Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Ewangelia Dzieciństwa

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 2 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 2 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Ewangelia Dzieciństwa | Autor: Lydia Millet

Wybierz opinię:

Doris

 To bardzo przyjemne uczucie – odkrycie nowego nazwiska w literaturze, nazwiska autora, którego książek będzie się od teraz oczekiwać i poszukiwać, bo warto je czytać, bo pisze pięknie o rzeczach istotnych, prowokuje do refleksji, zostawia ślad w umyśle. Tak właśnie mam z Lydią Millet. Pisze nie od dziś, ma już na koncie kilkanaście powieści, a także nominację do Nagrody Pulitzera sprzed 12 lat. Jednak nie słyszałam o niej nigdy wcześniej, gdyż jej książki nie były dotychczas tłumaczone na język polski. Aż do teraz, gdy wydano „Ewangelię dzieciństwa”, która dotyka bezpośrednio zagadnienia najważniejszego w ostatnim czasie, a mianowicie szeroko rozumianej odpowiedzialności człowieka. Szeroko rozumianej, bo począwszy od dbałości o własne dzieci, ich rozwój i bezpieczeństwo, a skończywszy na trosce o planetę, dom wszystkich ludzi.

 

„Ewangelia dzieciństwa” to prawdziwa przypowieść o tym, jacy jesteśmy, dokąd zmierzamy, jak bardzo się pogubiliśmy i co w konsekwencji tego możemy zaprzepaścić. Grupa przyjaciół jeszcze z czasów szkolnych postanawia spędzić wspólne, beztroskie wakacje. Wynajmują przestronny dom nad oceanem, pakują dzieci i zwierzęta do samochodów i jadą odpocząć. Nic tu jednak nie jest normalne, takie, jak wydaje się, że być powinno. Ani odpoczynek, który dorośli rozumieją w karykaturalny sposób, jako jedną wielką orgię trunkowo – narkotykowo – łóżkową. Ani też relacje między rodzicami, a ich dziećmi, mocno zaburzone, wręcz chore. Dorośli zachowują się, jakby wrócili do czasów studenckich, czasów wolnej miłości i rockendrolla, jakby dzieci w ogóle tu nie było. Nie bardzo ich one obchodzą, nie przejmują się ani trochę, że ich bystre oczy rejestrują rozpasane zachowanie rodziców. Nie dziwi więc lekceważenie, a nawet bliska nienawiści pogarda, jaką darzą one dorosłych. Mamy tu do czynienia z całkowitym odwróceniem ról. To dzieci są tu dojrzałe i odpowiedzialne, to dzieci jako jedyne są w stanie racjonalnie oceniać sytuację, oszacować zagrożenie i odpowiednio na nie zareagować. Starsze opiekują się młodszymi, karmią je i czytają im bajki, dbają by nie przemarzły i się nie zgubiły, a gdy trzeba, ocierają im łzy i tłumaczą świat. Dorośli budzą w nich, a także w nas, zażenowanie i niesmak. I tak tworzą się dwa opozycyjne obozy, nie mające z sobą wiele wspólnego, żyjące obok siebie i na siebie nawzajem obojętne. Przedwcześnie dojrzałe dzieci i zdegenerowani dorośli. Niektóre z tych dzieciaków są tak bardzo wrażliwe, że z trudem radzą sobie z własną psychiką, co skutkuje anoreksją lub też porozumiewaniem się z otoczeniem za pomocą języka migowego w miejsce mowy.

 

Dorośli, podobnie jak odrzucili precz troskę o własne potomstwo, bez najmniejszych wyrzutów sumienia, tak też walkowerem oddali dbałość o planetę. Problem zmian klimatycznych na globalną skalę wybrzmiewa tutaj bardzo mocno. Tak, jak w rzeczywistości, tak i w powieści, jego powagę pojmują jedynie młodzi, reszcie świata jest to obojętne. Nadchodząca huraganowa nawałnica na nowo zdefiniuje ich życie. Znów lepiej przygotowane na kataklizm okazują się dzieci, zmuszone opiekować się swoimi rodzicami i za nich myśleć, bo „Rodzice, którzy akurat nie byli zajęci ciachaniem szalików i zaciąganiem się czystą indicą, teraz gapili się we własne smartfony”, a „w nocy starsze pokolenie nafaszerowało się ecstasy”. Ich świat skurczył się w tym czasie do zalewanego strugami deszczu domu i kawałka ziemi wokół niego. Atmosfera coraz bardziej się zagęszcza, świat wydaje się wrogi i niebezpieczny. „Trzeciego dnia przed domem zastaliśmy setki umierających ryb. Trzepotały się na olbrzymim spłachciu błotnistej mielizny, z której tu i tam wystawały wysepki krzaków”.

 

Tak więc mamy apokalipsę, na którą nikt nie był przygotowany, a dzieciaki znów muszą samotnie stawić jej czoła. Muszą poradzić sobie ze znalezieniem bezpieczniejszego schronienia, z zabezpieczeniem żywności, muszą też stawić odpór grupie uzbrojonych po zęby napastników, jacy zawsze pojawiają się niespodziewanie w sytuacji anarchii i chaosu. Im silniejsi i bardziej zorganizowani stają się młodzi, tym mniej wyraziści zdają się dorośli: „Osobowości dorosłych zanikały (…) Mieliśmy wrażenie, że gdyby obejrzeć ich pod światło – gdyby dało się ich podnieść bez trudu, jak kartkę papieru – okazaliby się półprzezroczyści”. Armagedon zmienia świat wokoło, ale czy da radę zmienić rodziców tak, by byli zdolni podjąć swoje role i ochronić własne dzieci?

 

Ta przypowieść naszpikowana jest symboliką odnoszącą się wprost do Biblii. Można zacząć od klimatycznej katastrofy, jako żywo przypominającej biblijny potop. Tutaj także jest karą za zaniedbania ludzkości, zarówno w szerokim zakresie, jeśli chodzi o glob, jak też w tym węższym, ograniczonym do własnej rodziny i osobistego rozwoju. Symbolicznym nawiązaniem do arki Noego jest z pewnością ratowanie przez Jacka zwierząt przed zagładą. Łapie je do klatek i przenosi w bezpieczniejsze miejsce. Symboli jest o wiele więcej. Hipisi w roli aniołów, z Burlem na czele i tajemnicza stara Opiekunka niczym Matka Boska. Biblia jest też obecna w powieści jako punkt odniesienia względem którego Jack stara się zrozumieć i uporządkować swoją wiedzę o świecie. Usiłuje dopasować postaci z Biblii do współczesnej rzeczywistości, jak też naukowo wytłumaczyć cuda, jakie czynił Jezus. Tacy jak on, mądrzy ludzie o czułych sercach są nadzieją na nowy świat, kiedy ten stary, przegniły i zdemoralizowany odejdzie w niebyt. I z taką nadzieją pozostawia nas autorka.

 

Niesamowity jest język powieści. Autorka zgrabnie balansuje na granicy poetyckiej prozy i młodzieżowego, miejscami wręcz obscenicznego slangu. Narracja jest płynna i bardzo dynamiczna. Z początku wydaje się, że mamy do czynienia z psychologicznym dramatem skupionym wokół zamkniętej na niewielkiej przestrzeni grupy osób. Później jednak kameralny dramat przeradza się w apokaliptyczny thriller z wieloma nawiązaniami do Księgi Ksiąg, co dodaje mu epickiego wręcz wymiaru. To literatura ważna, szczególnie ważna teraz, gdy stajemy w obliczu niewyobrażalnych zagrożeń, które wymagają od nas zaangażowania i odpowiedzialności. My nie możemy, i mam nadzieję, że nie zostawimy naszych dzieci osamotnionych w brutalnym świecie.

Atypowy

 Skończyłem najnowszą powieść Lydii Millet i muszę przyznać, że ciężko zebrać mi po lekturze myśli. Nie wiem czy coś więcej się z nich w przyszłości wyklaruje, wiem jednak, że „Ewangelia dzieciństwa” zapisze się w mojej pamięci. To książka dziwna. Jednocześnie jest zła i dobra. Nie przypominam sobie aby jakakolwiek inna, w tym samym czasie mnie tak męczyła, a jednocześnie na tyle wciągnęła, że nie chciałem jej odłożyć. Pełna jest trafionych metafor, ale w moim odczuciu kiepsko użytych. Stąd towarzyszący mi obecnie mętlik.

 

Trzeba dodać na wstępie, że z poczuciem zagubienia będziemy mogli się zaprzyjaźnić w powieści Lydii Millet już od pierwszych stron. Zostajemy od razu wrzuceni na głęboką wodę, całkowicie nie rozumiejąc co i dlaczego się dzieje. Styl autorki jest specyficzny i celowo nadwerężający nasz komfort. Ciężko pojąć dlaczego główni bohaterowie powieści, którymi są tu dzieci, odnoszą się z taką brutalną nonszalancją do swoich rodziców, będąc przy tym nieskrępowanie wulgarnymi. Język i forma narracji początkowo mnie raziły do tego stopnia, że szczerze zastanawiałem się nad odłożeniem już „Ewangelii dzieciństwa” na półkę…

 

DIAGNOZA LUDZKIEGO DUCHA

 

A jednak z każdą stroną rozumiemy coraz więcej. Z tegochaosu absurdalnych zdarzeń wyłania się obraz naszego społeczeństwa. Ta książka jest o nas. Choć chcielibyśmy określić tę powieść mianem dystopijnej, to jednak musimy przyznać, że spora jej część jak najbardziej dotyczy naszego „tu i teraz”. To gorzka diagnoza tego co się dzieje z ludzkim duchem:

 

„Zastanawiałam się, czy pomogłaby mu zmiana stylu. Zazwyczaj to dziewczyny i kobiety przechodziły taką zmianę, mimo że to mężczyźni i chłopcy potrzebowali jej bardziej, jeśli w ogóle ktokolwiek miałby się temu poddawać. Przypominały mi się różne filmy ze scenami, w których ludzie stają się najatrakcyjniejszymi wersjami samych siebie. Przeistaczają się z gąsienicy w motyla. A wszystko to zmontowane do dźwięków inspirującej melodii.

 

W filmach takie przemiany prezentowano jako triumf ludzkiego ducha.

 

To wskazywało, że w ostatnich czasach jego poprzeczka została znacząco obniżona. Wystarczyła odrobina szminki, nowa fryzura, kropla żelu do włosów. I nowe ciuchy.

 

Oto w co zmienił się duch ludzki.”

 

DZIECI WE MGLE KOŃCA ŚWIATA

 

Głównymi bohaterami są tutaj dzieci, ponieważ to one będą musiały radzić sobie z bajzlem, który zrobili rodzice. Ci zresztą nie kwapią się do tego by odgrywać w tej historii choćby drugoplanową rolę. Poddali się. Nie biorą aktywnego udziału w życiu. Zostawiają swoje dzieci samym sobie, skupiając się na uciechach życia. Dlatego widzimy tu bierną grupę dorosłych, których troski ograniczają się do organizowania kolejnych imprez i uzupełniania zapasów alkoholi, marihuany, kokainy i ecstasy. Dzieci, siłą rzeczy, przejmują role dorosłych, choć zupełnie nie są do tego gotowe.

 

W pierwszej części tej powieści wciąż przypominałem sobie klasyczną już książkę – „Władcy much”. Pajdokracja nigdy w dziejach nie okazała się sukcesem. W powieści Lydii Millet również obfituje w wiele sytuacji, o których ciężko czytać bez grymasu zniesmaczenia. Odczytuję to jako swego rodzaju apokaliptyczną wizję autorki odnośnie zbliżającego się końca naszego świata. Przyszłość rysuje się w ciemnych barwach.A może to już nasza teraźniejszość? Całkiem możliwe, że jest znacznie później niż się nam wydaje. Świadomość tego dociera do bohaterów „Ewangelii dzieciństwa” i mocno ich konfrontuje:

 

„W tamtym momencie swojego życia osobistego próbowałam się pogodzić z końcem świata. Albo przynajmniej z końcem tego, który znam, Jak wielu z nas.

 

Naukowcy mówili, że kończy się właśnie teraz, a filozofowie, że ten koniec trwa od zawsze.

 

Historycy powtarzali, że przechodziliśmy już przez wieki ciemne. Wtedy wszystko rozeszło się po kątach, bo ci, którzy mieli dość cierpliwości, doczekali oświecenia, a później szerokiego wyboru urządzeń Apple.

 

Politycy zapewniali, że wszystko będzie dobrze. Że wprowadzane są zmiany. Ludzka pomysłowość nagotowała nam tego bigosu, i ludzka pomysłowość nas przed nim ocali. Może trochę więcej kierowców przerzuci się na elektryczne auta.

 

Po tym się zorientowaliśmy, że sprawa jest poważna. Bo było oczywiste, że kłamią”.

 

Gdy dorośli uświadomili sobie, że „schrzanili sprawę” – postanowili przeżyć resztę dni w myśl zasady: „Carpe diem”. Oddają się wszelkim uciechom, praktycznie stale pozostając w stanie odurzenia. Są całkowicie bezużyteczni dla swoich dzieci. Nie można na nich liczyć, nie można szukać u nich rady.

 

Tylko jedna ze starszych kobiet, która dziwnym trafem znajduje się wśród rodziców (choć nie jest niczyją matką) wręcza jednemu z chłopców Biblię dla dzieci. Stąd tytuł oryginału – „A Children'sBible” nie jest w moim odczuciu zbyt szczęśliwie przetłumaczony na „Ewangelia dzieciństwa”. W książce chodzi bowiem o konkretny egzemplarz Pisma Świętego (z naciskiem na Stary Testament), podczas gdy ewangelia implikuje jakoby chodziło o „Dobrą Nowinę” w ujęciu uniwersalnym. Jack, choć nie został wychowany w duchu chrześcijaństwa, spędza wolne chwile wczytując się w biblijne historie. Ten chłopiec, który niewiele wcześniej pyta rodziny dlaczego na wieżach kościelnych budynków ktoś umieszcza „wydłużonego plusa”, teraz wnika w święte teksty, nadając im szeregu nowych znaczeń.

 

BIBLIA ROZSZYFROWANA (?)

 

We względnie spokojnym dotychczas życiu dzieci, zaczyna pojawiać się coraz więcej dziwnych zdarzeń. Cała książka zmienia przez to swój rytm i charakter. Czujemy się jak w najdziwniejszym śnie, a po jakimś czasie zauważamy, że autorka prowadzi z nami grę, zsyłając na bohaterów książki plagi i kataklizmy, które nawiązują do biblijnych wydarzeń. Odniesień jest całe mnóstwo i nie jestem pewien czy wychwyciłem wszystkie – zwłaszcza, że Lydia Millet niekoniecznie troszczy się o detale, traktując przekaz Pisma Świętego bardzo luźnoDla przykładu - podczas wędrówki do luksusowej posiadłości (ziemi obiecanej?) grupa dzieci, która opuściła zaatakowanych przez chorobę rodziców (Egipt?), wysyła swoich przedstawicieli na pobliskie wzgórze z masztem telekomunikacyjnym, gdzie otrzymują od Właścicielki ziemi, na której aktualnie przebywają, listę zasad jakich mają przestrzegać. Zapisują je więc długopisem na ręce (oczywista analogia do Mojżesza na górze Synaj i 10 przykazań spisanych na kamiennych tablicach). Znajdziemy tu również ratowanie zwierząt przed powodzią, siostro-bójczy konflikt między bliźniaczkami, niespodziewane przybycie trzech aniołów, którzy zstępują z pobliskiej góry, poród w stajni i wiele, wiele więcej…

 

W tym całym galimatiasie najdziwniejszych zdarzeń, Jack z Shelem wczytują się w otrzymaną Biblię z obrazkami i … udaje się im rozgryźć jej kod. Przynajmniej tak twierdzą, szczerze wierząc w to, że dzięki temu znajdują sposób nauchronienie się przed wiszącą nad nimi zagładą:

 

„-Eve. Wytłumacz swojemu braciszkowi – zaczęła Sukey, zgniatając butem puszkę po piwie – że jedyni ludzie, którzy traktują Biblię dosłownie, mieszkają w Alabamie i rozmnażają się w chowie wsobnym. Albo biją żony gdzieś w Tennessee.

 

- Jack, wasza rodzina nawet nie wyznaje chrześcijaństwa – zawtórowała jej Jen – Eve mi mówiła. A ta twoja książka z obrazkami to nie instrukcja postępowania.

 

- Zejdźcie już z mojego brata.

 

- W książce mówią o Bogu – upierał się Jack – ale rozszyfrowaliśmy to z Shelem. „Bóg” to taki kod. Rozpracowaliśmy całą zagadkę!

 

- No, dawaj – westchnęła Jen.

 

- Piszą tam o Bogu, ale mają na myśli naturę.

 

- A w naturę wierzymy – dodał Jack.

 

- Okej – powiedział Terry. – A co z Izaakiem i Abrahamem? To natura kazała typowi zadźgać syna na ołtarzu?

 

Shelaż się podniósł ze wzburzenia

 

- Prawa natury często są niewłaściwie interpretowane

 

- A poza tym to tylko opowieść – dodał Jack. – Te wydarzenia to symbole.

 

Byłam pod wrażeniem.

(…)

Jezus ma dużo wspólnego z nauką – ciągnął Jack. – Żeby nauka nas ocaliła, musimy w nią wierzyć. Z Jezusem jest tak samo. Jeśli się w niego wierzy, to może nas zbawić.

 

- Młody, to się totalnie nie spina – odezwał się Śliski.

 

- Właśnie że tak.

 

- Widzisz to? Nauka pochodzi z natury. Jest tak jakby jej gałęzią. Tak jak Jezus jest gałęzią Boga. A jeśli uwierzymy, że nauka jest prawdziwa, to możemy zacząć działać. I będziemy ocaleni.

 

Niejeden już twierdził w historii, że oto rozszyfrował Biblię. Gdy ktoś przychodzi z „nowym objawieniem” i zaczyna tłumaczyć, jak to przez lata wszyscy błędnie odczytywali to lub owo (a tak naprawdę „chodzi o …”), szybko robię się bardzo ostrożny względem takich rewelacji. Nowych (i starych zresztą również) interpretacji Pisma Świętego jest całe mnóstwo, rzecz jednak w tym, że nie podlega ono dowolnemu wykładowi. To, że coś nam pasuje, nie sprawia, że jest prawdą. To, że w coś chcemy wierzyć, również – niestety – nie czyni niczego wiarygodnym.

 

Jestem przekonany, że Biblia zawiera bardzo konkretne objawienie nie tylko Boga per se, ale również mówi o przyszłości jaka czeka ten świat. To do czego prowadzą zmiany klimatyczne zupełnie mnie dlatego nie zaskakuje, bo jest postanowione, że „Dzień Pana nadejdzie jak złodziej. Wtedy niebo z trzaskiem przeminie, podstawy świata stopnieją w ogniu, ziemia odpowie za swoje działania i człowiek zda sprawę ze swoich dokonań. (…) W taki sposób to wszystko ma ulec zniszczeniu (2 Piotra 3:10-11)”.

 

CZY OCALI NAS NAUKA ?

 

To, że ziemia zmierza ku zagładzie, nie jest niezwykłym odkryciem naukowców. Słowo Boże mówi o tym od tysięcy lat. Po prostu ostatnio zaczęliśmy to dostrzegać i stworzono instrumenty, które na podstawie precyzyjnych modeli, pomagają nam wyliczyć ile czasu pozostało jeszcze naszej umęczonej planecie. O ile, jako ludzkość, wielce się przyczyniamy do (samo)zagłady, to ratunek jednak nie przyjdzie przez wiarę w prawdziwość nauki.

 

Możemy chcieć w to wierzyć, ale nawet najsilniejsza wiara w naukę nikogo nie ocali. Tak jak Lydia Millet ma prawo snuć swoje rozważania, sugerując zbawienność polegania na rozumie, tak ja mam prawo uznać to za „pobożne życzenia”. Z tym mam największy problem w tej książce, że choć stawiana diagnoza może i jest w miarę trafiona, to już proponowane leczenie zupełnie błędne.

 

Biblia (nawet ta z obrazkami dla dzieci) daje wyraźną receptę na ratunek:

 

„Wtedy Jezus powiedział: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby nawet umarł — żyć będzie. A każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to?” (Jana 11:25-26)

 

Powyższe pytanie, wypowiedziane przez Jezusa około dwóch tysięcy lat temu, nic nie traci ze swojej aktualności. Czy wierzysz w to? Jeśli koniec się zbliża – a twierdzi tak już nie tylko Biblia, ale również coraz większy chór naukowców – warto się nad tym dogłębnie zastanowić. Gdzie najrozsądniej szukać ratunku? Jak się zabezpieczyć? Gdy bierni przez większość książki rodzice na jakiś czas trzeźwieją, oddają się tego typu refleksjom:

 

„Dochodziły nas strzępy dyskusji o robieniu zapasów, o plusach i minusach zbierania różnych dóbr. Co okaże się najlepszą walutą? Rodzice potrafili gadać o tym godzinami. Na jakiś czas to stało się ich obsesją.

 

Złoto? Broń? Amunicja? Baterie? Antybiotyki? Rozmowy przechodziły w kłótnie, dostrzegaliśmy niepokój. Były dysputy i postanowienia.

 

Nie doszło jednak do konsensusu. Rodzice ustalili, że najbezpieczniej będzie zdywersyfikować nasze zasoby.”

 

A Ty w co zainwestujesz przed nadciągającym końcem? Jak planujesz się uratować? Czy może nie chcesz o tym myśleć i wolisz – wzorem rodziców – bawić się do upadłego, póki to jeszcze możliwe? Orkiestra na Titanicu grała do ostatniej chwili, gdy statek tonął. Mądrzej było jednak zawalczyć o miejsce w ciasnych szalupach ratunkowych, niż cieszyć ucho ostatnimi taktami utworu, który nie będzie miał szansy wybrzmieć do końca.

 

Nie żałuję, że przeczytałem „Ewangelię dzieciństwa”. Wciągnęła mnie i skłoniła do refleksji, choć to dziwna, dobro-zła książka. Pewnie nie każdy zdzierży jej brutalny styl i pojawiającą się wulgarność, która ma wstrząsać czytelnikiem. Decyzję czy warto sięgać po tę pozycję pozostawiam Wam. Moje zdanie znacie.

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial