RedaktorEwa
-
Scena pierwsza. Neurochirurg przeprowadza z pacjentką rozmowę przed trepanacją czaszki i operacją usunięcia nowotworu mózgu. Pyta:
- Opowiem pani o kraniotomii. Czy wie pani, jak to wygląda?
- Oczywiście – odpowiada ona. – Oglądałam „Chirurgów”!
Scena druga. Patolog pyta studenta w sali ćwiczeń:
- Czy wie pan, jak przeprowadza się biopsję płuca?
- Oczywiście – odpowiada student. – Czytałem „Lekarki”!
To pierwsze skojarzenie, jakie miałam po przeczytaniu dramatu Hochhuta. Potem dopadło mnie zmęczenie wywołane rozbudowanymi didaskaliami – autor nie pozostawia nic wyobraźni odbiorcy, a już najmniej ewentualnemu reżyserowi spektaklu. Opisuje nie tylko wygląd poszczególnych bohaterów i ich pozycję na scenie, ale także charakter, bieżący humor czy nawet przebieg kariery.
„Lekarki” to dramat polityczny, moralny, rodzinny, medyczny oraz walka starego z młodym. Co więcej – pomimo niuansów czasowych – bardzo aktualny.
Zacznijmy od polityki: „Chrześcijanie są wrogami oświecenia, tolerancji, ducha liberalnego, ciała. (…) Zna pani różnicę między Grekami a naszą partią (SPD – przyp. red.)? (…) Jedni i drudzy sprzedają swoich ojców, ale Grecy ich nie dostarczają”. Cóż – chadecy i niemieccy socjaldemokraci w latach 80. XX w., wzajemne obrzucanie się błotem, oskarżenia o sprzeniewierzenia i błędy w działaniach społecznych. Brzmi znajomo. A wszystko sprowadzone do układów i korzyści: „Mężczyzna, który ma rodzinę, jest zawsze w stanie zrobić wszystko dla pieniędzy” i „Szczerość, gdy staje się absolutna, przestaje się różnić od cynizmu”.
Dalej: moralność i medycyna. W środowisku lekarskim jesteś bezpieczny, gdy popierasz/podpierasz idee i działania większych. Ręka rękę myje. Innym nie wolno eksperymentować ze sztuczną krwią na twoim dziecku, ale tobie na cudzym z biopsją już tak. Lekarze cierpią na kompleks boga, czują się bezkarni, wszystkomogący, bo, jak mówi jeden z nich: „Ja nie mataczę, tylko hoduję mataczy”.
Rodzina? Poplątana. Babcia Lidia (wdowa?), naukowiec, jej córka Katia emanująca sex-appealem karierowiczka, jej były mąż Werner – jedyny uczciwy, Riemenschild - aktualny kochanek i Tomasz, syn Katii i Wernera. Pojawienie się Tomasza w sztuce daje szansę na starcie międzypokoleniowe: „My, młodzi, w tym społeczeństwie nie możemy sobie pozwolić na odwagę”, a „Po nas, starych, nie można się niczego spodziewać” i „Cała nadzieja leży w młodzieży” – dodaje jego adwersarz. Pojawiają się też inne gadające głowy, ale autor skupia się najbardziej na tych czterech.
Wszystko to w otoczce nieprawidłowości systemu społecznego i z dramatem osobistym w tle. Główni oskarżeni to skorumpowani medycy i korumpujący ich przemysł farmaceutyczny. W „Lekarkach” czuje się i Mrożka (stare/młode), i Witkacego (postęp), i Ibsena (rodzina/moralność) i Strindberga (model kobiety/pokolenia).
Najlepsza część tekstu to akt trzeci w prosektorium - rozmowa Willego
(uczeń) i Kuna (nauczyciel) na temat wiary, prowadzona nad ludzkimi wnętrznościami:
„- Myślę tylko o religii, przez długi czas byłem ministrantem! Wszyscy są tak patroszeni?
- Dopiero gdy widzisz tu dzieci, uwalniasz się od religii. (…) Bo czy ktoś, kto pozwala umierać dzieciom, zamiast pozwolić bawić się im w domu, może być dobry? Może w ogóle istnieć?”.
Majstersztyk. I z zakresu patomorfologii, i filozofii.
Wnioski Hochhuta? Postęp w medycynie nie tłumaczy eksperymentów, każda partia jest omylna, rodzinę czeka rozpad, młode pokolenie zginie, nim dokona przewrotu, pieniądze rządzą światem, a kobiety, które robią karierę, są bardziej bezwzględne niż mężczyźni. Zaś śmierć syna Katii to karma. Autor niemo grzmi: nie rób drugiemu, co tobie niemiłe!
Idealnym podsumowaniem dla dywagacji nad dramatem Hochhuta wydaje się być żart, choć nie najwyższych lotów, ale bardzo na pandemicznym czasie.
Szczur pyta szczura:
- Szczepisz się?
- No co ty? Nie skończyli jeszcze testów na ludziach.
Ludzie cały czas przeprowadzają eksperymenty na sobie samych, na otwartych sercach i umysłach. Czy po 40 latach od premiery jesteśmy dalej niż bohaterowie „Lekarek”? Nie sądzę.