Kozel
-
Rosja i kryminał – takie zestawienie przez długi czas oznaczało dla mnie wyłącznie powieści Aleksandry Marininy. Nieoczekiwanie „Miasto duchów” Bena Creeda dopisuje się do tej listy i to w genialnym stylu! Czytając książkę, niemal dosłownie na własnej skórze odczułam klimat chłodnej stalinowskiej Rosji i mroźnej scenerii Leningradu. Jeśli dodać do tego nietuzinkowe rozwiązania fabularne i tajemniczą zbrodnię, śmiało można stwierdzić, że przepis na sukces został zrealizowany.
Głównym bohaterem „Miasta duchów” jest RewolRossel–obecnie milicyjny śledczy, a niegdyś doskonale zapowiadający się skrzypek. Pewnej nocy zostaje on wezwany do makabrycznego odkrycia: pięciu okaleczonych ciał porzuconych na torach kolejowych. Zwłoki pozbawione zostały skóry, zębów, odcisków palców. Milicjant jest zaskoczony, gdy w miarę szybko udaje się zidentyfikować pierwszą ofiarę, a jej tożsamość wiedzie go bezpośrednio w przeszłość. Im dalej w las, tym więcej pytań. Dlaczego akurat pięć ciał? Czy słusznie sposób ułożenia zwłok wskazuje, że ich liczba ma znaczenie dla mordercy, zupełnie, jakby ten chciał przekazać jakąś wiadomość? Dlaczego sprawca wysilił się, aby ukryć tożsamość ofiar, skoro później porzucił je w publicznym miejscu? I dlaczego głodził je przed śmiercią?
Spotkałam się kiedyś z opinią, że w dwudziestowiecznej Rosji nadal unosi się duch Dostojewskiego. „Miasto duchów” potwierdza taką tezę, a inspirację genialnym pisarzem widać na każdym kroku: w sposobie opisywania różnych środowisk, różnicowaniu portretów psychologicznych bohaterów, pewnym fatalizmie kierującym wydarzeniami. Czytelnik trafia i na milicyjny posterunek, i do willi bogaczy, i do gabinetu Berii. Creed portretuje system, który jest w stanie pokonać każdego, nawet psychopatę. „Należy ich wówczas aresztować i przesłuchiwać tak długo, aż się przyznają” – tak podsumowuje sposób działania organów ścigania jeden z bohaterów. Polityczna gra, lęk o życie, niepewność – te akcenty sprawiają, że kryminał ma silny wydźwięk egzystencjalny.
Ciekawi są także bohaterowie – zwłaszcza Rossel przedstawiony z ogromną wrażliwością. To dokładny i wyrazisty portret psychologiczny, sam śledczy zaś jawi się w pewnym momencie jako postać tragiczna. Niesie w sobie historię na miarę bohaterów kreowanych przez wspomnianego Dostojewskiego. Jego kariera zawodowa nie jest wynikiem świadomego wyboru, nic więc dziwnego, że nie współgra z emocjonalną duszą. Rossel miał być muzykiem, do czego predestynował go talent i perspektywy. Zostały z tego okaleczone dłonie i lęk, że za chwilę sam może stać się ofiarą prześladowania.
Obok wyrazistego, zaskakującego realizmem tła społecznego cały czas toczy się kryminalne śledztwo. Ben Creed proponuje podróż w głąb szaleńczego umysłu sprawcy. Finalnie dowiemy się, kto stoi za morderstwami, w moim odczuciu jednak „Miasto duchów” to przede wszystkim opowieść o tych, którzy umarli za życia: tkwiących w marazmie, hipokryzji i przerażeniu. Leningrad to miasto wciąż symbolicznie zniewolone – Creed co jakiś czas powraca do obrazu wojennego oblężenia, co ma znaczenie zarówno z punktu widzenia intrygi kryminalnej, jak i tła społecznego. Oryginalne, choć przecież bardzo wierne jest podejście autora do materiału historycznego. Nie próbuje on manipulować faktami i naginać ich na potrzeby swojej fabuły. Wszystko jest tu maksymalnie obiektywne, choć pisarzowi udaje się wyeksponować przede wszystkim to, co mroczne.
„Miasto duchów” Bena Creeda jest dla mnie czymś więcej niż tylko kryminałem. To rewelacyjna powieść z silnym wątkiem obyczajowo-socjologicznym, opowiadająca o niemocy, a jednocześnie determinacji. Jest historią wyjątkowości w kraju, który bycia wyjątkowym nie znosi, a jednak wydał na świat tyle niezwykłych charakterów. Książka trzyma w napięciu, wzbudza emocje, porusza. Gorąco polecam wszystkim, którzy spodziewają się czegoś więcej niż prostej kryminalnej sprawy.