Tomasz Niedziela
-
Gdyby popatrzeć tylko na sam tytuł, nie zerkając na podtytuł, książka mogłaby się jawić jako co najmniej esej o frywolnych podtekstach, co też niejako podkreślam jeszcze zdjęciem okładkowym tej książki. Nie powiem, że nic bardziej mylnego, ale na pewno nie jest to lektura prosta, łatwa i przyjemna różowym zabarwieniu. Zresztą to nie tylko ten jeden esej, to kilka prac i opracowań pism autorki.
Lou Andreas-Salome była fantastyczną, super ciekawą postacią przełomu wieków (XIX i XX). Kosmopolityczne pochodzenie, studia i podróże po całej Europie (czyż wtedy nie podróżowało się jakoś prościej, pomimo tego, że strefa Schengen nie istniała?), znajomości z wybitnymi postaciami epoki. I to jakimi! Poczynając od Nietschego, Rilkego na Freudzie kończąc. Pytanie tylko, czy to ona miała szczęście ich znać, czy to oni mieli szczęście ją poznać? Skłaniałbym się ku temu drugiemu stwierdzeniu.
Same teksty autorki są dość trudne, skomplikowane i wymagają bardzo uważnego czytania, a także (chyba) niejakiego pojęcia o historii psychoanalizy. Te fragmenty wymagają na pewno ponownego czytania. Nikt nie powiedział jednak, że czytanie ze zrozumieniem ma być proste i łatwe.
Do tego jednak dostajemy listy od i do autorki, jej wspomnienia, wspomnienia innych o niej, a także szeroki wstęp Pani Ewy Wojciechowskiej, z którego tezami trudno mi się pogodzić. Jej spojrzenie na moją ulubioną postać femme fatale jest chyba z lekka przesadzone, że pozwolę sobie zacytować fragment: „Mizoginiczny fantazmat femme fatale, utożsamiający kobietę ze złem, święcił triumfy od drugiej połowy XIX wieku. „Fatalność” była w nim przypisana samej namiętności miłosnej, temu przeklętemu przeznaczeniu, które musi prowadzić do katastrofy”. Owszem femme fatale często bywała przyczyną tragedii, ale to zawsze była silna kobieta i na pewno nie do końca (lub nie całkiem) zła.
Zastanawiałem się, dlaczego Lou Salome jest tak mało znana współcześnie? No cóż, feministki nie mogą ją chyba wziąć na sztandary, ze względu na jej poglądy na temat roli kobiety i mężczyzny, chociaż na przykład życie prowadziła bardzo swobodne. Jej pisma nie są proste i łatwe dla współczesnego czytelnika, o czym już wcześniej wspomniałem. A i gwiazda Freuda chyba trochę zgasła, więc powodów jest zapewne wiele, a to duża strata dla naszej wiedzy. Trudno chyba nie zgodzić się z tezą, że większość obecnie produkowanych „dzieł” drukowanych nie zapada w pamięć, czasami wręcz nie warta jest czytania. Dlatego tak często wzdycham do klasyki.
Przyznam się, że pod wpływem tej książki postanowiłem zobaczyć serial „Freud”. Miałem nadzieję, że Lou Salome się tam znajdzie. Niestety, póki co, to wcześniejszy etap życia Freuda, do spotkania z Lou jeszcze bardzo daleko, nie wiem, czy doczekam...
Wracając jeszcze do książki. Przyznam się, nie pierwszy zresztą raz, że nie jestem fanem psychologii, psychoanalizy i tym podobnych „nauk”. Nie mniej doceniam poszukiwanie, poszerzanie ludzkiej wiedzy, mało tego sama istota sporu naukowego, który był prowadzony w pierwszej połowie XX wieku w tej dziedzinie jest budująca i pouczająca. Wprawdzie „szkoły” szybko się rozpadały i jedni naukowcy na drugich „krzywo patrzyli”, ale wymiany myśli i idei były o wiele bardziej swobodne i twórcze. Freud, mimo że rozstał się z Adlerem, nie miał nic przeciwko temu, żeby Lou chodziła na wykłady i dyskusje i tu i tam. Być może dlatego, że taka to była osobowość. Kobieta z klasą, wdziękiem i ogromną wiedzą.
Nic dodać, nic ująć, poza tradycyjnym: warto czytać!