miodu, miłosne schadzki nad rzeką, odchodzi w zapomnienie. Przyszło nowe, groźne i niewiadome. W relacji przekazywanej z punktu widzenia młodego, wchodzącego dopiero w życie chłopca z maleńkiej, ukrytej w wołyńskich lasach wioski, wygląda to bardzo wiarygodnie. Najpierw nadchodzą Rosjanie, potem Niemcy, po nich znów Rosjanie. Mówią, że tu już nie Polska, tylko ukraińska republika radziecka. „Czuliśmy, jak wszyscy mieszkańcy Rudni, tę dziwną pustkę, jaka teraz zapanowała. Wydawało się wielu spośród nas, że nie było teraz żadnej władzy, gmina w Bereznej była gminą sowieckiej władzy, o której nie wiedzieliśmy nic, z miasteczka poznikali polscy żołnierze i policjanci, a także urzędnicy i wszyscy zamożniejsi ludzie”.

 

Bali się Żydzi, bali się Polacy. Działy się rzeczy straszne. Jak to jest, stracić rodzinę, żyć w ciągłym lęku, w ukryciu, w leśnej ziemiance, bać się praktycznie każdego nieznajomego człowieka, to wyraźnie słychać w tej relacji. Czujemy te obawy, niepewność, a jednocześnie żal, że trzeba opuścić tę ukochaną ziemię, zostawić tu mogiły bliskich, wspomnienia, przeszłość. Nie do pojęcia była świadomość, że tu już nie ma Polski, że trzeba jechać do Polski całkiem nieznanej, obcej.

 

Ciekawie przedstawiono skomplikowane polskie losy, przesuwanie granic, które dla polityków jest zaledwie ruchem palcem po mapie, a dla ludzi oznacza dramat tułaczki i układania na nowo całego życia. Wspomnienia, pielęgnowane pieczołowicie w sercu, nie pozwalają zamilknąć tęsknocie. Okazuje się jednak, że człowiek wrasta w nowe miejsce, rodzą mu się dzieci, potem wnuki i obca z początku ziemia robi się coraz bardziej swojska, aż w końcu staje się nową ojczyzną. Przekonać się o tym można jedynie konfrontując się bezpośrednio z przeszłością. Wówczas widać, że za sobą zostawiliśmy jedynie las, a przed sobą mamy całą przyszłość.

 

To bolesna książka, bo i czasy były tragiczne, a losy ludzkie poplątane. Nic nie można tu traktować w kategoriach zerojedynkowych. Wypędzano Polaków z Kresów, ale z Ziem Odzyskanych wypędzano też niemieckie rodziny. Polacy odnosili się z niechęcią do Żydów, Ukraińcy do Polaków, a Niemcy mieli się za nadludzi. Ta skomplikowana sytuacja polityczna i narodowościowa została w „Wołyniakach” oddana znakomicie, niezwykle czytelnie i szczerze. Stanisław Kuriata wspomina nie tylko fakty, opisuje też uczucia jakie towarzyszyły ludziom, w co wierzyli, czego się obawiali, całą gamę nastrojów, wszystkie ich odcienie i ich zmianę w miarę, jak zmieniała się sytuacja, postawy ludzi, niekiedy heroiczne, innym zaś razem egoistyczne i małostkowe. To były ekstremalne warunki, nie obowiązywały żadne reguły, wszystko było nowe, niepokojące i niepewne.

 

Szczerze polecam „Wołyniaków” tym, którzy lubią historię, reportaż, ale też wszystkim, którzy czytają z upodobaniem literaturę psychologiczną i obyczajową. Wszystkiego tu bowiem po trochu, a książkę czyta się znakomicie i nie sposób się od niej oderwać.

Pani M

Mówi się, że życie pisze najlepsze scenariusze. Jedne z nich to gotowa historia na płomienny romans, przy drugich można się wzruszyć, inne znów zwalają nas z nóg i wyrywają serce z piersi albo bawią do rozpuku. Są też takie, których życie nie powinno nigdy napisać. Między innymi takie, jakie dzieją się teraz za naszą wschodnią granicą. Te napisane ludzką krwią, która nigdy nie powinna zostać przelana. Książka, o której chcę dzisiaj powiedzieć, należy właśnie do tej ostatniej kategorii.

 

Ta książka powstała na bazie wspomnień rodziców i krewnych autora. Historia rozpoczyna się w latach 30. XX wieku, a kończy na początku tego stulecia. Bohaterowie tej opowieści, Stanisław i jego żona Józefa urodzili się kolejno w 1918 i 1923 roku. Ich przygoda rozpoczyna się w wołyńskiej wsi Rudnia Łęczyńska, biegnie przez Dolny Śląsk, a kończy się na Pomorzu Środkowym. Na początku światy polski, żydowski i ukraiński funkcjonowały obok siebie. Do czasu. II wojna światowa zmieniła wszystko. W 1939 roku doszło do sowieckiej napaści. 3 lata później doszło do mordu berezyńskich Żydów. Nielicznym tylko udało się uniknąć śmierci. Rok później doszło do kolejnej tragedii, w której zginęło wielu członków rodziny autora. 2 lata później nadszedł czas wysiedleń i wołyńska karta historii zamknęła się na dobre.

 

Nieco obawiałam się lektury tej książki. Codziennie widzę obraz współczesnej wojny, w której giną niewinni ludzie. Dzieją się rzeczy, które miały miejsce podczas II wojny światowej. Nie byłam pewna, czy dźwignę ciężar tej opowieści. Wydarzenia, o których wspomniałam, mocno naznaczyły rodzinę autora. Podejrzewam, że wielu z was może ma w swoich rodzinach podobne historie albo kiedyś o takich słyszało. Sama pochodzę z rodziny, której członkowie zostali po wojnie przesiedleni ze wschodu do Polski, więc te historie były mi bliskie.

 

To bardzo intymna opowieść. Miałam wrażenie, że patrzę zza kotary na to, co się dzieje w rodzinie autora. Czułam się na początku nieco nieswojo, ale szybko odnalazłam się w tej historii. Nie była mi obca. Kilka razy w trakcie lektury czułam łzy spływające mi po twarzy. Nie umiałam spokojnie czytać niektórych scen. Niemal słyszałam, jak łamie mi się serce. Współczułam bohaterom tego, co ich spotkało. Zgrzytałam zębami, widząc tę niesprawiedliwość, ale jednocześnie podziwiam ich siłę. Zastanawiałam się też nad tym, czy moi dziadkowie czuli się podobnie, gdy zostali przesiedleni i musieli porzucić miejsce, w którym się wychowali.

 

Na początku miałam problem z ogarnięciem niektórych bohaterów, troszkę było ich do spamiętania, ale szybko zorientowałam się, kto jest kim. Zżyłam się z nimi i przeżywałam wszystko, co działo się w ich życiu. To chyba najlepsza rekomendacja, jaką mogę napisać dla tej książki. Z jednej strony chciałam ją czytać, ale z drugiej bałam się tego, co za moment się wydarzy. Pamiętam opowieści babci i w duchu prosiłam o to, żeby bohaterów nie spotkało to, o czym ona mówiła.

 

Ta książka to powieść drogi i podróż w czasie. Bardzo sentymentalna, pozostawiająca po sobie wiele pytań. Nie była to łatwa lektura, ale nie żałuję tego, że po nią sięgnęłam. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w tym momencie czytanie jej może być przytłaczające, jednak polecam tę książkę. Zwłaszcza jeśli pochodzicie z rodzin, których członkowie zostali przesiedleni. Ten temat będzie wam bliski i może dzięki tej książce lepiej zrozumiecie swoich przodków.

 

atypowy

 W swojej książce Jan Kuriata opisuje losy własnej rodziny. O tym jak skomplikowana jest to historia niech zaświadczy chociażby to, że mogę napisać, iż wszystko rozpoczyna się na terytorium dzisiejszej Ukrainy i kończy w Polsce. Jednocześnie jednak prawdziwejest stwierdzenie, że historia opisana w „Wołyniacy. Jedno życie” rozpoczyna się w Polsce i kończy na ziemiach ówczesnych Niemiec.

 

Jestem z tego pokolenia, które przywykło do ustalonych po wojnie granic Polski. Wydaje mi się, że Polska zawsze taka była i dlatego również zawsze taka pozostanie. Prawda historyczna jest jednak zupełnie inna. Ten kształt, który od najmłodszych lat rozpoznaję w atlasach i na szkolnych mapach, jest wciąż czymś świeżym i niekoniecznie trwałym. Niedawno przeczytałem reportaż „Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej”Tomasza Grzywaczewskiego, w którym przytacza on wiele niełatwych historii, które rozgrywały się na terenach pogranicza. Wołyń jest jednym z takich miejsc gdzie ogniskuje się wiele bólu, cierpienia i niesprawiedliwości. Zwłaszcza w dobie dzisiejszych wydarzeń i deklarowanej na wysokich szczeblach przyjaźni polsko-ukraińskiej, ważne jest abyśmy znali tło minionych wydarzeń, które do dziś owocują w społeczeństwie animozjami. Nie chodzi o rozpamiętywanie czegoś i rozdrapywanie wciąż świeżych ran. Chodzi jednak o pamięć i świadomość historyczną, która może pomóc nam ustrzec się błędów naszych przodków.

 

Najlepszym sposobem na poznanie historii jest wniknięcie w losy konkretnych ludzi. I taką możliwość daje nam Jan Kuriata, który podjął się niełatwego zadania spisania dziejów własnej rodziny.Jest to książka mądra, wyważona i (czasem do bólu) szczera. Zawdzięczamy to autorowi, który nie należy do tych szukających sensacji lub chcących szokować czytelnika. To rektor Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Koszalinie, który nie spisał wspomnień dla chwili sławy, albo ze względu na to, że Wołyń jest aktualnie „gorącym tematem”. Jan Kuriata pragnie ocalić przed zapomnieniem historię swojej rodziny, nie twierdząc, że była ona wyjątkowa. Bynajmniej! Była to typowa rodzina, której doświadczenia były typowe dla danego czasu i miejsca – i właśnie dlatego warto dogłębnie poznać jej historię. Jest ona smutna, ale również powinna być pouczająca. Ciężko rozliczyć się z historią jeśli jej nie znamy!

 

To książka o trzech społecznościach, które żyły obok siebie, ale faktycznie pozostawały względem siebie obce – obojętne, a czasem nawet wrogie. Polacy, Ukraińcy i Żydzi stale się ze sobą stykali, funkcjonowali blisko siebie, a jednak zachowywali dystans. Ojciec autora wspomina:

 

„Wszystkich to śmieszyło, bo to było zabawne, jak Żyd śpiewał: Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy. Ale potrafił też ładnie zaśpiewać ich pieśni czy psalmy i ludzie słuchali. Josiek był nasz, inny, ale nasz. Co innego Żydzi z Berezna… To już zupełnie inna sprawa. Nie ma potrzeby oszukiwania ciebie: nie znałem nikogo, kto lubiłby Żyda, a wielu wręcz ich nienawidziło. Tak za wszystko, nie wiem, co to było to wszystko, nie umiem tego opisać”.

 

Jan Kuriata spróbował jednak opisać to, co często wymyka się słowom. Jego książkę czyta się lekko, ale zdecydowanie sama w sobie nie może być określona w ten sposób. To trudna lektura, której nie polecam raczej na wakacyjny wypoczynek, ponieważ wiele jej fragmentów może być dla nas przytłaczających. Powinniśmy jednak poznać tę historię, aby lepiej rozumieć nasze relacje z Ukrainą. Nie sztuką jest stale zamiatać coś pod dywan i udawanie, że nic się nie wydarzyło. Historia pełna jest mroku, a negatywne postaci znajdziemy zarówno po polskiej jak i ukraińskiej stronie granicy. Oczywiście uważam, że dziś należy pomagać, często bezwarunkowo. Ale nie oznacza to, że pewne rzeczy w minionym wieku nie miały miejsca.

 

Wszystkim, którzy lepiej chcą zrozumieć co działo się na Wołyniu od początku lat trzydziestych XX wieku i poznać historię rodziny autora aż do początku XXI wieku, serdecznie polecam tę książkę. To kawał dobrej i rzetelnej literatury. To opowieść o zwykłej rodzinie, która pozwoli nam lepiej pojąć z czym mierzyły się dziesiątki tysięcy naszych rodaków w latach, które były o wiele cięższe od tych, na które obecnie narzekamy. Warto poświęcić kilka wieczorów na wspomnienia spisane przez Jana Kuriatę.

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial