inka
-
Skojarzenia nasuwają się same. Kwarantanna w „Kwarantannie” aż się prosi o porównania do pandemii rozpoczętej w 2020 roku, choć książka premierę miała w 2015 roku. Patrząc przez pryzmat aktualnych wydarzeń inaczej interpretuje się tekst i inne emocje towarzyszą kolejnym odsłonom stron.
Głównym bohaterem, pierwszoosobowym narratorem, jest Tomas Augustus, podający się za chirurga plastycznego i co więcej, praktykujący z sukcesami. Kiedy w kraju wybucha śmiertelna, zaraźliwa choroba, ukryty we własnym domu, wspomina przeszłość. Życie sprzed zarazy bez nazwy. Fabuła nieskomplikowana i prosta, a co więcej w nurcie dystopii, której przykładów w literaturze mnóstwo. I to na o wiele wyższym poziomie, przywołując chociażby Nowy Wspaniały Świat Aldousa Huxleya, 451 stopniach Fahrenheita Raya Bradbury’ego, Rok 1984 George’a Orwella, Opowieść podręcznej Margaret Atwood, czy bardziej współczesne Miasto ślepców Jose Saramago i Igrzyska śmierci Susanne Collins. Mroczna wizja przyszłości już od Platona rozpalała wyobraźnię, a Wytske Versteeg sięgnęła do bogatego zbioru gotowych motywów.
Przewodnim tematem jest jednak powrót do przeszłości, a świat u progu katastrofy, jedynie tłem. Tomas, jak sam o sobie mówi: „mizogamiczny mizogin”, snuje wspomnienie o tajemniczej Marii. Nie ukrywa fascynacji, przywołuje delikatność, ulotność chwil (wyraźnie kojarzące się z Dafne znikającą Jose Somozy, czy Madame Antoniego Libery), by za chwilę z sarkazmem i brutalnością dać dowód swojemu obrzydzeniu w stosunku do żony. Do tego robi wszystko, by odebrać czytelnikowi jakąkolwiek nutę sympatii wobec siebie. Mówiąc wprost – z tej samokrytyki wyłania się obraz drania bez skrupułów. Zadowolonego ze zgromadzonego bogactwa, pustego życia bez zobowiązań i empatii, wykorzystującego każdą nadarzającą się sytuację.
Książka, mimo iż nie ma dziennych dat, bardzo przypomina intymny dziennik, jest formą swoistej spowiedzi, w czasie której bohater ewoluuje. Od dzieciństwa w domu bez miłości, przez wypadek i zniekształcenie twarzy, odejście ojca i alkoholizm matki. Tomas dokonuje wiwisekcji własnej rodziny, a deficyty uczuć rekompensuje czerpiąc z matryc innych ludzi. Sam mówi o wiecznym pragnieniu, „by upodobnić się do kogoś innego (…)”. I jest w tym przytoczona idea homunkulusa, człowieka w człowieku, do którego odwołuje się bohater powieści. Cóż, Versteeg znowu sięga po sprawdzone tropy. Mamy je już u Goethego w Fauście. Patrząc na historię zapożyczeń i recepcji, (w tym słynnego sporu i sądu nad kalkami w Harrym Potterze J. K. Rowling) możemy wysnuć tezę o wtórności „Kwarantanny”. Mało ambitnym sięganiu po sprawdzone konwencje. Rzeczywiście, ta psychologiczna w założeniu, powieść bazuje na schematach, ale broni się brakiem oczywistych rozwiązań.
Zakończenie jest otwarte, wątki niedopowiedziane i przerwane. Autorka proponuje czytelnikowi grę i wierzy w jego inteligencję. Skromna objętościowo pozycja nie daje jednak szansy na poprowadzenie dalszych, pogłębionych rozważań. Znajdziemy tutaj jedynie punkt wyjścia do refleksji nad przyszłością bohatera i świata. Przeraża brak ludzi, interakcji. Uderza cisza (i to plus, bo Versteeg wie, jak podsycać ciekawość); wszystko odbywa się na poziomie reminiscencji.
Trudno podejrzewać, by holenderska pisarka znała poezję Miłosza (a może?), ale na myśl przychodzi skojarzenie z Piosenką o końcu świata gdzie, co prawda są ludzie, ale i obezwładniająca pustka, bezruch.
A jak w tym wszystkim funkcjonuje wątek choroby? Jest tłem fabularnym, więc jej trucizna snuje się niejako pod powierzchnią narracji. Widzimy jej skutki, geneza to kilka początkowych zdań, a zakończenie wskazuje na dobrodziejstwo i jednoczesne przekleństwo pragnienia bliskości i dotyku. Źródło wszystkiego.Książka Wytske Versteeg może budzić ambiwalentne emocje, ale to dobrze. Nie jest obojętna. To pozycja zdecydowanie dla miłośników krótszych form prozaicznych. Żaden zarzut, ale pozostawia niedosyt.