Wanda Rajska
-
„Lakier do paznokci” to zbiór dziesięciu krótkich opowiadań mieszczących się na pięćdziesięciu stronach. Jego autorka, jak sama przyznaje w notatce na okładce, od dziecka pisała do szuflady, a na czterdzieste urodziny postanowiła w formie prezentu dla samej siebie wydać kilka swoich opowiadań. Mimo dość oryginalnego imienia i nazwiska, pseudonimu literackiego jak sądzę, niewątpliwie jest Polką, o czym świadczą postacie, miejsca i realia przedstawione w kolejnych historiach, które czasem są tylko krótkim wycinkiem, a czasami szybkim przeglądem wielu lat życia.
Głównymi bohaterkami opowiadań są kobiety i jak sądzę, biorąc pod uwagę chociażby tytuł zbioru, jest to główny zamysł i ośrodek tematyczny tej książki. Mamy więc kochające się siostry, małe, grzeczne lub niegrzeczne dziewczynki, ich matki, babki i ciotki, narzeczone i świeżo upieczone mężatki, niesympatyczne teściowe czy młode, ambitne karierowiczki. Bardzo ważnym elementem, na który nie sposób nie zwrócić uwagi jest też prowincja i motyw wyjazdu ze wsi do miasta. A wszystko w dość ciężkim sosie trudów życia, pracy na roli, biedy, braku mieszkania, przemocy domowej i okropnej mizogini. Nasze bohaterki zmagają się z naprawdę przeróżnymi przeciwnościami losu.
Mamy więc niepełnosprawną Helę, której w późnym wieku po raz pierwszy trafia się szansa na miłość. Mamy Lucynę, spodziewającą się dziecka z obcokrajowcem i bojącą się reakcji rodziców. Poznajemy młodą Basię udającą się do dużego miasta z nadzieją na lepsze życie oraz Matyldę zmagającą się z nieudanym związkiem, nieplanowaną ciążą i brakiem perspektyw. Do tego kilka dziewczynek – jedną zafascynowaną elegancką ciocia, inną zachwyconą kobietami malującymi paznokcie, czy kolejną – niegrzeczną na lekcji religii. Autorka twierdzi, że wierzy w siłę kobiet. Ja tej siły jakoś nie mogłam dostrzec. Nader często ich losy nie kończyły się optymistycznie, a one wcale nie umiały o siebie zawalczyć i coś zmienić. Jestem raczej skłonna twierdzić, że autorka wierzy, iż przeznaczeniem kobiety jest niewyobrażalny znój, ciężka praca, cierpienie w ciszy, a do tego nieszczęśliwe zbiegi okoliczności i pechowe trafy.
Wspominałam wcześniej o powtarzającym się motywie prowincji. Jest to niestety brzydka twarz polskiej prowincji, z jej największymi przywarami i plejadą naprawdę paskudnych postaci. Zwłaszcza mężczyźni są okropni – prości, żeby nie powiedzieć prostaccy, brutalni, okrutni, skąpi, niebezpieczni, albo głupi. Mężowie biją i zdradzają, ojcowie wypierają się córek, młodzi ojcowie zupełnie zawodzą jako głowa rodziny, a ksiądz… sami przeczytajcie. W całym licznym zbiorze bohaterów na palcach można byłoby policzyć normalnych, zasługujących na szacunek mężczyzn. To naprawdę opis bardzo nieciekawych doświadczeń i dość przykra wizja świata.
Historie przedstawione w zbiorze są bardzo proste, niestety w złym znaczeniu (bo określenie prozy prostą mogłoby mieć przecież bardzo pozytywny wydźwięk). Tutaj mamy prosty język, prostych bohaterów oraz ich proste i chwilami infantylne przemyślenia, nad którymi nie za bardzo się można zadumać. Czasem nawet trudno wysnuć jakąś głębszą refleksję, przynajmniej ja miałam z tym problem. Zastanawiałam się nawet chwilami, „co poeta miał na myśli” i po co powstało dane opowiadanie. Jestem przekonana, że takie dosłowne, obrazowo przedstawione sceny z życia i opis ludzkiej niedoli znajdą swoje czytelniczki, dla mnie to jednak zdecydowanie za mało. W tym przypadku moje czytelnicze gusta zupełnie rozminęły się z tą niewielką objętościowo książeczką.