Wersja dla osób niedowidzącychWersja dla osób niedowidzących

Okładka wydania

Narodziny Floty Tom 1  Awangarda

Kup Taniej - Promocja

Additional Info


Oceń Publikację:

Książki

Fabuła: 100% - 3 votes
Akcja: 100% - 4 votes
Wątki: 100% - 2 votes
Postacie: 100% - 2 votes
Styl: 100% - 3 votes
Klimat: 100% - 2 votes
Okładka: 100% - 2 votes
Polecam: 100% - 2 votes

Polecam:


Podziel się!

Narodziny Floty Tom 1 Awangarda | Autor: Jack Campbell

Wybierz opinię:

ZawszeZksiążką

   Wszyscy miłośnicy słynnego cyklu Jacka Campbella pt. „Zaginiona Flota”, mogą oto cieszyć się z możliwości kolejnego spotkania z tym fantastycznym Uniwersum, a dokładniej rzecz ujmując nową serią w nim osadzoną. Oto bowiem nakładem Wydawnictwa Fabryka Słów ukazała się właśnie powieść „Narodziny Floty. Awangarda”, która stanowi początek prequela powyższego cyklu. Zapraszam do poznania recenzji tego tytułu.

 

 Fabuła powieści przenosi nas do odległej przyszłości, w której ludzkość odkryła technologię napędu skokowego, a w rezultacie zapoczątkowała kolonizację kosmosu. Na jednej z nowych planet  - Glenlyonie, osiedlili się ludzi, którzy pragną nowego początku i ucieczki od dawnych, ziemskich problemów. Wśród nich jest również Robert Geary - dawny oficer gwiezdnej floty, który wybrał to miejsca na swój nowy dom. Niestety bardzo szybko okaże się, że koloniści ci będą musieli stawić czoła agresorom, którzy zapragną zawładnąć ich planetą...

 

 Powieść ta sięga swoją fabułą początków świata, politycznych podziałów i wielkiej wojny, jakie znamy z lektury cyklu "Zaginionej Floty". Sięga, a tym samym funduje fascynującą wyprawę w kosmos do odległych planet i na pokłady gwiezdnych okrętów, gdzie to dane nam będzie poznać nietuzinkowych bohaterów, wziąć u ich boku udział w walce oraz przeżyć moc wielkich emocji, które czasami przybiorą bardziej komediowy, a innym razem gorzki i dramatyczny, charakter. 

 

 Na książkę tę składa się kilka głównych i równie istotnych wątków, które obrazują losy Roberta Geary’ego, pewnej odważnej żołnierki na Glenlyonie, jak i niezwykłej pary w osobach dawnego polityka i dyplomatycznej urzędniczki. Wszyscy oni odegrają ważną rolę z przedstawianych tu wydarzeniach, które skupiają się w głównej mierze na wątku walki o wolność z tymi, którzy pragną władzy i militarnego ucisku. Efektem jest intrygująca, barwna, nie uznająca dłużyzn i monotonii, a przez to porywająca historia spod znaku wojennego science fiction.

 

 Opowieść ta charakteryzuje się dobrymi, kluczowymi literackimi elementami. Przede wszystkim jest to barwna, trzymająca w napięciu i dobrze poprowadzona fabuła, którą wieńczy mocny, ale też i gwarantujący ciąg dalszy, finał. Do tego mamy tu charakternych bohaterów, na czele z odważnym i inteligentnym Gearym, bezkompromisową i waleczną Mel Darcy, czy też świetnie się wzajemnie uzupełniającym duetem Lochana Nakamury i Carmen Ochoa, czyli polityczny tandem, które daje powiew świeżości i nadziei. I wreszcie jest fascynujący obraz świata przyszłości, marginalizacji roli Ziemi i ekspansji kolonistów, którzy niestety muszą sami zadbać o to, by cieszyć się wolnością. 

 

 Jak to już u Jacka Campbella po prostu jest, nie mogło zabraknąć tu także znakomitych, efektownych i malowniczych scen kosmicznej walki. Walki, która obejmuje sobą zarówno skomplikowane starcia gwiezdnych okrętów z trudnymi manewrami i walką na znaczne odległości  na czele..., jak i walki na powierzchniach planet, w których liczy się tyleż sprzęt, co i właściwa taktyka i spryt żołnierzy. To jakość, umiejętność potęgowania napięcia i wielkie doświadczenie tego autora, które widać w każdej ze scen.

 

 Spotkanie z tą powieścią upływa nam w niezwykle szybkim tempie, z wielkim zaintrygowaniem i nie mniejszym zaangażowaniem w losy bohaterów. Przede wszystkim mamy tu porcję barwnych zdarzeń, które umiejętnie podzielone i inteligentnie nam stopniowane, rozbudzają naszą ciekawość do czerwoności. Efektem jest wielka, czytelnicza przyjemność, równie wielkie emocje i satysfakcja z obcowania z dobrą literaturą science fiction z najwyższej półki.

 

 Słowem podsumowania – powieść „Narodziny Floty. Awangarda”, to swoista kontynuacja znakomitej serii „Zaginiona Flota”. Swoista, gdyż sięgająca początków tego Uniwersum, ale przez to jeszcze bardziej ciekawa i intrygująca. Dlatego też oceniam ten tytuł bardzo wysoko, jak i oczywiście gorąco zachęcam was do tego, by sięgnąć po tę książkę. Zachęcam tym bardziej, iż wkrótce ukażą się kolejne części tej nowej serii. Polecam.

Karolina

Skok w przyszłość

Wkraczamy do świata, w którym ekspansja kosmosu jest dla ludzi chlebem powszednim. Ziemia, nasza macierzysta planeta oraz cały Układ Słoneczny, powoli stają się galaktycznymi peryferiami. Rzeczy ważne, przełomowe dzieją się lata świetlne stąd. Do jednej z odległych kolonii trafili Robert Geary oraz Mele Darcy, byli wojskowi. Zrządzeniem losu zostają głównymi dowodzącymi floty (Rob) i piechoty (Mele) w nowo zasiedlonym układzie Glenlyon. Rob i Mele nie mogą narzekać na nudę w pracy, ponieważ już wkrótce Glenlyon będzie musiał zmierzyć się z atakiem obcych, wrogich kolonistów. Rząd oczekuje, że flota i piechota będą w pełnej gotowości, gdy dojdzie do konfliktu. Rob i Mele, dysponując niewielką liczbą ludzi i miernym zaopatrzeniem, staną przed nie lada wyzwaniem.

 

Sięgnęłam po „Awangardę” z cyklu Flota Geneza, ponieważ chciałam spróbować zmierzyć się z gatunkiem science fiction. Do tej pory jakoś niespecjalnie zaczytywałam się w tego typu książkach, więc postanowiłam tym razem odejść od dotychczasowym czytelniczych upodobań.

 

Po przeczytaniu książki Jacka Campbella mam jednak mieszane uczucia. Niby wszystko z tą powieścią jest w miarę w porządku, a mimo to nie zdołała mnie porwać, a już na pewno nie przechrzciła mnie na fankę literatury science fiction. Albo ta konkretna książka nie była dla mnie, albo po prostu z całym gatunkiem będę się już zawsze rozmijać.

 

I tak jak na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku w tej powieści, tak im dłużej czytałam, tym wyraźniejsza stawała się maniera autora.

 

Aspektem, który najbardziej przykuwał moją uwagę są bohaterowie. Z przykrością stwierdzam, że są oni praktycznie pozbawieni osobowości jako ludzie. Postacie w „Awangardzie” są jedynie przedłużeniem lub uzupełnieniem narracji. Mówią w nienaturalny, wręcz monologowy sposób. Z niezwykłą dokładnością opowiadają o tym co się wydarzyło, co zrobią teraz i co zrobią za chwilę. Jeden fragment w takiej tendencji wyróżnił się dosyć mocno, sprawiając niemal komiczny efekt:

- Tak jest. Myśli pan, że załoga niszczyciela spróbuje się wysadzić?

 

- Proszę? - Rob potrzebował chwili, by dotarło do niego, o co pyta Grant. - Celowo przeciążyć rdzeń i zniszczyć okręt z nami na pokładzie? Nie, sierżancie. […]

 

Poczułam się, jakbym oglądała program edukacyjny dla dzieci. Bohaterowie rozmawiają, w pewnym momencie pojawia się potencjalnie niezrozumiałe słowo, więc jedna z postaci odwraca się w stronę widzów i z dobrotliwym uśmiechem i nieskończoną dozą cierpliwości wyjaśnia dzieciom o co chodzi. No wręcz urocze, ale niestety zupełnie nienaturalne.

 

Mam więc silne poczucie, że psychologia bohaterów została bez reszty poświęcona na rzecz rozbudowywania narracji, w której dominuje objaśnianie dość skomplikowanego świata przedstawionego. Jeśli więc szukacie powieści, w której będziecie mogli zżyć się z bohaterami, to „Awangarda” nie będzie moim zdaniem najlepszym wyborem.

 

Jest jeszcze jedna sprawa, która nie daje mi spokoju w tej książce. Nie wspomniałam o tym w zarysie fabuły na samym początku, ale w „Awangardzie” mamy jeszcze dwójkę dość istotnych bohaterów – Carmen i Lochana. Dlaczego zostali przeze mnie wykluczeni z opisu? Dlatego, że w zasadzie ja nie wiem jaki związek ma ich wątek z nitką fabularną Roba i Mele. Oczywiście bohaterowie się wzajemnie znają i nawet się kiedyś spotkali, ale mam poczucie, że historia Carmen i Lochana została całkowicie zdominowana przez wątek bitew o Glenlyon. Rob i Mele w pewnym momencie całkowicie przejmują fabułę i przyznam, że nawet mi to pasuje, ponieważ ich przygody są całkiem ciekawe. Z kolei Carmen i Lochan wkręcają się w dyplomację w innej części kosmosu, coraz mniej rozdziałów jest im poświęcanych i pod koniec powieści miałam poczucie, że tej dwójki równie dobrze mogło by nie być. Jest to więc moim zdaniem swego rodzaju odchylenie od spójności powieści. Może Carmen i Lochan będą mogli się bardziej wykazać w kolejnych tomach Floty.

 

„Awangarda” nie jest jednak do szczętu zła. Autorowi trzeba oddać to, że buduje silny wojskowy klimat. Z pewnością ma na to wpływ fakt, że sam autor jest wojskowym, obecnie w stanie spoczynku. Możemy więc być pewni, że wszystko co związane jest z wojskiem, zostało w tej powieści oddane wiarygodnie. Jeśli więc szukacie powieści z mocnym żołnierskim etosem, gdzie bohaterowie mówią komendami i większość akcji kręci się wokół walki o przetrwanie, to „Awangarda” będzie strzałem w dziesiątkę.

 

Równie ciekawy jest wątek (nieco mniej wyraźny i wyrażany gdzieś pomiędzy wierszami) zasiedlania i kolonizowania zupełnie nowych ziem. W powieści podkreślony jest problem bezwzględności ludzi, jeśli są oni poza jakimkolwiek prawem i wymiarem sprawiedliwości. Bohaterowie od innych kolonii są oddzieleni o lata świetlne, dlatego często muszą polegać na samych sobie. W przepastnym kosmosie nie zawsze jest to dobrą wiadomością. Autor ciekawie  oddaje nastrój walki o przetrwanie i rządy silniejszego.

 

Podsumowując, „Awangarda” chyba po prostu nie jest książką dla mnie. Wierzę, że znajdą się osoby, które w niej przepadną, ponieważ formalnie jest na całkiem niezłym poziomie. Ja znów zrobię sobie przerwę od science fiction i spróbuję za jakiś czas. Może z inną powieścią się uda.

Michał Lipka

 Przez lata dość konsekwentnie omijałem „Flotę” i kolejne serie ją rozbudowujące. Nadmiar fantastyki, połączony z rozczarowaniem większością współczesnych dzieł science fiction po prostu nie mógł zadziałać inaczej. W końcu jednak w moje ręce trafiły pierwsze dwa tomy „Narodzin floty” i, o dziwo, okazały się przyjemnym, pozytywnym zaskoczeniem. I nawet jeśli nie znacie całej reszty serii warto po tę sięgnąć, tym bardziej, że znajomość cyklu nie jest w tym wypadku konieczna.

 

Ludzie podbijają wszechświat. Wynalezienie napędu skokowego otwiera nieznane im dotąd możliwości podróżowania po kosmosie z prędkością nadświetlną, to zaś prowadzi do podboju kosmicznej przestrzeni, zakładania kolonii w różnych, dotąd niedostępnych światach, a wszystko ulega zmianie. Ale, oczywiście, pojawiają się problemy.

 

W jednej z młodych kolonii zaczyna się robić niebezpiecznie, kiedy inny ze światów dopuszcza się ataku na nią. Pomoc w tej sytuacji mogą przynieść tylko były oficer gwiezdnej floty Robert Geary oraz ex szeregowa piechoty kosmicznej, Mele Darcy. Problem w tym, że wróg ma przewagę na każdym polu – liczebną, bojową, techniczną – a ta dwójka jedynie garstkę ochotników i improwizowane uzbrojenie. Dlatego potrzebują pomocy Czerwońca i Lochana, których starania mogą albo doprowadzić do narodzić przyszłego sojuszu obronnego, albo skończyć się prawdziwą tragedią, jaka pogrąży w wojennej zawierusze wolne dotąd i spokojne regiony kosmosu…

 

„Awangarda”, pierwszy tom „Narodzin floty” albo, jak kto woli, „Genezy floty” to już szesnasta powieść osadzona w świecie jego serii „Zaginiona flota”. Na cykl, jak dotychczas składa się sześcioczęściowa seria główna i cykle z nią powiązane. „Geneza” zaś to, jak wskazuje już sam tytuł, trylogia stanowiąca prequel dotychczasowych książek, ukazujący nam najwcześniejsze chronologicznie wydarzenia. Dzięki temu usatysfakcjonowani są zarówno fani, jak i nowi czytelnicy, którzy od tego momentu chcieliby zacząć swoją przygodę z serią Jacka Campbella. A „usatysfakcjonowani” jest w tym wypadku jak najbardziej trafnym określeniem.

 

Bo „Awangarda” jest powieścią dobrą. Świadczy o tym już pierwszy akapit, niby stwierdzający rzeczy oczywiste, ale jednak robiący to w świeży sposób. Jest coś w tym podejściu do tematu, jest też coś w samym pisarstwie i nastroju, jaki buduje na stronach, co mnie z miejsca kupiło i wciągnęło. Bo może już wiele było opowieści o kosmicznym konflikcie, walce o pokój, starć z najeźdźcą z innego świata i co tylko w temacie przyjdzie Wam do głowy, a będzie takich przykładów jeszcze trochę, ale siłą tej konkretnej jest przede wszystkim dobre pisarstwo. Bo Campbell widząc doskonale, że nie odkryje tu nic nowego, jeśli chodzi o temat, postanowił coś świeżego znaleźć w słowach wszystko to opisujących i wyszło mu to naprawdę dobrze.

 

Tym lepiej, że to przecież dzieło współczesne, a współczesna literatura wiele straciła na jakości. I że to już szesnasty tom cyklu, więc autor miał pełne prawo wypalić się, tak samo jak wypalić mógł się sam temat. Ze swojej strony nie mogę więc powiedzieć nic innego, jak to, że polecam. Nie znam całego cyklu „Zaginionej floty”, to moje pierwsze spotkanie z serią, nie wiem więc jak tom wypada na tle reszty, niemniej dla mnie osobiście był przyjemnym, udanym doświadczeniem i cieszę się, że poznałem dzięki niemy kawałek tego świata i zaludniających go bohaterów. Nie był to bynajmniej czas stracony, a kilka obrazów z powieści z pewnością zostanie ze mną na dłużej.

Masło

  „Awangarda” Jacka Campbella to pierwszy tom serii „Narodziny floty”. Akcja powieści toczy się, co oczywiste, w dalekiej przyszłości, kiedy to ludzie kolonizują kolejne systemy gwiezdne. Nadal tkwi w nich żądza posiadania nowych ziem i znajdujących się na niedawno zasiedlonych planetach bogactw, co może doprowadzić tylko do jednego: wojny.

 

Głównymi bohaterami „Awangardy”, wokół których toczy się akcja książki, są Robert Geary, raczej nieśmiały i pełen obaw co do swoich zdolności przywódczych, oficer gwiezdnej floty oraz Mele Darcy, żołnierka, pełna świetnych pomysłów wojowniczka i sprytna szeregowa piechoty kosmicznej. Gdzieś z boku stoją natomiast ci, którzy pomagają im w realizowaniu niebezpiecznych zadań (jak na przykład Ninja, niezawodna hakerka), a także tacy, którzy zajmują się dyplomacją. Konflikt o Glenyon okaże się bowiem nie tylko wojną o jedną osamotnioną planetę, ale przede wszystkim o spokój i bezpieczeństwo tysięcy kolonizatorów osiadłych na pozbawionych ochrony sąsiednich systemach. Tak, książka J. Cambella to nie tylko bitwy i potyczki, ale także wielka, międzygwiezdna polityka, spiski i walka o wpływy ludzi „w białych kołnierzykach”.

 

Akcja skupia się wokół i na Glenlyonie. To planeta, która stała się celem zamieszkujących sąsiedni system Scathan, którzy dzięki technologii skoków kosmicznych, mogą zaatakować dowolny punkt na gwiezdnej mapie. W „Awangardzie” znajdziemy zatem opisy starć toczonych i w przestrzeni kosmicznej, i prowadzonych „na ziemi”, skądinąd napisane z werwą i piekielnie porywające. Autor nie ułatwia zadania swoim bohaterom – ich siły bojowe są zdecydowanie słabsze niż tych, którzy zdecydowali się podbić planetę. Dlatego właśnie muszą posługiwać się sprytem, stosować niestandardowe procedury lub w ogóle je porzucić, a nader wszystko zaufać sobie nawzajem i uwierzyć w swoje kompetencje i zdolności, by pokonać wspólnego wroga. Jeden z bohaterów cytuje „Sztukę wojenną” Sun Tzu, co kilkukrotnie umożliwia im wyjście z opresji.

 

Mimo, że „Awangarda” rozkręca się powoli, intryga rzeczywiście dość szybko mnie wciągnęła. Może i wadą jest to, że Autor nie poświęcił zbyt wiele psychologii bohaterów i dość zdawkowo ich zilustrował, ale te braki mi nie przeszkadzały. Zamiast zastanawiać się nad sensem świata, Robert i jego towarzysze niedoli głowili się nad rozwiązaniem piętrzących się problemów, a to one przecież napędzały fabułę. Warto wspomnieć, że akcja toczy się równolegle w różnych częściach kosmosu, co powieści dodało rozmachu. Mamy zatem i typowe „gwiezdne wojny”, ale mocno osadzone w ograniczeniach, jakie nadał im Autor. Nie ma tu laserowych pojedynków ani gwałtownych manewrów krążowników, walka w kosmosie jest raczej powolna i długotrwała, ale mimo to barwna i wciągająca. To jeden z plusów powieści: Campbell twardo stąpa po ziemi, nie zapomina o prawach fizyki, często nam wprawdzie o nich przypomina, ale dzięki temu rozumiemy poszczególne posunięcia kapitanów statków. Jak już wspomniałem, akcja książki rozgrywa się również na niedawno skolonizowanej planecie, na której również toczą się walki. Także i tu Campbell daje popis swojej fantazji i umiejętnie wciąga nas w wir podchodów, dywersji i strzelaniny, wcale nie gorszej niż ta, która równocześnie odbywa się w przestrzeni kosmicznej, niemalże nad głowami Darcy i jej podkomendnych.

 

„Awangarda” jest świetnie skrojoną powieścią, o precyzyjnie naszkicowanym tle, gdzie Stara Ziemia jest dla wielu mglistym wspomnieniem, ułudą, znakiem starego, skostniałego świata. Tu przeszłość jest taka daleka, że Mars jawi się jako dawno skolonizowana planeta, którą ludzie zdążyli już „zepsuć”, a narodzeni na niej Czerwońcy żyją z łatką przestępców i wyrzutków. To wreszcie książka o nadziei na lepsze jutro, na budowanie nowego, bezpiecznego domu, z dala od udręk codzienności. O tych, którzy bezinteresownie godzą się poświęcić własne bezpieczeństwo (a nieraz nawet i życie), by nieść pomoc innym. I co najważniejsze, książka, która kończy się wielkim hukiem i zachęca do sięgnięcia po kolejny tom.

 

 
 

Komentarze

Security code
Refresh

Aby Skomentować Kliknij Tutaj

Współpracujemy z:

BIBLIOTECZKA

Karta Do Kultury

? Jeżeli zalogujesz się na swoje konto, będziesz mógł bezpłatnie:
*obserwować pozycje wydawnicze, promocje oraz oferty specjalne
*dodawać je do ulubionych
*polecać innym czytelnikom
*odradzać produkty, po które więcej nie sięgniesz
*listować pozycje, które posiadasz
*oznaczać pozycje przeczytane/obejrzane
Jeżeli nie masz konta, zarejestruj się, zapraszamy do rejestracji!
  • Zobacz Mini Tutorial