Edymon
-
Życie w tej powieści kręci się wokół Elle i jej synka. Samotnej matki, kelnerki pracującej w przydrożnym barze o nazwie Noel Street, wychowującej kolorowe dziecko. I być może nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, iż mamy 1975 rok, a akcja powieści dzieje się w małej górskiej mieścinie, o której zapewne niewielu słyszało. W Mistletoe w Utah. Zimą. Tej właśnie zimy Elle napotyka na swej drodze same wyboje. Czuje się niemal jak Syzyf, który tylko wtacza kamień pod górę. Robi to jednak z wielkim uporem, bo od tego zależy przyszłość jej syna. Pracuje na dwie zmiany, mimo to ledwo wiąże koniec z końcem i ukrywa swój smutek pod maską zmęczenia.
Nie zawsze jednak tak było. Los zdawał się ukarać ją za miłość. A może to nie los, tylko ludzie, którzy się od niej odwrócili. Za którymi wciąż tęskniła. W tym miejscu wątek dotyka tematu rasizmu i tego jak bardzo różnimy się w swoich poglądach. Jak różną dysponujemy wiedzą, wartościami i w czym upatrujemy człowieczeństwa. Nie wszyscy bowiem w środowisku Elle akceptowali czarnoskórych, co było dla niej wyjątkowo bolesne. Ona swoje serce oddała jednemu z nich. On zaś swoje życie oddała krajowo. Ten fakt dla wielu nie miała jednak najmniejszego znaczenia, co boleśnie ją kłuło. Byli na szczęście też i tacy, który rozumieli więcej i wspierali w tej walce młodą kobietę.
Jednym z nich był William. Nowo przybyły do miasteczka mężczyzna, który wywoła w nim spore poruszenie. Schował się bowiem pod samochód. Jak zwierzę wylęknione hałasu. Potem okazało się, że był jeńcem wojennym. Siedział w więzieniu w Hanoi. Wówczas pomocną dłoń z kawą wyciągnęła do niego właśnie Elle. Nie pozostał jej dłużny. Wzajemna pomoc, wsparcie i zrozumienie zbliżyło ich do siebie. Z każdym dniem stawali się sobie coraz bliżsi. Jedno ze słów wypowiedziane jednak w chwili słabości przez Williama budzą wątpliwości do jego prawdziwych intencji i faktu, dla którego znalazł się tuż obok Elle.
Historia Elle jest czymś co powoduje, że dostrzegamy światełko w najciemniejszym tunelu. Że chcemy patrzeć z wiarą i nadzieją na kolejny dzień swego życia. Że trudy i zmagania, które serwuje nam los mogą mieć więcej twarzy niż nam się to wydaje. Jest tym samym historią, która budzi złość jak i wzrusza. Złość na ludzi i ich ograniczenia. Wzrusza za to ciepłem i uczuciem prawdziwej miłości. Siłą przebaczenia i tęsknoty.
"Mamo, będziemy kiedyś mieć kolorową telewizję? - zapytał Dylan, kiedy kładłam go do snu.
- Byłoby miło - odparłam jak zawsze, kiedy pytanie dotyczyło czegoś, na co nie było mnie stać.
- wszyscy mają kolorową telewizję.
- Nie wszyscy. Niektórzy nie mają nawet telewizorów. Patrzył na mnie zdumiony.
- To co oni oglądają?
Pocałowałam go w czubek głowy.
- Życie.
Atrakcyjnym elementem powieści "Ulica Noel" są też cytaty z pamiętnika Elle. Krótkie teksty rozpoczynające każdy kolejny jej rozdział. Stanowią albo zapowiedzieć tego co za chwilę nastąpi w treści, albo są słowami refleksji Elle. Ulotną jej myślą, faktem, pytaniem. Czymś co w pewien sposób podsumowuje tę historię. Kondensuje jej treść w trzydziestu trzech zdaniach, by w rezultacie stwierdzić: "Że za miłość płaci się ryzykiem jej utraty. Ale miłość jest warta tego ryzyka. Bo ostatecznie co innego się liczy na tym świecie?"
Richard Paul Evans po raz kolejny w niezwykle urokliwy sposób pisze o ludzkich losach i miłości. Tworzy ciepłą i nostalgiczną opowieść dla pokrzepienia serc. W dobrym tonie i smaku pisze o rzeczach wielkich. Nic dziwnego, że pokochało go tyle czytelniczek na całym świecie.