Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Opowiem Jak Było

Kup Taniej - Promocja

Additional Info

  • Autor: Piotr Szyber
  • Tytuł Oryginału: Opowiem Jak Było
  • Gatunek: Biografie I Wspomnienia
  • Liczba Stron: 336
  • Rok Wydania: 2020
  • Numer Wydania: I
  • Wymiary: 145x205 mm
  • ISBN: 9788379775286
  • Wydawca: Atut
  • Oprawa: Miękka
  • Ocena:

    4/6


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 1 votes
Akcja: 100% - 1 votes
Wątki: 100% - 1 votes
Postacie: 100% - 1 votes
Styl: 100% - 1 votes
Klimat: 100% - 1 votes
Okładka: 100% - 1 votes
Polecam: 100% - 1 votes

Polecam:


Podziel się!

Opowiem Jak Było | Autor: Piotr Szyber

Wybierz opinię:

Doris

Autor, profesor Piotr Szyber, niestety zmarły przed rokiem, to postać wielce zasłużona dla polskiej  medycyny, specjalista chirurgii transplantologicznej, który przeszczepiając nerki i wątroby uratował niejedno życie. A także, jak się okazuje, autor książek o medycynie, choć nie tylko. „Opowiem jak było” to autobiografia – wspomnienie,  zaklęcie w słowa minionego czasu, czasu, który nie wróci, a jednak tak bardzo chciałoby się go zatrzymać. Szczególnie szczęśliwe dzieciństwo, w licznej rodzinie, z rozpieszczającą dzieci babcią.

 

Autor wraca do dziecięcych zabaw, do zbieranych z takim zapałem ołowianych żołnierzyków, ale też tych wycinanych z papieru, którymi wraz z kolegami rozgrywał „prawdziwe” bitwy. Wyścig pokoju na trasie rozrysowanej kredą na chodniku, kopanie piłki po odgruzowanym dopiero co placyku, gdzie bramkę stanowiły dwie cegły. Gloryfikacja dzieciństwa jest tu całkowicie zrozumiała. Szczęśliwe, kochane dzieci zwykle nie zauważają opresyjnego charakteru rządów, braków w zaopatrzeniu, ograniczania swobody czy propagandy w mediach. Smaczny obiad na stole, zabawy z rówieśnikami na podwórku, czytanie bajek na dobranoc. To dziecięcy, bezpieczny świat, otulający kokonem ciepła i przytulności. Wszystkie dzieci powinny mieć takie wspomnienia.  Denerwowały mnie, i to bardzo, nazbyt częste, lekceważące uwagi odnośnie dzieciństwa dzieci obecnie, wypominanie brzydoty współczesnych zabawek, zabierania czasu dzieciom przez internet i inne media, nawyku oglądania kiepskich filmów. Czasy się zmieniają, a wraz z nimi gust i technologia. Nie sposób by nasze dzieci z tego nie korzystały i zatrzymały się w latach 50-tych. To samo dotyczy wzorców, idoli i autorytetów. Co z tego, że dzisiaj nie Winnetou jest dla dzieci największym bohaterem? Co z tego, że nawet nie wiedzą, kto to taki? Jeżeli nawet pewne wartości przekazują im superbohaterowie czy androidy, to ważne jest, aby były to dobre wzorce do naśladowania.  W tych akurat fragmentach książki miałam wrażenie, że słyszę mentorski ton swojego dziadka.

 

Ta opowieść to także biografia Wrocławia, oczywiście bardzo subiektywna, jak każde wspomnienie, przefiltrowana przez jednostkowe doświadczenie i tęsknotę. Takie, czasami bardzo zajmujące migawki z życia miasta, obrazki z różnych jego rejonów: okolice dworca, ulice, sklepy. Ale także hala targowa przy Nankiera, gdzie zjeżdżali Cyganie z całym kolorytem swej barwnej obyczajowości. Wróżyli szczęśliwe życie, naprawiali dziurawe garnki i patelnie, a także sprzedawali pijawki – panaceum na wszelkie dolegliwości. Wiele tu ciekawych spostrzeżeń na temat sytuacji mniejszości, którymi po wojnie wypełniony był także Wrocław: Cyganów, Żydów, przesiedleńców z Akcji Wisła – Bojków, Łemków i Ukraińców, oraz tych, którzy z początku obcy, wkrótce stali się swojakami – repatriantów z Kresów. Tego typu wspomnienia, których ostatnio pojawia się sporo, to zatrzymane w kadrze życie miasta, dzielnicy, wsi. Cenne i klimatyczne niczym fotografie w sepii. Nie wszystkie wspomnienia są przyjemne. Wszyscy pamiętamy powódź 1997 roku zwaną do dzisiaj powodzią stulecia. Autor przeżył ją we Wrocławiu, mieście które ucierpiało bodaj najbardziej.

 

        Takiej szkoły, jaką widzimy w książce, już nie ma. Spóźnienie karane klęczeniem w klasie, tak zwane „łapy” linijką za najmniejsze przewinienie, targanie za uszy czy stawianie do kąta. Dziś oglądamy w telewizyjnych programach interwencyjnych sytuacje wprost odwrotne, to nauczyciel zaczyna obawiać się uczniów.

 

        Poznajemy też ważne, przełomowe wydarzenia roku 1968, które autor bardzo dobrze pamięta, był już bowiem studentem medycyny i osobiście w nich uczestniczył. Można się zastanawiać, dlaczego po tym wszystkim nadal należał do ZSP, a później wstąpił do PZPR i pozostał jej członkiem aż do końca, do jej rozwiązania w 1990 roku. Zapewne nie o wyjazdy zagraniczne tu chodziło, z którymi, w przeciwieństwie do większości obywateli, nie miał najmniejszych problemów. Z książki wyłania się osoba wierna lewicowym ideom i nie widząca w rzeczywistości PRL-u niemal żadnych ciemnych stron. Epokę gierkowską profesor wręcz zachwala i w ogóle dziwi się narzekaniom, jakich słyszy wiele, na czasy Polski Ludowej. No cóż, każdy ma prawo do własnych poglądów , nie nam je oceniać.

 

Entuzjastycznie dzielę z autorem jego miłość do gór, do wędrówek po szlakach i chłonięcia piękna górskiej panoramy tak zachłannie i w takich ilościach, by wystarczyło jej na cały długi, pracowity rok.  Po raz pierwszy  miałam też okazję czytać o stowarzyszeniu, które do tej pory znałam tylko z nazwy – klub rotariański.

 

Bodaj najciekawsza jest część poświęcona medycynie, czyli temu, co profesor ukochał najbardziej i co uczynił sednem swego życia. Uwagi dotyczące stanu medycyny współczesnej powinny bardzo uważnie zostać pzeczytane przez tych, którzy mają możliwość cokolwiek w tej dziedzinie zmienić, poprawić. Wszyscy zauważamy, że brakuje podejścia do pacjenta jako do jednego organizmu, który nie ma oddzielnej nerki czy wątroby. Wszystko jest całością i wpływa wzajemnie na funkcjonowanie człowieka.

 

Rozważania, niewesołe zresztą, na temat upadającego etosu akademickiego, jak wielu autorytetów dzisiaj – dodałabym od siebie, czy te na temat nieprzemyślanych pomysłów reorganizacji szpitali, albo podejścia do błędów w medycynie, które zresztą, jako biegły sądowy profesor opiniował, są warte zastanowienia i przeanalizowania, jako że akurat na tym autor doskonale się znał.

 

W ostatniej części książki profesor skupił się na najbardziej chyba newralgicznym dziś temacie – pandemii.  Omawia reagowanie na nią systemu i pojedynczych osób. Pisze też ciekawie o wirusach i wirusologii oraz o cudownych lekach, w które wszyscy chcielibyśmy wierzyć, choć akurat w tym wypadku lepiej zachować wstrzemięźliwość.

 

Wspomnienia te są dość nierówne, nie wszystkie wątki mogą zainteresować czytelnika, choć zapewne były bardzo ważne dla autora. Razi też rezonerski, moralistyczny ton, podkreślający wyższość tamtych, trudnych czasów nad tym, co dzisiaj, a co profesor punktuje jako szkodliwe, mające zły wpływ na młodzież, nie biorąc pod uwagę upływu czasu i zmian, jakie za tym idą. Poza tym brak tu w najmniejszym nawet stopniu poczucia humoru, dystansu i lekkości, wszystko jest poważne i patetyczne. Taki sposób pisania nuży i zniechęca. Warto wszakże wczytać się w tematy dotyczące medycyny, a także w żywe obrazki wrocławskiej ulicy.

 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial