Doris
-
Tim Marshall to brytyjski dziennikarz i zarazem bezpośredni świadek wydarzeń w Kosowie w 1999 roku, gdzie przebywał jako reporter telewizji Sky News. Swoje spostrzeżenia, wrażenia, obserwacje, wzbogacone informacjami z kuluarów wielkiej światowej polityki, gdzie toczyły się narady i dyplomatyczne potyczki związane z różnymi, często sprzecznymi pomysłami na rozwiązanie problemu: albo drogą negocjacji, zachęty do ustępstw, albo interwencji wojskowej, zawarł w książce „W teatrze cieni”. To reportaż, czasami lekko fabularyzowany, mówiący o czasie przed, w trakcie i po konflikcie. Ukazał się niedługo po jego zakończeniu, w 2002 roku. Gdy jednak okazało się, że temat wcale nie został zamknięty, autor uzupełnił książkę o dodatkowe rozdziały oraz mapy. Upłynęło bowiem już 20 lat. W takiej właśnie „odświeżonej” wersji możemy się teraz z książką zapozna dzięki wydawnictwu Zysk i S-ka.
Marshall opisuje, jak wyglądało zbieranie przez niego materiałów, bezpośrednie wypady w strefę działań, w kamizelce kuloodpornej, z noktowizorem. Wiedział, że naraża się na porwanie, pobicie, a być może nawet śmierć. Niebezpieczeństwo groziło mu zarówno ze strony kosowskich bojowników, jak też ich serbskich odpowiedników. Czai się więc w ciemnym lesie, unikając wychylania głowy, bo snajper, gdzieś niedaleko, tylko na to czeka. Boi się, jednocześnie zaś jest podekscytowany, bo to przecież prawdziwa walka i adrenalina krąży we krwi. I nie może otrząsnąć się ze zdumienia, że wojna wkroczyła w rejony, gdzie jeszcze niedawno spędzał z rodziną cudowne wakacje. Ile to już lat tutaj wrze, ile jeszcze zła musi się rozlać, ilu ludzi zginąć? Nie chce mu się pomieścić w głowie, że w Europie mogłoby znów dojść do wojny. To niewyobrażalne, ale „Obrazy znane nam tylko z kronik filmowych Pathe znalazły swoje obłąkańcze, ale logiczne zakończenie w postaci wygnania całego narodu według kryterium etnicznego. Na ekranach pojawiły się ślady Holocaustu – jeszcze niewyraźne, ale w ciągu półwiecza po II wojnie jeszcze nigdy nie było tak blisko do powtórki”.
Poznajemy kilka naczelnych zasad, jakimi powinni kierować się reporterzy wojenni. Jedną z nich jest: „nie jeździ się z wojskiem w strefie walki”. Ale co w takim razie, jak inaczej? Samemu też nie sposób. Dziennikarze musieli więc trzymać się wojska lub policji, gdy jechali w teren. Byli w związku z tym posądzani o „kumanie” się z jedną ze stron. Panował zgodny pogląd, że „dziennikarze są kłamliwymi wszarzami oszukującymi na śniadanie, obiad i podwieczorek i należą do międzynarodowego spisku wymierzonego w Serbię”. Jeszcze gorzej było, gdy na interwencję zdecydowało się NATO i jego samoloty wzleciały nad Belgradem. Wówczas mieszkańcy wyładowywali swoją wściekłość na wszystkim co zachodnie, od McDonaldsa począwszy, a na „pismakach” skończywszy.
Ale praca reportera, wiadomo, wiąże się często z niebezpieczeństwem. Więc choć „wycieczka z wojskiem nocą na linię frontu to jazda po bandzie”, to oni idą, ryzykują, a nawet giną, żeby przekazać nam relacje z pierwszej ręki, obiektywne, nie zmanipulowane. Trudno wyobrazić sobie Marshallowi, że ci chłopcy, serbscy milicjanci, z którymi pił kawę i palił papierosy, mogli z pełną świadomością dopuścić się zbrodni. „Ci sami goście mogą potem iść na piwo, rozmawiać o piłce i w ogóle zachowywać się jak zwyczajni, rozsądni ludzie”.
Zwykli mieszkańcy, mężczyźni, kobiety i dzieci z obu stron konfliktu, Serbowie, Albańczycy, prawosławni i muzułmanie, wszyscy oni są zakładnikami w tym bałkańskim piekle. To prawdziwi bohaterowie tej książki. Opowieści z obu stron frontu są równie straszne i bolesne.
Wszystkie obserwacje autora związane ze zbieraniem materiału, penetrowaniem terenu walk, rozmowami z cywilami oraz mundurowymi, są przedstawione doskonale, z reporterskim nerwem, ciekawie, prawdziwie i mocno, a nawet czasem lekko podbarwione humorem dla przełamania powagi i napięcia. Sprawiają wiarygodne wrażenie i zabarwiają tekst emocjami. Jednak reszta to totalny chaos. Czytelnik, który nie zna dobrze tematu, szybko pogubi się w natłoku przemieszanych faktów, dat i nazwisk. Brak istotnych objaśnień, uporządkowanego kontekstu historyczno-politycznego, jakiegoś wstępu, który zarysowałby problem, wprowadził w kolejne zagadnienia. Brak właściwej proporcji między zapisem tego, co autor widział, czy słyszał w osobistych rozmowach, a omówieniem zabiegów dyplomatycznych i innymi zakulisowymi odniesieniami, tym co rozgrywało się poza Bałkanami, na arenie międzynarodowej. Tych ostatnich dywagacji jest zbyt wiele, są mało zrozumiałe i trudno mi było doprawdy przez nie przebrnąć. Do tego wydawały się napisane jakby w innym zupełnie stylu, sztywno i nudno. Widać, że mariaż reportażu i literatury historycznej, popularno - naukowej nie bardzo się w tym przypadku udał, ze szkodą dla całości.
Końcowe strony książki traktują o dzisiejszej Serbii i nie są ani trochę optymistyczne. Korupcja, anarchia, gangi, przestępczość. Problem Kosowa, gdzie z kolei nienawiść do Serbów jest wciąż żywa, pozostał nierozwiązany. W dodatku Rosjanie – słowiańscy bracia Serbów, ostro mieszają w tym kotle, chcąc wygrać jak najwięcej dla siebie. Niestety, w międzyczasie inne konflikty na świecie: Irak, Afganistan, Brexit, pandemia, całkowicie pochłonęły uwagę mediów i przykryły problem bałkański. Wojna znów wisi na włosku. Ktoś, kiedyś powiedział: Jeżeli jeszcze kiedykolwiek dojdzie w Europie do wojny, weźmie się ona z jakiejś bzdury na Bałkanach”. Oby nie były to słowa prorocze.