Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

W Cieniu Zakwitających Dziewcząt Tom 2 W Poszukiwaniu Straconego Czasu

Kup Taniej - Promocja

Additional Info

  • Autor: Marcel Proust
  • Tytuł Oryginału: Á L'ombre Des Filles En Fleur
  • Seria: W Poszukiwaniu Straconego Czasu
  • Gatunek: Powieść Społeczno Obyczajowa
  • Liczba Stron: 576
  • Rok Wydania: 2021
  • Numer Wydania: I
  • Wymiary: 145x205 mm
  • ISBN: 9788377797594
  • Wydawca: MG
  • Oprawa: Twarda
  • Miejsce Wydania: Warszawa
  • Ocena:

    4/6

    6/6


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 1 votes
Akcja: 100% - 1 votes
Wątki: 100% - 1 votes
Postacie: 100% - 1 votes
Styl: 100% - 1 votes
Klimat: 100% - 1 votes
Okładka: 100% - 1 votes
Polecam: 100% - 1 votes

Polecam:


Podziel się!

W Cieniu Zakwitających Dziewcząt Tom 2 W Poszukiwaniu Straconego Czasu | Autor: Marcel Proust

Wybierz opinię:

Doris

„W cieniu zakwitających dziewcząt” to druga z kolei część cyklu „W poszukiwaniu straconego czasu”. Marcel Proust towarzyszy tu swojemu bohaterowi w najtrudniejszym chyba okresie życia, narażonym na najwyższe amplitudy emocji, wahania nastrojów, czyli w czasie dojrzewania. Wielokrotnie miałam wrażenie, że nie wszystko jest tu literacką fikcją, że przynajmniej jakaś część to reminiscencje z młodości samego Prousta. Miejsce matki, najważniejszej osoby w dzieciństwie, zajmują tutaj „zakwitające dziewczęta”, najpierw Gilberta, później Albertyna – tak bardzo od siebie różne. Zamiast do domu rodzinnego wchodzimy teraz na salony, gdzie toczy się bujne życie towarzyskie, odbywają się proszone śniadania, herbatki i obiady. Tam bowiem nasz bohater stara się bywać jak najczęściej, by móc spotkać obiekt swojego uwielbienia.

 


 Niejako przy okazji jest świadkiem salonowej wirtuozerii:, dowiaduje się, z kim i o czym warto rozmawiać, u kogo bywać, gdzie się pokazywać, kto ma jakie koneksje. Dużą rolę odgrywają też moda damska i męska oraz popularność pewnych form spędzania wolnego czasu. Proust, maestrią swojego talentu, odsłania przed nami świat wyższych sfer XIX-wiecznego Paryża: rozplotkowanych, upolitycznionych, zapatrzonych w odpowiednie do prezentowanej pozycji koneksje i znajomości towarzyskie. Wprowadza nas na przedstawienia teatralne oraz w kuluary ministerialnych, dyplomatycznych dyskusji, w aleje Lasku i alejki Ogrodu Zoologicznego, gdzie spacerowano nieśpiesznie, lustrując bacznym okiem innych spacerowiczów. Wymieniano ceremonialne ukłony i uchylano kapeluszy wobec znajomych, zamieniano kilka uprzejmych słów, nigdy nie przeciągając jednak rozmowy w czasie, by nie nadużyć czyjejś dobrej woli. Można tu było spotkać i bardziej znaczące persony, jak choćby księżną Matyldę, „damę starszą, ale jeszcze piękną, otuloną w ciemny płaszcz, w małym kapelusiku wiązanym na wstążki pod brodą”. Tu każdy szczegół jest ważny, ma znaczenie dla namalowania nastroju bądź zwyczajów epoki:, najmniejsze marszczenie na rękawie, falbana u spódnicy czy  nowa, modna w tym czasie fryzura.

 

Bywając u Swannów w nadziei ujrzenia Gilberty, bohater zauważa ich snobizm, charakterystyczny również dla innych przedstawicieli ich klasy społecznej, szczególnie tych aspirujących do bycia wyżej: „Swannowie przyswoili sobie tę wadę ludzi, u których mało kto bywa: wizyta, zaproszenie, nawet grzeczne słówko wpływowszych nieco osób były dla nich wydarzeniem, któremu radzi byli dać rozgłos”. Przeglądanie się w cudzych oczach i w cudzych biletach wizytowych było częstsze, niżby się wydawało.

 

Brnąc tak przez salonowe dysputy, przeskakując z jednego gościnnego domu do drugiego, podsłuchując mdłe, wiecznie podobne, najczęściej błahe, uwagi, wygłaszane na temat konkretnych osób, przedstawień teatralnych, podróży czy nawet polityki, myślałam sobie coraz częściej o tym, jakież to było nudne, bezcelowe życie.

 

Być może nie do końca dojrzałam do Prousta; , kto wie, czy kiedykolwiek to nastąpi. Duże partie tej książki wydały mi się zbyt zawiłe, tak drobiazgowe i w gruncie rzeczy nudne (nie miałam odwagi tego napisać, ale….), że te inne, piękne i trafiające w samo sedno sformułowania giną pośród tych przydługich, skomplikowanych konstrukcji słownych. Są fragmenty, które zachwycają tak, że chce się je czytać wielokrotnie, raz po raz, ale są też obszerne frazy mogące czytelnika po prostu uśpić. Chyba więc jednak mam z Proustem pewien problem.

 

  Ujęły mnie jednak trafne, psychologicznie i przy tym kunsztownie rozbudowane charakterystyki postaci, wniknięcie uważnym spojrzeniem w ich naturę i rozłożenie jej na czynniki pierwsze. Znając dość dobrze Swanna i Odetę z pierwszego tomu, łatwiej nam będzie wyobrazić sobie ich córkę Gilbertę, czytając: „Dwie natury – ojca i matki – nie tylko się w niej mieszały: one kłóciły się o nią, a jeszcze to określenie byłoby nieścisłe i pozwalałoby przypuszczać, że trzecia Gilberta cierpi wówczas, wydana na łup tamtych dwóch”. już później, patrząc na wybrankę serca bohatera w różnych sytuacjach, widzimy ją przez pryzmat tego jednego zdania. 

 

Ponieważ zaś tom ten poświęcony jest głównie uczuciom, zauroczeniom, jakim ulega nasz bohater, to sporo tu pięknie skonstruowanych, nad wyraz celnych, również z dzisiejszego punktu widzenia, refleksji: „(…) we wszystkich wypadkach, które w życiu i jego splątanych sytuacjach odnoszą się do miłości, najlepiej jest nie starać się zrozumieć, skoro w tym, co mają nieubłaganego lub niespodziewanego, zdają się podlegać prawom raczej mistycznym niż racjonalnym”. Czy to nie ujęte nieco szerzej spostrzeżenie uczynione również dużo, dużo później przez Milana Kunderę: „Miłość to właśnie to, co nielogiczne”?

 

Młodzieńcze uczucie bohatera do Gilberty jest, jak to często bywa w tym wieku, drżące, niepewne i żarliwe. Chłopiec, czując, że nie jest akceptowany przez ojca wybranki, pisze do niego szesnastostronicowy(!) list, chcąc go do siebie przekonać. Na problemy uczuciowe reaguje nerwicowo, psychosomatycznie. Zapewne owe osłabienia na granicy omdlenia, drżenie rąk i kołatanie serca nie są obce i dzisiejszym zakochanym. Bohater jest w wieku, kiedy wrażliwość na kobiecy urok sięga zenitu. Każda falbanka, czubek pantofelka wychylający się spod fałd sukni, cień zalotnego uśmiechu, wywołują przyspieszenie pulsu. Tak więc, choć wpatrzony w obraz Gilberty, śledzi wzrokiem i podąża bezwiednie myślami za jej matką, panią Swann. Podobnie, gdy miejsce Gilberty w jego sercu zajmie Albertyna, będzie jednocześnie oglądał się za jej koleżankami. Wokół niego unosi się zalotna mgiełka erotyzmu, niczym elektryzujące francuskie perfumy.

 

Trzeba przyznać, że świat kobiet był chyba Proustowi szczególnie bliski, gdyż poświęcił on im obszerne i, moim zdaniem, najlepsze fragmenty powieści. Jego opisy kobiecych postaci, obejmujące najdrobniejsze szczegóły, te dotyczące ich rozterek i pragnień, świadczą o dużym wyczuciu i znajomości tematu.

 

Tak więc są wielkość i rozmach w tej książce, które mogą zachwycić. Jednak styl, jakim została napisana, trochę się jednak zestarzał i bywa męczący. Być może czas na nowy, świeższy przekład, bo choć Tadeusz Boy-Żeleński był znakomitym tłumaczem literatury francuskiej, to żył jednak już jakiś czas temu. Nie była to dla mnie lektura łatwa i nie wiem kiedy, i czy w ogóle, zdobędę się na podejście do trzeciego tomu. Nie mogę jednak powiedzieć, że czytając „W cieniu zakwitających dziewcząt”, „straciłam czas”, gdyż jednak spotkało mnie przy tym sporo miłych zaskoczeń.

Bnioff

 Jakże to dobrze było trafić w tym roku na kwarantannę, by w końcu zmitrężyć czas na lekturę tego osobliwego dzieła sprzed ponad stu lat. Dzieła, o którym każdy szanujący się bibliofil słyszał, ale nie każdy znalazł w sobie tyle samozaparcia, by uczciwie się weń zatopić. Zjawisko to nie dotyczy oczywiście tylko cyklu „W poszukiwaniu straconego czasu”, częste jest w przypadku wielu klasycznych utworów, które albo zwyczajnie nie wytrzymały próby czasu i dziś są już tylko ciężkostrawną ramotką albo zostały zinterpretowane i omówione do najdrobniejszego przecinka w takiej masie opracowań i nawiązań, że trudno oprzeć się wrażeniu, że właściwie zna się je na tyle dobrze, że można by stanąć do dyskusji na ich temat.

 

Zwykło się mawiać, że okazja czyni złodzieja, a że wspomniana przez mnie kwarantanna zbiegła się z wydaniem przez nieocenione w przypominaniu klasyki wydawnictwo MG drugiego tomu monumentalnego dzieła Prousta, grzechem byłoby nie skorzystać i nie sprawdzić zwyczajnie o co tyle hałasu i czy nie jest on czasem lekko już przebrzmiały. Nie jest, nie jest po wielokroć, wciąż brzmi świeżo i interesująco, nie wykluczone wręcz, że utwór ten dziś może interesować i zaciekawiać bardziej nawet, niż w czasach współczesnych Autorowi. Mam na myśli stronę fabularną utworu, która tylko pozornie może sprawiać wrażanie statycznej i nudnawej, akcja bowiem dzieje się w pierwszej połowie niniejszego tomu w modnym paryskim mieszkaniu państwa Swann, w drugiej na podparyskiej prowincji. Czyż może być coś bardziej mało ekscytującego? Pewnie tak, gdyby nie zostało przepuszczone przez młodą, wrażliwą i szalenie wnikliwą osobowość młodego, dojrzewającego narratora. Można domniemywać, że alter ego samego Marcela Prousta.

 

Autor w ten osobliwie intymny sposób odmalowuje obraz życia francuskiego mieszczaństwa w czasach tak zwanej belle epogue. Nie szczędzi przy tym najdrobniejszych detali, nad którymi dodatkowo jeszcze roztkliwia się i bawi niuansami o odcieniami. Tworzy coś na kształt impresji, w duchu rozkwitającego wtedy nowego kierunku w malarstwie oraz co równie szalenie istotne w psychologii. Twórcy impresjonizmu zresztą pojawiają się także na kartach ksiązki, jest więc nastoletni narrator świadkiem ich rozwoju i pierwszych recenzji ich dzieł. Wykazuje się przy tym wyjątkową dojrzałością emocjonalną, imponująca jest wnikliwość z jaką przedstawia relacje międzyludzkie, co jest sporym wyzwaniem, bo przecież sam także jest jednym z bohaterów i choć nie unika subiektywnych ocen, udaje mu się wpisać je w uniwersalne ramy. To pewnie jeden z głównych powodów wciąż niegasnącej popularności „W poszukiwaniu straconego czasu”. Czytając Prousta możemy czerpać z bogactwa spostrzeżeń socjologicznych, filozoficznych i psychologicznych. Bogactwa, jakim obdarzać nas może tylko wielka literatura i z taką właśnie bezapelacyjnie mamy to do czynienia.

 

Warto też wspomnieć o samej literackości niniejszej powieści, o jej warstwie językowej i stylistycznej. Dziś, kiedy mniej troszczy się o styl, który często staje się zwyczajnie przeźroczysty, warto zanurzyć się w tej literackiej orgii. Co ciekawe niniejsze wydanie nie jest żadnym nowym tłumaczeniem, ale tym klasycznym, które popełnił w latach trzydziestych ubiegłego wieku Tadeusz Boy-Żeleński, niekwestionowany autorytet w dziedzinie przekładów literatury francuskiej.

 

W dzisiejszych cyfrowych czasach, kiedy życie toczy się w coraz szybszym tempie, a reflacja została wyparta przez reagowanie na bodźce, dobrze jest znaleźć chwilę, by odsapnąć przy tego typu literaturze. By poćwiczyć uważność, być może nawet nauczyć się jak delektować się zmysłową stroną świata, który przecież wciąż jeszcze jest analogowy, choć coraz trudniej jest niewprawnym oczom dostrzec jego niuanse.

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial