Doris
-
Zapewne nie ja jedna mam czasami ochotę przeczytać coś pogodnego, co nie tylko wprawi mnie w dobry nastrój, ale może też nieźle rozśmieszy. Ale co zrobić, kiedy takich książek jak na lekarstwo. Trudno je odnaleźć w zalewie krwawych thrillerów, mrocznych kryminałów czy wstrząsających dramatów. A tu takie miłe odkrycie. „Hodża Nasreddin. Przygód księga druga” autorstwa Leonida Sołowiowa to rzecz napisana prawie 70 lat temu. Tylko, że w ogóle się tego nie czuje. Jest ponadczasowa i chyba zawsze będzie cieszyła czytelników.
Hodża Nasreddin nie tylko przeżywa mnóstwo przygód, spotyka różnych ludzi i wędruje ze swoim kłapouchym osłem od miasta do miasta, od wsi do wsi. On przede wszystkim uczy nas żyć. Nie prawi morałów, nie ocenia, nie zanudza, tylko po prostu działa. Czyni dobro, słucha ludzi i pomaga im z marszu tak, jakby było to zupełnie oczywiste. Czym nas często zawstydza, a tym samym prowokuje do refleksji. W ten sposób pomaga również i nam, choć możemy nie zdawać sobie sprawy z tego zbawiennego, dodatkowego aspektu lektury.
Trudno na pewno stwierdzić, czy Hodża Nasreddin istniał naprawdę. Mówi się, że urodził się w XIII wieku w Anatolii, jednak krąży o nim tyle nieprawdopodobnych opowieści, że być może jest postacią tylko legendarną. Ten mędrzec i filozof, wciąż żądny nowych wrażeń, bo przecież „zeszłoroczny kalendarz nie przyda się na dzień dzisiejszy”, to prawdziwy żywy mit Bliskiego Wschodu. Przygody swoje przeżywa w baśniowej scenerii bliskowschodnich miasteczek i wsi z kamiennymi domkami, zielonymi łąkami, na których pasą się owce. Jego trasa przecina pustynię, pośród której pojawiają się życiodajne oazy. Hodża mija „place, meczety, bazar, pałac chana z haremem otoczonym wysokim murem, gdzie, jak niosły słuchy, dręczyło się nudą dwieście trzydzieści siedem żon – po jednej na każdy dzień roku, wyłączając posty.” Wołają go dalekie trakty, nie dla niego monotonne życie. Ciekawią go ludzie i ich historie. Zawsze jest dobrej myśli. W jakie kłopoty by nie wpadł, wychodzi z nich zwycięsko dzięki głowie pełnej pomysłów. Udziela się nam jego radość życia, gdy patrzy wokół z grzbietu swojego uszaka choćby na takie obrazki: „Na polach ryżowych, położonych na nizinie, pracowano trójkami: potężny wół, po kolana w wodzie, powoli ciągnął prostą sochę; za sochą, błyszcząc spoconym, zgiętym grzbietem, szedł oracz; z tyłu, wysoko podnosząc cienkie czerwone nogi i wybierając z rzadkiego iłu pijawki i robaki, z powagą kroczył bocian”.
Hodża spotyka na swojej drodze rozmaitych ludzi i kierowany ciekawością i współczuciem, zatrzymuje się, by wysłuchać tego, co zechcą mu opowiedzieć. Ma wiele zrozumienia dla ludzi ubogich. Zauważa też, że „Pragnienia rodzą niebezpieczeństwa” i im kto ma więcej, tym bardziej niespokojny się staje i myśl o pomnażaniu tych dóbr za wszelką cenę czyni go głuchym i ślepym na wszystko inne. Staje się niewolnikiem rzeczy i ambicji.
Jako że Hodża to mędrzec, z książki o nim mądrości można czerpać garściami. Przy tym podanych na złotej zastawie dowcipu i lekkiej ironii, z jaką Hodża przygląda się ludzkim słabościom. Spryt bohatera, liczne fortele, za pomocą których udaje mu się, odbierając chciwym, nienasyconym urzędnikom dworskim, pomagać ograbionym przez nich poddanym, budzą podziw i mimowolny chichot. Trochę taki Robin Hood albo Zorro, tylko bardziej szelmowski i kuty na cztery nogi, ale w jak najlepszym znaczeniu tych słów.
To prawdziwa powieść łotrzykowska, tak ze względu na postać przebiegłego, zmyślnego, ciągle ładującego się w tarapaty bohatera, jak ze względu na satyryczne spojrzenie na ówczesną rzeczywistość, stosunki społeczne i obyczaje. Trochę przypomina mojego ukochanego Dyla Sowizdrzała, trochę zaś Baśnie z tysiąca i jednej nocy. Mądrości Wschodu zawarte są nie tylko w głównym wątku książki. Są też wplecione w liczne przypowieści, serwowane nam przez kolejne postaci i tworzące jakby wątki poboczne. Myśli te nie narzucają się ani trochę, a mimo to gdzieś w nas pozostają. Być może przyczynia się do tego atmosfera, jaką przesiąknięta jest cała historia. Zapach perfum i kadzidła, nawoływanie muezinów, pełen gracji taniec przy dźwięku oryginalnych instrumentów, harmider zatłoczonych targowisk, pełnych aromatycznych przypraw i dojrzałych owoców. Tyle tu beztroski i radości, smaków, zapachów, dźwięków. I nawet, kiedy na chwilę zalega trwożliwa cisza, wydarza się coś złego, zaraz wszystko wraca do normy, bo przecież dalej „życie osady toczyło się zwykłym trybem: owoce w sadach nabrzmiewały odurzającą słodyczą, larwy jedwabników owinęły się w kokony, na pastwiskach już po raz drugi okociły się owce”.
Cała barwna obyczajowość muzułmańskiego Wschodu rozpościera się przed nami. Świątynie, uliczki z maleńkimi czajhanami, gdzie można przysiąść na haftowanych poduszkach, gdzie gospodarz będzie „rozdmuchiwać ogień pod kumganami” i powieje „żywicznym zapachem arczy, wonnego drzewa fergańskich gór”. Kolorowo, baśniowo, migotliwie. Linoskoczkowie, tancerki, kuglarze, zaklinacze węży, a więc to wszystko, co kojarzy się nam z krainą Sindbada. Ale też rzesze żebraków siedzących wzdłuż drogi i wyciągających rękę po datek oraz jasnowidze i wróżbici z Mostu Ściętych Głów, wykorzystujący ludzką naiwność i zabobonność. Klimat ten podkręca jeszcze plastyczny, cudowny styl, z licznymi archaizmami, wyrażeniami blisko związanymi z opisywanym regionem, oczywiście wyjaśnionymi szczegółowo w przypisach. Nie psują one radości z czytania, bo łatwo domyślić się ich znaczenia nie zaglądając nawet do tłumaczenia. Przy tym powaga przełamana jest tu sarkazmem i żywą kpiną, którą od razu chwytamy i bawimy się nią tak, jak chciał tego autor.
Coraz bardziej wciągamy się w bystro płynącą akcję. Podziwiamy przebiegłość Hodży, który jak nikt potrafi przywary człowieka obrócić przeciwko niemu samemu, ośmieszając go przy tym bez litości. Przy okazji przed naszymi oczami defiluje cała plejada naszych wad i ułomności. Hodża nie jest jednak nudnym moralizatorem, raczej delikatnym moralistą. Nie ocenia, nie nawraca na siłę. Raczej można powiedzieć, że zaraża dobrym przykładem, otwiera w ludziach dawno zamknięte i zapomniane drzwi: „widzisz na własne oczy, jak jeden dobry uczynek rodzi drugi, a drugi – trzeci, i tak bez końca. Potężna jest siła dobrych uczynków i tylko dobru sądzone jest zwycięstwo na świecie”. Po przeczytaniu tej uroczej książki z pewnością, mimo ilości zła, jakie rozlewa się po świecie, łatwiej nam będzie uwierzyć w istnienie „jasnej strony mocy”.