Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Dziadka Nie Ma

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 2 votes
Akcja: 100% - 1 votes
Wątki: 100% - 4 votes
Postacie: 100% - 1 votes
Styl: 100% - 1 votes
Klimat: 100% - 1 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Dziadka Nie Ma | Autor: Michał Turowski

Wybierz opinię:

Doris

 Dziadka już nie ma. Dopiero co był. Co prawda w szpitalu. Czuł się raz lepiej, raz gorzej. Ale przecież on był zawsze. Wtedy, gdy rodzice wyjeżdżali za pracą, gdy zostawiali małego Michała na czas wakacji. Zawsze był Nowy Tomyśl, a w nim dziadek. „Nowy Tomyśl był moją arkadią. Byliśmy ja i dziadek. I poczucie spokoju i beztroski”.

 

Na śmierć osoby, która jest naszą busolą, wskazującą właściwy kierunek, stałym elementem, niczym wrośnięta w krajobraz skała, porządkującym życie i wyznaczającym jego właściwe proporcje, nigdy nie jesteśmy przygotowani.

 

Michał Turowski zaczyna snuć swoją opowieść 3 lata po odejściu dziadka. Ten czas nie wystarczył, aby oswoić tę stratę. Głowę ma pełną myśli i te zapiski mają właśnie taką nieuporządkowaną formę ich swobodnie płynącego strumienia. A one tłoczą się i ciężko je okiełznać. Wybiegają naprzód, to znów cofają się nawet o lata całe, do czasu dzieciństwa, z którego nie zawsze wiele się pamięta, a to, co wydaje się wspomnieniem, bywa niekiedy po prostu zasłyszaną od kogoś historią, którą uwewnętrzniliśmy jako własną.

 

Wszystko o czym pisze autor to samo życie. Zapis codzienności rodziny, zwyczajnych dni wygrzebywanych z mroków pamięci i starannie odkurzanych. To śniadania o dziesiątej, w kuchni rozbrzmiewającej głosem spikera dobiegającym z małego odbiornika stojącego wysoko na lodówce. I głowa dziadka zadarta śmiesznie do góry i wpatrzona w ekran. Choć może jednak w większości to kronika nie tych przeciętnych, „trójkowych” dni, jak je nazywa autor, bo takie zwykle nam umykają, a tych istotnych, najważniejszych, które zdołały utrwalić się niemal co do minuty, jak bolesny upadek z roweru, czy paraliżująca informacja o katastrofie samolotu w Smoleńsku.

 

Taśma naszych wspomnień zwykle jest porwana, niepełna, zamazana. Często powracamy do nich dopiero wtedy, gdy nie ma już tego, kto mógłby te luki uzupełnić, powkładać brakujące puzzle we właściwe miejsca. Tak też jest w przypadku autora, który nie może już zapytać dziadka o Wojcieszów, ani o jego partyjną i społecznikowską działalność czy o rozwód, który zbulwersował całą rodzinę.  Bo kiedy dziadek był – zapytać nie śmiał, a teraz dziadka nie ma.

 

 Czytając, wchodzimy trochę w buty Michała. Mamy przecież wiele podobnych skojarzeń i na sumieniu tyleż niedotrzymanych obietnic. Zapewne każdy z nas stracił w życiu kogoś bardzo ważnego i nie zdążył zrobić z nim wszystkich tych rzeczy, które razem planowali. I żal podobny, i wyrzuty sumienia, i poczucie nieodwracalnej utraty, którą można i trzeba było przewidzieć, ale się nie przewidziało.

 

Tak więc Michał rozpamiętuje. Widzi siebie, 6 letniego chłopca, na początku lat 90-tych, okresu polskiej transformacji, trzymającego dziadka za rękę i kroczącego ulicami małego miasteczka. Szczęśliwy wnuk i jego dumny, silny dziadek, którego wszyscy tu znają i szanują. Przez głowę przelatują w dowolnej, raczej przypadkowej kolejności, obrazy rodzinnych nieporozumień i wspólnego śmiechu, biesiad z sąsiadami przy grillu i butelce siwuchy, a także szturm na jedyne w miasteczku kino, kiedy to nie chciano wpuścić go na „Dzień świra”.  Poczucie klaustrofobicznej ciasnoty, z której ratowała tylko ucieczka do Warszawy. I zawsze na pierwszym planie postać dziadka, człowieka, który nigdy nie zawiódł. „W moich myślach i wspomnieniach mój dziadek jest wszystkim tym, czym są dziadkowie dla swoich wnuków – skórką obciągniętą na kościach, nadającą kształt niekształtnej materii, kuli światła, ciepła i dobroci”.

 

Michał Turowski jest tym „kto bardzo chce pamiętać i kto chce pamiętać do tego stopnia, że postanowił o tym napisać”. I pisze prosto z trzewi, od serca, dlatego od razu mu wierzymy i czujemy jakąś więź, powinowactwo duchowe, bo przecież zarazem jest to trochę o nas samych. Czytamy: „Pisanie nie jest problemem, problemem jest pisanie dobre (…)”. To prawda, choć nie jest to z pewnością problem Michała Turowskiego, gdyż tekst, który właśnie wyszedł spod jego pióra jest akurat tak dobry, że trudno uwierzyć, iż jest to debiut.

 

Jakie wszystko tu jest ludzkie, jakie prawdziwe, dobrze nam znane. Więzi rodzinne, które z czasem zaczynają uwierać, dusić, chęć ucieczki i związane z tym poczucie winy. To ono każe nam obiecywać sobie i innym to, czego nie dotrzymamy. Bo choć wyrzuty sumienia cisną, to perspektywa powrotu napawa lękiem i niechęcią.  I tak miotamy się, odwlekając decyzję, aż jest za późno.

 

To proza nostalgiczna i rozliczeniowa zarazem, być może też rodzaj autoterapii i zadośćuczynienia. Wszystko, co Michał Turowski zawarł w swojej książce było mi bliskie. Sposób, w jaki to uczynił, poruszył we mnie głęboko ukryte moje własne wspomnienia, wskrzesił reminiscencje zdarzeń, o których już lata całe nie myślałam. Zdarzało mi się „zawieszać”, trzymając palec na otwartej stronicy i błądzić myślami po wsi moich dziadków, ich dużym gospodarstwie, otwartych drzwiach obory, skąd co rano i wieczór dobiegało przeciągłe muczenie dojonych właśnie krów. To niezwykłe doświadczenie, które nie zdarza się często podczas lektury. Poczucie, że nasze życie w jakiś sposób łączy się z życiem innych, zupełnie przecież obcych ludzi, a spojrzenie na wiele spraw może być tak podobne.

 

 I choć strata bliskiej osoby to rzecz ostateczna i bolesna, to autor wcale nie gra nadmiernie na tej jednej strunie. Zaskakuje nas sarkazmem i autoironią, które przełamują wrażenie żalu i smutku. Nie pozwala sobie na łzawy melodramat, a poczucie winy i pretensji do siebie samego ubiera w płaszcz drwiącego, gorzkiego uśmiechu. Cała ta opowieść jest słodko – gorzko – słona. Słodycz wspomnień, gorycz zaniedbania i pustych obietnic, które przepadły gdzieś w depresyjnej pustce i słone łzy, które dławią w gardle i, jak na złość, nie chcą płynąć. Autor pisze swoją powieść w momencie, gdy czuje, że chyba wreszcie odnalazł własną drogę i aby pewnie nią stąpać, musi w końcu rozliczyć się z przeszłością.

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial